Janek Traczyk wydał singiel Na miłość przyjdzie czas, który jest zapowiedzią jego debiutanckiej płyty muzycznej. Co więcej, artysta jest znany z ról w spektaklach Teatru Muzycznego ROMA. Zebrało się dużo ciekawych tematów do rozmowy…
Do tej pory publiczność mogła kojarzyć cię przede wszystkim z ról musicalowych. Skąd wzięło się twoje zamiłowanie do takiego właśnie rodzaju aktorstwa?
Jeszcze w szkole muzycznej, gdzie byłem w okresie studiów w klasie piosenki, zachwyciły mnie oglądane na zajęciach musicale. Wcześniej w ogóle mnie ten gatunek nie interesował. A później przyszły pierwsze castingi i udało się dostać do Studio Buffo, do musicalu Metro.
To wszystko to doświadczenie. Każdy z tych programów z osobna dał mi jakieś nowe umiejętności – czy to radzenia sobie ze stresem, czy to pracy z kamerą, czy to chodzenie w szpilkach. W przypadku Twoja Twarz Brzmi Znajomo. (śmiech)
A którą z nich wspominasz najlepiej i dlaczego?
Twoja Twarz Brzmi Znajomo. To był zdecydowanie najbardziej wyjątkowy program. Takie metamorfozy to marzenie dla każdego, kto zajmuje się aktorstwem. Niesamowita przygoda, ogromna praca, ale i masa satysfakcji. A do tego towarzyszyła nam fantastyczna ekipa, przez co praca przy tym programie była naprawdę przyjemna.
Singlem Na miłość przyjdzie czas otworzyłeś nowy rozdział solowej twórczości. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?
Zawsze mnie ciągnęło do pisania swoich rzeczy. Czego dowodem jest pewnie skończona magisterka z kompozycji na UMFC. (śmiech) Może i na co dzień nie jestem duszą towarzystwa, która wszystkim opowiada o swoim życiu, ale na scenie, przy fortepianie lubię opowiadać swoje historie językiem mówionym i śpiewanym – muzycznym. Dlatego piszę piosenki, które zawsze mają w sobie echa moich własnych przeżyć. A jestem tego rodzaju artystą, który najzwyczajniej w świecie lubi, kiedy te muzyczne historie w postaci piosenek trafiają do szerokiego grona odbiorców. Marzę o tym, żeby ludzie lubili moje piosenki, śpiewali je, a także czerpali z nich, odnajdowali w nich siebie. To bywa naprawdę piękne.
O czym opowiada ten utwór?
Piosenka, jak zdecydowana większość moich piosenek, jest echem pewnych wydarzeń z mojej przeszłości. Natomiast, nie wdając się niepotrzebnie w prywatne szczegóły, myślę, że najłatwiej ją określić jako wezwanie do tego, żeby nie bać się podążać za swoimi uczuciami. Czas dla prawdziwych uczuć nigdy nie jest łatwy – wielu ludzi nosi maski, by pokazać się z jak najlepszej według nich strony lub by ukryć swoje zranienia z przeszłości. Rzadko kiedy, ludzie, między sobą emanują taką zwyczajną, prostą prawdą. Staram się, żeby coś takiego było w moich piosenkach i mam wrażenie, że z piosenką Na miłość przyjdzie czas to się udało.
Mógłbyś opowiedzieć trochę o teledysku? Jak przebiegała praca na planie?
Pierwszy raz pracowaliśmy w tej ekipie, więc musieliśmy się trochę poznać. Ale myślę, że tam każdy był profesjonalny i wiedział, co ma robić, więc bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język. Ciekawe były nagrania na green boxie, które potem przeistoczone zostały w animacje w teledysku. Wraz z Polą Gonciarz, aktorką, mieliśmy nie lada wyzwania odgrywając różne najdziwaczniejsze scenki – musząc sobie wyobrazić, że później, po postprodukcji będzie to miało sens. To wymagało zaufania, które się opłaciło.
Piosenka Na miłość przyjdzie czas zapowiada twoją debiutancką i wyczekiwaną przez fanów płytę. Wiesz już, jaki będzie miała tytuł?
Wiem, ale nie powiem. (śmiech) Chyba jeszcze nie mogę tego zdradzać.
Z tego, co wiem, premiera odbędzie się jeszcze w tym roku. Kiedy dokładnie?
Tak się składa, że zawsze chciałem wydać płytę na jesieni, bo mam wrażenie, że klimat moich utworów bywa dość jesienny, dlatego też celujemy w ten czas.
Ile utworów skomponowałeś na potrzeby tego albumu?
To jest trudne pytanie, bo wiele z tych, które skomponowałem, może nie znaleźć się na mojej debiutanckiej płycie. Nastąpiło sito o małych dziurkach i pozostały tylko te najcenniejsze w moim odczuciu kryształki. Myślę, że piosenek które otarły się o bycie na tym krążku było koło trzydziestu, zostanie prawdopodobnie jakieś jedenaście lub dwanaście.
Producentem płyty jest Marek Dziedzic. Jak doszło do waszej współpracy i jak przebiegała?
Nastąpił telefon z mojej strony, podczas krótkiej rozmowy zorientowałem się, że mam do czynienia z konkretnym człowiekiem, który myśli podobnie jak ja. Później zrobiliśmy swego rodzaju test współpracy na pierwszym znanym już słuchaczom singlu. Po tym wiedziałem już, że chcę, żeby cała płyta była zrobiona przez Marka. Marek jest człowiekiem o wielkiej kreatywności i potrzebie robienia czegoś nowego w muzyce. Nie lubi znanych ścieżek. Niejednokrotnie podczas spotkań w studiu wykorzystywaliśmy nietypowe instrumenty, zrobione naprędce perkusjonalia albo dziwne dźwięki, które wydobywałem ze swojej zdziwionej krtani. Dużo się od niego uczę. Wydaje mi się, że to dobra współpraca, bo chyba obaj lubimy to, co z tego powstaje.
Kiedy możemy spodziewać się kolejnego singla?
Myślę, że około połowy października powinno już się jakieś kolejne singlowe zamieszanie rozpocząć.