Michał Sokół o tworzeniu Killsorrow i nie tylko [Wywiad]

0
603
Michał Sokół o tworzeniu
fot. materiały prasowe

Killsorrow to krakowski zespół, który powstał w 2008 roku. Mają na swoim koncie 2 albumy: Little Something for You to Choke i Killsorrow, a także koncerty u boku takich kapel, jak: Hunter, Acid Drinekrs, Kat&Roman Kostrzewski czy Vader. Ja miałam okazję przepytać ich założyciela i gitarzystę, Michała Sokoła o nowy materiał, kondycję polskiej sceny muzycznej i nie tylko. Zapraszam!

Cześć! Jak się miewacie w czasach pandemii?

Cześć! Ano, miewamy się różnie. Główną motywacją do grania dla Killsorrow zawsze były koncerty, trochę brakuje nam więc perspektywy. Dłubiemy nowy materiał, spotykamy się regularnie i mamy dużo nadziei na koniec pandemii. Obserwuję zaprzyjaźnione zespoły i widzę, że u nich też bywa różnie. Pewnie przetrwają najwytrwalsi.

Dlaczego Killsorrow? Skąd taka nazwa?

Chyba jesteś pierwszą osobą która o to spytała (śmiech). Pamiętam, że szukałem czegoś niepowtarzalnego, co będzie fajnie brzmiało. Grywałem wtedy w World of Warcraft i chyba gdzieś podświadomie w głowie utkwiło mi plemię orków z gry, Kil’sorrow czy coś takiego. No i tak już zostało.

Dlaczego postanowiliście postawić na taki postapokaliptyczny klimat, w tym na maski?

Postapo to coś, co mi się zawsze podobało – perspektywa świata, jaki może nas spotkać, jeżeli nie będziemy rozsądni. Jak czas i ostatnie wydarzenia pokazują, zmierzamy w kierunku tej niechlubnej przyszłości. Maski są dodatkowym elementem, chcieliśmy się wyróżniać, a właśnie takie maski pozwalają chronić twarze przed apokaliptycznym pyłem (śmiech).

Sami projektujecie swoje stroje?

Tak, choć nie jest to łatwe. Zajęło wiele czasu, zanim nabrały one ostatecznego kształtu.

A jeśli chodzi o klipy i okładki singli oraz płyt? Sami za to odpowiadacie?

Zgadza się, tak się składa, że z zawodu jestem grafikiem, więc większość elementów wizualnych dla zespołu rodzi się w mojej głowie. Czasami tam też zostaje (śmiech).

Jacy twórcy Was inspirują?

Myślę, że każdy z członków zespołu ma zupełnie inne inspiracje. Wydaje mi się, że najciekawsze jest jednak to, że raczej nie jest to muzyka metalowa. Ja jestem wręcz trochę obrażony na metal. Czasy się zmieniły, a twardogłowi dalej oczekują świeżości w obrębie ogranych dźwięków. To trochę niemożliwe. Myślę, że to jest główny powód niszowości tego nurtu – brak elastyczności. Przyznam Ci, że nie słyszałem dobrego albumu metalowego od trzech, czterech lat.

Jak w ogóle zaczęła się Wasza przygoda z muzyką?

To temat na osobny wywiad (śmiech). U każdego inaczej i lepiej nie zanudzać tym czytelników.

Dla kogo zagralibyście tribute?

Nie chciałbym grać tribute dla nikogo. Najwięksi mają mój szacunek, ale to nie znaczy, że chciałbym próbować grać to co grali oni. W muzyce jest wiele ulotnych pierwiastków, czasami zdarza się tylko jedno wyjątkowe wykonanie utworu na całą karierę muzyka, taki tribute to byłaby tylko nędzna kopia. Uwielbiam Dimebaga, czy Briana Maya, ale oni już zagrali to co mieli zagrać i to wystarczy.

We wrześniu zagraliście koncert z Vane i z Moyrą. Poza tym dzieliliście scenę m.in. z TSA, Acid Drinkers, Hunterem i wieloma innymi zespołami. A z kim chcielibyście zagrać?

Odpowiem prościej niż się ktokolwiek spodziewa – z fajnymi ludźmi. Przez cały czas naszego istnienia mieliśmy okazję zagrać wiele wspólnych koncertów. Począwszy od Vadera, Paradise Lost, Electric Light Orchestra, Focus i wiele, wiele innych. Najlepsze były zawsze te, w których zespoły nie gwiazdorzyły. Nie raz uśmiecham się w duchu, jak słyszę „a bo grałem z tym, a tym”. Mi to nie imponuje. Ja bym chciał, żeby ktoś kiedyś powiedział – grałem z Killsorrow.

Na Waszej ostatniej płycie, Killsorrow, z 2019 roku, słyszymy Waszego nowego wokalistę, Piotrka Ogonowskiego. Jak się Wam pracuje?

Piotrek ma wiele zalet jako wokalista. Ma świetny warsztat, barwę i jest niesamowicie osłuchany, przez co łatwo nam się dogaduje. Ma dużą wyobraźnię muzyczną. Dla mnie to brakujący element Killsorrow.

fot. materiały prasowe

Zanim wydaliście Killsorrow, z grupy odszedł też Marcin Parandyk, a także Paweł i Agnieszka Sokołowscy. To było dla Was trudne – nagrywanie i zmiana składu naraz?

Z Agnieszką to nieporozumienie – nigdy nie była w zespole, zaśpiewała dla nas swoim świetnym głosem do dwóch utworów. Najtrudniejsze było to, że do gotowego materiału przygotowanego pod Marcina wskoczył Piotrek. Musiał naprawdę mocno kombinować, żeby zabrzmieć wiarygodnie. To był wzmożony czas, który nas dużo nauczył.

Pracujecie teraz nad nowym materiałem?

Tak, mamy nawet gotowego singla, który czeka na premierę. Dotarliśmy się z Piotrkiem, więc możecie się spodziewać srogiego muzycznego kopniaka!

Ciężko jest promować muzykę metalową w naszym kraju? Jak jest Waszym zdaniem?

Nie wiem, czy to w ogóle możliwe bez wiadra pieniędzy. Znam kapele, które są świetne i nikt o nich nie słyszał oraz zespoły, o których słyszał każdy, a świetne nie są (śmiech). To chyba trochę loteria. Ludziom spodoba się, że masz podkręcony wąs i już Cię słuchają. Jak historia pokazuje, nie raz najlepsza reklama to tragedia lub konflikt z prawem. Dobrze rozumie to np. Nergal. Jednak nie chciałbym tego dla Killsorrow.

A tworzenie takiej muzyki? To jest wyzwanie czy niekoniecznie?

Z wiekiem coraz trudniej pisać. Pewnie dlatego, że jestem bardziej świadomy tego, co chcę osiągnąć, jest też trudno kogoś nie powtórzyć. Na szczęście pomysły nadal są.

Jaka jest kondycja polskiej sceny teraz, w tym 2021 roku? Mamy się czym pochwalić, Twoim zdaniem?

Powiem szczerze, że czuję rozczarowanie obecną sytuacją. Z jednej strony mamy branżę muzyczną, która jako biznes stawia tylko na oczywiste nurty i zespoły. W efekcie nas to uwstecznia i krzywdzi, dostajemy muzykę coraz bardziej miałką i zapobiegawczą. Z drugiej strony mamy mało odważne lub nieświadome zespoły, których szczytem rozwoju jest zagranie jak ktoś. Mówiąc krótko, kondycja rynku muzycznego jest słaba, a kondycja muzyki metalowej – żadna. Mamy 2-3 dinozaury, które się zabijają o garstkę fanów i młode zespoły, które mają niewiele do powiedzenia. Ci, którzy coś osiągnęli, dawno poszli na eksport.

Michał Sokół o tworzeniu
fot. materiały prasowe

Jak oceniasz rozwój zespołu po tych kilkunastu latach?

Przeszliśmy długa drogę, spotykając przeróżne przeciwności losu. Myślę, że nie powiem za dużo, jeśli ocenię, że istniejemy na rynku muzycznym. W tym kraju to dla nas duże osiągnięcie. To, co trzyma nas przy muzyce to radość z grania i tworzenia. Muzycznie jest u nas wciąż dynamicznie. Próbujemy wszystkiego, czego nam się zachce. Ktoś nas nawet o to posądził, że ciągle gramy trochę inaczej. Odpowiem złośliwie – lepiej grać w kółko jeden numer? Nie jesteśmy jeszcze na tyle dużym zespołem, żeby być rozliczanymi z naszych decyzji muzycznych, a ja chciałbym, żeby ta zmienność była jednym z wyznaczników naszego stylu. To co pozostaje niezmienne w naszym graniu, to energia. Jeśli ktoś szuka adrenaliny i melodii, to zapraszamy do słuchania.

Czego mogę Wam życzyć?

Szybkiego powrotu na scenę!

Chcesz coś powiedzieć czytelnikom na zakończenie?

Tak. Miejcie swój gust i nie bójcie się szukać muzyki dla siebie. Niestety, to co najlepsze, jest zakopane głęboko. Stay radiant!

Bardzo dziękuję za Twój czas 🙂

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments