Wywiad z Jakubem Wocialem

0
1291

O miłości do musicali, pierwszej solowej płycie i najbliższych planach opowiedział mi Jakub Wocial – aktor musicalowy, wokalista, reżyser, inscenizator, kierownik Sceny Muzycznej Teatru Rampa i założyciel Broadway w Polsce. Wystąpił m.in. w musicalach: Taniec Wampirów, Jesus Christ Superstar, Les Miserables, Upiór w Operze, Rapsodia z demonem.

Bardzo dziękuję, że znalazłeś czas na to, żeby się ze mną spotkać i porozmawiać w przerwie próby do musicalu Jesus Christ Superstar.

Jak się zaczęła Twoja miłość do musicali? Czy to była miłość od pierwszego wejrzenia, czy to uczucie przyszło z czasem?

To się wszystko zaczęło od Metra. Jak miałem pięć czy sześć lat, to moja mama pracowała w firmie, która robiła wydawnictwa dla Buffo i dostawała ciągle bilety od swojej znajomej, pani Halinki. Pamiętam, że chodziliśmy do Teatru Dramatycznego na to pierwsze Metro i to mi tak już zostało w głowie. To było moje pierwsze zetknięcie z musicalem. Nie rozumiałem nic z tego, co się działo na scenie, natomiast gdzieś to we mnie utkwiło. Pamiętam te grupy ludzi skaczące i wysyłające dobrą energię.

Przez sześć lat pracowałeś dla niemieckiej agencji Stage Entertainment. Występowałeś na scenach teatralnych w Berlinie, Oberhausen i Stuttgarcie. Co sprawiło, że zdecydowałeś się wrócić do Polski?

Pamiętam, że zrobiłem dwa koncerty Broadway Street – The Show, po których Dyrektor zadzwonił do mnie i zaproponował pracę dla Teatru Rampa, na stanowisku kierownika sceny koncertowej. Chciał, żebym co jakiś czas robił takie wydarzenia. Tak to się też odbywało przez rok. Będąc w Niemczech na kontrakcie, co cztery miesiące przylatywałem do Polski. Razem z moimi przyjaciółmi z zagranicy robiliśmy te koncerty na scenie Teatru Rampa. Część osób doangażowywaliśmy z Polski. Po półtora roku współpracy z Dyrektorem podjąłem decyzję, że nie będę przedłużał kontraktu w Niemczech. Zdecydowałem się na powrót do Polski i zaangażowałem się w pracę w Rampie.

Na kiedy zaplanowana jest premiera Twojej pierwszej solowej, musicalowej płyty? Czy możesz o niej powiedzieć coś więcej?

Już jest wszystko zrobione, dopięte na ostatni guzik. Natomiast czekam na potwierdzenie z Universalu jednego utworu, na którym mi zależy, żeby ukazał się w języku polskim. Trochę to trwa. Chodzi o Charliego i fabrykę czekolady. Nie wiem, czy to pozwolenie uzyskam. Jakbym uzyskał, to jest to kwestia dwóch-trzech tygodni i ta płyta będzie. Trzeba ją po prostu fizycznie wydrukować i wytłoczyć. Nastąpi to dopiero w momencie, kiedy będę wiedzieć, czy mam ten utwór wymazać z projektu, czy nie.

Ile utworów będzie na płycie?

Dwanaście. Gościnnie zaśpiewali Maciek Pawlak i Paulina Janczak. Dwa utwory są nagrane przy akompaniamencie fortepianu, na którym zagrała Karina Komendera.

Podziwiam Cię, że w jednym sezonie potrafisz wcielić się w tyle postaci – Mistrz w Rapsodii z Demonem, Jezus w Jesus Christ Superstar, Jean Valjean w Les Miserables, Gilles Andre w Upiorze w operze. Oprócz tego koncerty Queen Tribute, Dream of Broadway, Broadway Exclusive. Jak udaje Ci się zapamiętać wszystkie te teksty, dźwięki?

Nie mam pojęcia. Nie myślę o tym. Ta muzyka ze wszystkich spektakli jest muzyką, która mi towarzyszy od bardzo dawna, ponieważ jako fan gatunku musicalu, osłuchałem się chyba ze wszystkimi wersjami, ze wszystkimi soundtrackami, jakie powstały na świecie z tych musicali. Tak, że kojarzyłem melodię, a tekstów polskich uczyłem się w trakcie pracy nad danym materiałem. Tak mam, że raz nauczone pozostaje w głowie w sytuacjach scenicznych na bardzo długo. Nie jestem w stanie zapomnieć tego wszystkiego. Wiadomo, że pewne rzeczy się powtarza i trzeba przez to przejść, ale po to są próby. Czasami zdarza się, że zapomnę słów, ale nie na spektaklach. To już bardziej na koncertach. Jak człowiek ma przypisaną piosenkę do ruchów, które robi, to wszystko nakierowuje się wzajemnie. Śpiewanie przy mikrofonie i wczuwanie się w konkretną piosenkę, czasami rzeczywiście powoduje mętlik w głowie. Ale w spektaklach, w całości, nie.

Przed Tobą powrót do roli Jezusa w musicalu Jesus Christ Superstar. Twoi fani zastanawiają się, jak dasz radę śpiewać praktycznie przez cały marzec, bo przecież na scenie zawsze dajesz z siebie wszystko. Czy jakoś specjalnie pielęgnujesz głos?

Nie, właśnie nie. Natomiast w tym roku chyba muszę o tym pomyśleć. Jestem w ogóle dziwnym przypadkiem, ponieważ nie jestem osobą, która szczególnie dba o swoje struny głosowe. To, co Bóg dał, staram się rozwijać i pielęgnować na tyle, na ile natura mi pozwala i nakazuje. Natomiast tak jak nie boję się o siebie, tak boję się o Sebastiana Machalskiego, który ma tych piosenek naprawdę dużo. To on głównie ciągnie muzycznie ten spektakl. Jezus ma utwór w połowie – Gethsemane i kilka wstawek. Wszystko jest muzycznie oparte na Judaszu. Granie tylu spektakli pod rząd nie jest mi obce, bo cały czas w Niemczech w takim systemie pracowałem i te 8 czy 9 spektakli w tygodniu było normą. Natomiast, jeśli chodzi o ten set Jezusa, to rzeczywiście jest to pierwszy raz, kiedy trzeba te siły rozłożyć. Nie tyle chodzi o siły fizyczne, co psychiczne. Trzeba codziennie wskakiwać na ten poziom emocjonalny, na którym nam w Jezusie zależy. Żeby bolało widzów, to musi również pobolewać nas. Na pewno to kosztuje. Wszyscy jesteśmy tego świadomi, ale na tym polega nasza rola. Widzowie wykładają spore środki, więc my musimy im dać jak najwięcej z siebie, żeby dostarczyć im niezapomnianych przeżyć.

W czwartek, 1 marca odbędzie się próba generalna JCS. To chyba po raz pierwszy będzie próba z udziałem publiczności?

Tak.

Czy to prawda, że nie powinno się klaskać na próbie generalnej?

Nie. To jest coś, co było praktykowane. Być może jest jeszcze praktykowane w teatrach stricte dramatycznych, że obsada się nie kłania. Ja natomiast nie jestem ani przesądny, ani zabobonny. Nie wierzę w żadne dorabianie ideologii do teatru, który jest instytucją dla ludzi. Więc to, czy widzowie klaszczą w przypadku Jesus Christ Superstar, jest tylko ich wyborem. Czasami się zdarza, że przerwa pomiędzy zakończeniem spektaklu, a wybrzmieniem oklasków jest dłuższa bądź krótsza. Dajemy to tylko i wyłącznie pod osąd widowni. Jak długo chcą czekać i czy w ogóle czują potrzebę klaskania – droga wolna. W tym roku przygotowaliśmy drobną zmianę i mamy nadzieję, że będzie ona kolejnym etapem rozwoju naszej produkcji, więc jestem ciekawy, jak długo będziemy czekali na nagrodę, jaką są brawa od publiczności.

Wydaje mi się, że w trakcie spektaklu ludzie krępują się bić brawo, bo sceny następują po sobie bardzo szybko.

Jest to zabieg celowy. W tym roku jeszcze sprawniej sceny będą następować jedna po drugiej. Celowo eliminujemy dziury po utworach, które są zarezerwowane pod oklaski. Jeżeli one się nie pojawiają, to utwór kończy się i zaczynają się akordy kolejnych songów. Jest to zrobione po to, żeby nie przerywać biegu zdarzeń tej historii. Od początku zależało nam na określonej atmosferze i mamy nadzieję, że tak to będzie odebrane i w tym roku.

Następne pytanie miało być właśnie o to, czy masz jakieś przesądy albo zwyczaje przed premierą?

Nie mam. Właśnie jak ktoś mnie pyta, jak pracuje nad budowaniem takich postaci, to będę szczery – nie pracuję. Jestem osobą szalenie wrażliwą i emocjonalną, z czego jestem dumny. Te wszystkie charaktery, czy Jezus w Jesus Christ Superstar, czy Jean Valijean w Les Miserables, są to tak nafaszerowane emocjonalnością materiały muzyczne, tekstowe, postaciowe, że ja to po prostu przepuszczam przez siebie. Myślę, jak ja bym się w podobnych sytuacjach odnalazł. W tym wszystkim chcę być sobą. Będąc w tym wieku, wiem już, że mogę zaufać swojej intuicji i tak też czynię (18 lutego br. Jakub skończył 32 lata – przyp. red.).

Czy masz może ulubioną scenę i ulubiony utwór z Jesus Christ Superstar?

Myślę, że wiadomo, jaki jest to utwór (Gethsemane – przyp. red.). Z mojej perspektywy, ulubioną sceną jest Superstar – piosenka Judasza. Może to być niedostrzegane z perspektywy widza, ale tam jest bardzo dużo emocji między mną, a Przeznaczeniem, które gra Dominika Łakomska i tymi, którzy mnie przybijają do krzyża. To jest moment, który rzeczywiście boli. Nie skłamię, mówiąc, że na każdym spektaklu w tym momencie płaczę, czując to, co każdy człowiek by czuł, znajdując się w takiej sytuacji. Stwarzam ją sobie w głowie. To może być każda sytuacja z życia – wzruszająca bądź bolesna dla człowieka. To może być zwykłe zdarzenie, które się między bliskimi osobami wydarzyło i było bolesne dla drugiej osoby. To może być również metafora. Przywołuję więc takie sytuacje. To nie jest moja ulubiona scena. To jest scena, która wywołuje u mnie bardzo dużo emocji. Wydaje mi się, że ulubione są chyba wszystkie. Jestem szalenie dumy, że udało nam się zrobić Jesus Christ Superstar w takiej formie. Podchodząc do tego materiału intuicyjnie, stworzyliśmy z Bello coś, co nas samych zachwyciło. To stało się również dzięki podejściu innych ludzi, ich zaangażowaniu.

Czy ciężko było uzyskać licencję musicalu Jesus Christ Superstar?

To już nie są takie czasy, że negocjuje się miesiącami czy latami wystawianie spektakli, ponieważ są to pieniądze dla agencji, która te prawa udostępnia. Trudno było o tyle, że musieliśmy ich przekonać, że Warszawa jest odpowiednio daleko od Łodzi, żebyśmy sobie nie wchodzili w drogę regionalnie, jeśli chodzi o widza. Dogadaliśmy się i dostaliśmy te prawa. Dostajemy je z roku na rok. Myślę, że im więcej tych spektakli będzie zakontraktowanych, tym łatwiej będzie o prawa, bo to będą tym większe pieniądze dla agencji. Jednak w przypadku innych negocjacji napotykam trudności.

Czy będzie zgoda żeby wydać płytę z muzyką z Jesus Christ Superstar?

W zeszłym roku była zgoda, żeby wydać. Koszty wyprodukowania tego są tak duże, że nas, jako teatru, fizycznie na to nie stać. To nie może być nagrane w formie instrumentalnej, jaką mamy w spektaklu. Musi być nagrane z orkiestrą symfoniczną, czyli potrzebny jest budżet kilkuset tysięcy złotych. Soundtrack ze spektaklu, który jest raz do roku wystawiany w teatrze, z założenia nie może być czymś komercyjnym. Więc wydaje mi się, że niestety nie wydamy go. To jest moje zdanie, ale nigdy nie wiadomo.

Jak otrzymałeś rolę Jeana Valjeana w Les Miserables? Podobno trochę przez przypadek trafiłeś na casting?

Przez przypadek. Nie chodzę już na castingi. Miałem wolny dzień i stwierdziłem, co mi szkodzi. Ze znajomymi wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy na pierwszy etap castingów. Przypadkiem było to, że będąc zapytanym, co przygotowałem, powiedziałem, że mogę zaśpiewać Bring Him Home, ponieważ to znam z Nędzników. Powiedziałem: Jak Państwo to usłyszycie, to postanowicie, czy pasuje do jakiejkolwiek roli. Nie liczyłem, że moja osoba będzie brana pod uwagę do roli Jean Valjeana. Zaśpiewałem i Zbigniew Macias  powiedział, że pięknie i zapytał, czy mam coś jeszcze. Powiedziałem, że nie. Potem zapytał, czy mogę nauczyć się piosenki Kim mam być (Who am I). Dostałem nuty i miałem dziesięć minut. Opracowałem to, wróciłem, zaśpiewałem, a potem dostałem telefon, że zakwalifikowałem się do ostatniego etapu, który był w parach i robiliśmy krótkie sceny. Potem była informacja, że dostałem rolę Jean Valjeana. Natomiast ja trochę nie wierzę w castingi. W Polsce to jest tak mały światek. Ci wszyscy ludzie, którzy grali w Nędznikach w Romie, to byłem pewien, że będą też grali w Łodzi. Tak jest zazwyczaj z przeróżnymi tytułami. Zresztą wiem, jak my obsadzamy w Rampie. Chcemy pracować z ludźmi, których znamy, którzy się sprawdzili, którzy nas na pewnym poziomie zadawalają i jesteśmy przekonani, że ten poziom będzie z produkcji na produkcję utrzymywany. Wychodzę z założenia, że inni też tak samo myślą. Jednak tym razem było inaczej, więc szalenie się z tego powodu cieszę.

Jak długo przygotowywałeś się do roli Jeana Valjeana?

Całe życie! Naprawdę. Rola Jezusa i Jean Valjeana to jest totalny top tego, o czym mogłem marzyć.

Czy możesz zdradzić, jaki musical planujecie wystawić w Rampie w przyszłym roku?

Na 2019 rok planujemy polską prapremierę musicalu Kobieta w bieli. Jest to genialny materiał, który mnie fascynuje i o który przez rok walczyłem. Bardzo się cieszę, że udostępniono nam prawa.

Jaka jest Twoja ulubiona scena z Les Miserables?

W zasadzie są dwie. Pierwsza to jest finałowa scena śmierci. Jest to scena, w której mam ciary, szalenie wzruszająca i mocna. Natomiast druga scena, to jest cała sekwencja barykady. Ta scena jest czymś, co mnie porusza od początku do końca.

Wśród fanów ogromne poruszenie wywołała wiadomość, że rozstajesz się z rolą Mistrza w Rapsodii z demonem. Pojawiły się nawet plotki o kłopotach z głosem. Czy to była ciężka decyzja i czy ostatecznie rozstałeś się z rolą Mistrza?

Może to się wzięło stąd, że raz grałem spektakl z  40-stopnipową gorączką. Była to dla mnie dla mnie katorga i rzecz, która mi się nawet w życiu nie wyśniła, że tak może się zdarzyć. W takim sensie, że stanę przed widzem i będę musiał szyć bieżąco, bo mój głos miał skalę trzech dźwięków.  To była sytuacja, którą zapamiętam na pewno, ale moja rezygnacja z roli w Rapsodii  nie ma z tym nic wspólnego. Jestem osobą, która chce iść do przodu. Widzę tę branżę jako zawód i dawanie szansy młodszym i tym, którym się ta szansa należy. Ja ją kiedyś dostałem w Tańcu Wampirów. Cieszę się, że ludzie też to widzą i mówią: Wocial daje szansę. Wydaje mi się, że nasz zespół Rampy i Broadway w Polsce jest na tym oparty. Ludzie młodsi muszą mieć doświadczenie, a mogą je zdobyć tylko i wyłącznie przez praktykę i bycie na scenie. Z tym jest też  związana moja decyzja. Po pierwsze, jestem już trochę zmęczony graniem Rapsodii z demonem trzeci rok, a po drugie przychodzą nowe wyzwania.

I teraz tylko Sebastian Machalski będzie występować w roli Mistrza?

Tak się składa, że w kwietniu zagram wszystkie spektakle Rapsodii. Maciek Pawlak gra w Teatrze Syrena, w musicalu Czarownice z Eastwick, a do końca sezonu mamy jeszcze pierwszy skład obsady. Maciek nie może więc zagrać Kacpra, tym samym Sebastian nie może grać Mistrza, bo nie będziemy mieć wtedy jednej postaci. Z tego powodu ja gram Mistrza. W maju zagram ostatni spektakl. To, że w styczniu ogłosiłem ostatnie spektakle z moim udziałem, jako Mistrza, było bardziej spowodowane moim mentalnym rozstaniem z tą postacią. W kwietniu będę po prostu zastępować Sebastiana Machalskiego. Takie podejście pomaga mi psychicznie.

Co czujesz, gdy wychodzisz na scenę? Czy miewasz jeszcze tremę?

Miewam. Jak nie będę jej miewał, to mogę już w ogóle darować sobie tę pracę. Tak mi powiedział kiedyś profesor i to jest prawda. Brzuch mnie zawsze lekko pobolewa z takiego pozytywnego podekscytowania. Miewam tremę i bardzo lubię to uczucie. Oczywiście jak jestem przygotowany, bo rzeczywiście miałem dwie sytuacje, że musiałem kogoś zastąpić i nie poświęciłem temu tyle czasu, ile powinienem. Wtedy to jest już to paraliżująca trema, czyli zupełnie inne uczucie.

Jaka rola w Twojej dotychczasowej karierze stanowiła największe wyzwanie?

Na pewno Jean Valjean. Czuję, że mogę z tą rolą jeszcze dojrzeć. To jest przede mną, jeśli ten spektakl będzie jeszcze grany.

Czy masz swój ulubiony musical? Czy masz jakiś idoli, którzy Cię inspirują?

Uwielbiam amerykańską branżę musicalową i obserwowanie tych ludzi jest czymś szalenie inspirującym. Słuchanie wywiadów z nimi o tym, jak żyją na co dzień, bardziej mnie inspiruje, niż podglądanie ich i ekscytowanie się tym, co oni robią na scenie, bo to już wiem – jest to najwyższy poziom. Natomiast fascynuje mnie ten ludzki czynnik. To oddzielenie życia zawodowego i prywatnego, znalezienie w tym balansu, to jest chyba coś, na czym ja się teraz skupiam i na czym mi zależy. Zawodowo osiągnąłem wszystko, co chciałem, o czym marzyłem, a jestem jeszcze osobą młodą, więc muszę znaleźć sobie jakieś inne pasje, żeby coś robić, bo inaczej zwariuję.

Nie myślałeś może o napisaniu własnego musicalu?

Teraz piszemy musical – All You Need Is Love. Muzyka już w nim istnieje, bo jest oparty na muzyce zespołu The Beatles. Mój musical na pewno powstanie jeszcze od podstaw. Jednak wymaga to dużo czasu. To jest jeszcze kwestia znalezienia odpowiedniego twórcy, który by skomponował podkład muzyczny. W Polsce jeszcze nie widziałem musicalu, który od początku do końca by mnie zachwycił. Poza Piotrusiem Panem Stokłosy, który był fenomenalny, to żadna polska produkcja nie zwaliła mnie z nóg.

Jakie musicale grane w polskich teatrach mógłbyś polecić?

Chłopi w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Byłem na tym musicalu trzy razy i na pewno wybiorę się jeszcze nie raz, jeśli tylko będą go grali i starczy mi czasu. Jest zrealizowany fenomenalnie. To jest właśnie taki teatr, który jest bardzo mocny i daje do myślenia. Przy czym Chłopi są spektaklem muzycznym i nie są ani przez chwilę nudni.

Jakie musicale wystawiane za granicą możesz polecić?

Bardzo dużo. Wiadomo, że są klasyki takie jak Miss Saigon – moja miłość od bardzo dawna, Nędznicy i Upiór w operze w wersji oryginalnej, chociaż jest kiczowaty. Uwielbiam niemiecki musical Elisabeth oraz takie tytuły, które w Polsce w ogóle nie miałyby racji bytu – Next to Normal, If/Then, Come From Away. To są tytuły, które są grane na Broadwayu z wielkim sukcesem, a u nas człowiek nawet o nich nie pomyśli. Nad Next to Normal zastanawialiśmy się w Rampie i wiem, że byliśmy pierwsi, jeśli chodzi o pozyskiwanie praw, ale nie podjęliśmy się wystawiania tego tytułu, obawiając się, że nie będzie na to popytu. Jeszcze przychodzi mi na myśl – The Light in the Piazza. To jest genialny materiał.

Czy zdarzają Ci się wpadki na scenie? Jeśli tak, to czy pamiętasz najzabawniejszą z nich?

Mnie jest bardzo łatwo zgotować, czyli rozśmieszyć. Niestety jak ja wpadnę w cug śmiechu, to scena zmienia swój bieg. Są pewne spektakle, na których mogę sobie pozwolić na poluzowanie, a są takie, jak Jesus Christ Superstar czy Nędznicy, gdzie muszę być w pełni skupiony.

W najbliższych miesiącach szykuje Ci się istna podróż sentymentalna w przeszłość – pierwszy raz po 5 latach zaśpiewasz z Edytą Krzemień, a także w związku z 10-leciem spektaklu Upiór w Operze powrócisz do swojej roli. Czy możesz coś więcej powiedzieć na ten temat?

Upiór w Operze to był pierwszy musical, który kojarzyłem z motywu, nie wiedząc, że jest on z musicalu. Śpiewałem to, od kiedy pamiętam. Z kolei, z Edytą Krzemień poznałem się w 2011 roku. To wtedy nastąpił wybuch naszej miłości i pasji do tego, co robimy. Później to się z różnych względów zawodowych rozmyło. Cieszę się na ten powrót w maju. Mam nadzieję, że potrwa trochę dłużej, niż jeden wieczór.

Czy musicale są drogą, na której pragniesz pozostać i z którą związałeś na stałe swoją karierę?

Tak. Niepodważalnie tak.

Dziękuję za rozmowę.

Zdjęcia: Kinga Karpati, www.kingakarpati.com

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments