O pisarzach, dziennikarstwie, morderstwie… Recenzja spoilerowa książki „Kobieta z biblioteki”

0
222
Kobieta z biblioteki

W co jest w stanie wplątać się czwórka ludzi, którzy przypadkiem spotkają się w bibliotece? Do czego zaprowadzą ich wydarzenia sprzed lat i morderstwo tytułowej kobiety z biblioteki?

Cain, Marigold, Whit i Freddie spotykają się przypadkiem w bostońskiej bibliotece. Nagle ciszę przerywa krzyk kobiety, która – jak się później okazuje – zostaje zamordowana. Od tamtej pory nic nie będzie takie samo…

Pisarka pisząca o pisarzach

Sulari Gentill napisała książkę o pisarzach. Książka dzieli się na dwie części. Jedna z nich to faktyczna fabuła, która się rozgrywa, a druga to listy aspirującego pisarza Leo do Hannah Tigone, która jest odnoszącą sukcesy pisarką. Maile te dotyczą niemal tylko i wyłącznie pisania i tworzenia powieści. Co ciekawe, faktyczna fabuła jest w tych listach komentowana przez Leo: losy naszych bohaterów są pisane przez Hannah, która przesyła fragmenty przyszłej książki swojemu korespondencyjnemu znajomemu z prośbą o komentarz. 

Whit z kolei studiuje prawo i para się dziennikarstwem. O ile pisanie artykułów dla tabloidu może być różnie rozpatrywane pod względem jakości czy etyki, o tyle pod kątem rzemieślniczym nie da się tutaj dyskutować. Zresztą, wątek tabloidu jest nierozerwalnie związany z morderstwem tytułowej kobiety z biblioteki i losów naszych głównych bohaterów. Wszelkie wzmianki o dziennikarstwie były dla mnie szalenie interesujące – zapewne ze względu na mój zawód. Sceny pisania, weny (nazywanej tutaj muzą) i wszystkie wątki dotyczące zawodu pisarza również były ciekawie poprowadzone i bardzo dobrze mi się je czytało! Niemal wszystkie…

Irytacja sięgająca zenitu

To, co mi się nie podobało w tej książce i dotyczyło właśnie pisania, to ciągłe uwagi Leo odnośnie pisania – chociażby na temat tego, jak mówi się w Australii, a jak w Stanach Zjednoczonych. Na przykład – w Ameryce mówi się „komórka” albo „telefon komórkowy”, a w Australii – „telefon”. Takich kwiatków było więcej i powtarzały się dosyć często, jak na te niemal 400 stron. 1-2 razy nie stanowiło to dla mnie problemu, ale częstsze wzmianki sprawiały, że wywracałam oczami. Podobnie było z jego nadgorliwością odnośnie trzymania się autentyczności, czepiania się koloru skóry bohaterów czy wzmianek o koronawirusie… Niekiedy miało to rację bytu, innym razem – było irytujące i również sprawiało, że wywracałam oczami.

Wywracanie oczami miało miejsce również wtedy, kiedy czytałam uwagi pani Weinbaum odnośnie rzekomych problemów żołądkowych Freddie, na które miał pomóc jogurt… Kto czytał, ten wie, o co chodzi. Natomiast bardzo mnie to irytowało i uważam, że ten wątek był niepotrzebny. Być może miał być zabawny, i być może w oryginale był, ale dla mnie brzmiało to irytująco i było niepotrzebne. 

Bonusy

Niepotrzebne były też dla mnie pytania do dyskusji, zawarte w „Przewodniku czytelniczym” na końcu książki. Dla mnie są zbędne. 

Podobał mi się za to wywiad z autorką – polecam przeczytać! Ale raczej po lekturze samej powieści…

Wartka akcja

Ogromnym plusem Kobiety z biblioteki jest to, iż niesamowicie wciąga! Wręcz nie można się od niej oderwać – można ją przeczytać w jeden dzień! Lekko napisana, z wartką akcją, nieoczekiwanymi zdarzeniami i pełna zaskoczeń. Autorka bardzo sprawnie prowadzi czytelnika przez wykreowany przez siebie świat – dużo się dzieje, następują zaskakujące, niekiedy nawet absurdalne zwroty akcji i nic nie jest oczywiste. Maksymalnie interesująca i nieoczywista fabuła, dla której warto sięgnąć po Kobietę z biblioteki!

Bohaterowie

Bohaterowie tej książki są bardzo plastyczni. Można ich lubić lub nie, ale są bardzo realistyczni. Najbardziej polubiłam Freddie i Caina. Caina ze względu na to, że jest bardzo niejednoznaczną postacią. Do samego końca nie wiadomo, czy jest czarnym charakterem, czy „tym dobrym”. Z jednej strony wydaje się sympatycznym facetem po przejściach, w którym łatwo można się zakochać i który chce odzyskać normalne życie, a z drugiej – dostajemy informacje o tym, że jest wyrachowanym, manipulującym złoczyńcą.

Bardzo utożsamiałam się z Freddie. Niewiele o niej wiemy, ale dlatego ma się wrażenie, że mogłaby być każdym z nas. Dziewczyna z trudną historią, pisarka, sympatyczna, zakochana – szczęśliwie lub nie, do pewnego momentu kierująca się raczej rozumem niż sercem. Ale to tylko do czasu…

Marigold była dla mnie denerwująca. Jej ślepy upór, który prowadzi do tego, że inni jej ustępują, niekiedy dla „świętego spokoju”, był dla mnie red flagiem – taka osoba łatwo mogłaby być toksyczna. To, że czasami zachowywała się jak dziecko, a innym razem jak nadopiekuńcza matka, również mnie drażniło. Natomiast podobało mi się to, że jest studentką psychologii. Interesuję się psychologią i wzmianki Marigold dotyczące psychiki ludzkiej, na przykład socjopatów były dla mnie bardzo ciekawe.

Co do Whita… Przez większość książki podobała mi się ta postać – jego poczucie humoru, cięte teksty, nonszalancja. Dopiero pod koniec przestał mi pasować. Ci, którzy czytali, zapewne domyślają się, dlaczego…

Czy warto…?

Reasumując… Jeżeli chcecie przeczytać coś, co Was wciągnie, bo będzie szalenie interesujące, to ta powieść jest dla Was! Jeśli szukacie książki z nieoczywistą fabułą i ciekawymi postaciami, to również polecam sięgnąć po Kobietę z biblioteki!

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments