Rozen to czwórka przyjaciół grających muzykę z pogranicza indie folku i popu. Zespół powstał z inicjatywy wokalisty, gitarzysty oraz autora tekstów – Andrzeja Rozena. Porozmawialiśmy ponownie z okazji wydania ich albumu – Rozen.
Dlaczego płyta nazywa się po prostu Rozen?
Uznaliśmy, że to prawo debiutantów. Od założenia zespołu do wydania pierwszej płyty minęły prawie cztery lata. Po drodze zmieniliśmy nazwę, wytwórnię, język z angielskiego na polski. Ale teraz czujemy, że jesteśmy gotowi, osadzeni, bardziej świadomi naszego stylu i pomysłu na muzykę. I tej zyskanej pewności daliśmy wyraz, nazywając płytę nazwą zespołu. Ta muzyka to po prostu my.
Gdybyś musiał opisać ją w maksymalnie trzech zdaniach, to jakie to byłyby zdania?
To płyta prosta w środach, naturalna, szczera, przez co mamy nadzieję, że wpadająca w ucho i chwytająca za serce. To także płyta indie-folkowa – korzystająca z dużej ilości akustycznych instrumentów i fabularnej konwencji pisania tekstów. No i wreszcie, to płyta, w której, jak sądzimy udało nam się uchwycić sporo naszej wrażliwości, a przy tym pozostać w rejestrach muzyki dającej się nucić, dostępnej, ocierającej się o ambitniejszy pop.
Jaka jest główna myśl przyświecająca albumowi Rozen?
Nasz album jest utkany z obrazowych tekstów, które chociaż nie łączą się fabularnie, tworzą jedną opowieść o najbardziej uniwersalnych ludzkich emocjach. Myślę, że to jest cecha wyróżniająca i ten album, i naszą muzykę. Myślimy o tworzeniu muzyki jak o czymś kolektywnym. Nie chodzi nam o opowiadanie o swoich wyjątkowych doświadczeniach, chociaż oczywiście są tam zaszyte. Bardziej zależy nam na tym, by zaprosić ludzi do przeżywania czegoś wspólnie, do odnajdywania swoich emocji w tych tekstach, do przeglądania się w tej muzyce.
A jakie emocje wam towarzyszyły podczas nagrywania? Rozen to w końcu debiutancka płyta.
Tak jak wspomniałem, długo czekaliśmy by móc nagrać debiutancki album. Do studia wchodziliśmy więc podekscytowani, ale i zaniepokojeni czy tym razem się uda. Szybko jednak okazało się, że w Mateuszu Hulbóju, naszym producencie, znaleźliśmy fantastycznego partnera do pracy – twórczego, otwartego i zaangażowanego. Potrzebowaliśmy kogoś takiego. A, że pandemia wszystko mocno spowolniła, mieliśmy trochę czasu na eksperymenty aranżacyjne, a nawet na pisanie nowych utworów. To było jedno z najciekawszych doświadczeń w moim życiu.
Jak bardzo reprezentatywne dla albumu są utwory Lepszy Ląd, Nie wyjadę oraz Tańczyć? Dlaczego właśnie one zostały singlami?
Nie ma co ukrywać, że wybór singli to zawsze dla artysty i wytwórni pewien rodzaj kalkulacji. Z jednej strony chcemy pokazać to co najlepsze na płycie, z drugiej – nie chcemy odsłaniać wszystkich kart. Do tego dochodzi jeszcze kwestia długości piosenek i ich radiowego potencjału. Nasz wybór to siłą rzeczy wypadkowa tych czynników. Single pokazują oczywiście nasze brzmienie czy instrumentację, natomiast jestem pewien, że słuchacze odnajdą na płycie jeszcze cały wachlarz innych emocji i nastrojów.
Klip do utworu Tańczyć wyreżyserowała Ola Hulbój. Jak powstają teledyski w dobie pandemii?
Powstają w stresie. (śmiech) Klipy takie jak ten do utworu Tańczyć to logistyczne wyzwanie nawet bez pandemii. Kręcenie w erze COVID-u wymaga dużej ilości planowania, scenariuszy awaryjnych, środków ostrożności. W przypadku Tańczyć mieliśmy na szczęście naprawdę fenomenalną ekipę, która zorganizowała zdjęcia w bardzo profesjonalny sposób. A było to kluczowe zważywszy na fakt, ile osób było zaangażowanych w tę produkcję. Abstrahując od pandemii, kręcenie klipów to dla mnie nadal ekscytująca nowość i na planie Tańczyć naprawdę czułem się jak przeniesiony do innej rzeczywistości – na pełnoprawny plan filmowy.
Zostając jeszcze przy tej piosence. Słychać w niej instrumenty dęte i grających na nich waszych przyjaciół z innych zespołów. Czy, kiedy już wrócą koncerty, planujecie występować na nich właśnie w takim rozszerzonym składzie?
Mieliśmy przy okazji tworzenia tej piosenki, ale i całego albumu, możliwość pracy ze świetnymi muzykami. Gościnnie pojawiają się na płycie Szczepan Pospieszalski (trąbka) i Maniucha Bikont (tuba) z zespołu Tęgie Chłopy, Wawrzyniec Topa(kontrabas), grający między innymi z Ralphem Kaminskim i Meek, Oh Why?, Barbara Baska(tenor), Tomek „Serek” Krawczyk (gitara) współpracujący z Melą Koteluk, Magdą Rutą i Pawłem Domagałą, Kazik Nitkiewicz (flugelhorn) występujący w Warszawskiej Orkiestrze Sentymentalnej oraz Patryk Walczak (akordeon). Wystąpić w takim towarzystwie na żywo to moje muzyczne marzenie. Na pewno będziemy próbowali do tego doprowadzić, przynajmniej na wybranych koncertach.
Nagranie debiutanckiej płyty macie już za sobą. Jakie są kolejne marzenia zespołu Rozen?
Tak, nagranie debiutanckiego albumu za nami, choć czasem nadal trudno mi uwierzyć, że to już. Przy okazji warto może wspomnieć, że było to możliwe dzięki wytrwałości Dominika Frankiewicza, Karoliny Matuszkiewicz i Kacpra Majewskiego, którzy trwali ze mną w zespole na dobre i na złe. Myślę, że naszym zespołowym marzeniem jest teraz, żeby ta płyta dotarła na tyle szeroko, byśmy mogli przekuć jej popularność na koncerty. A w dalszej perspektywie marzymy oczywiście o kolejnej płycie. Ba, nawet już zaczynamy tworzyć.