Pięć lat to w świecie muzycznym dosyć długi okres. Tyle zmuszeni byliśmy czekać na nowy album Tame Impala. Dziś w dniu premiery The Slow Rush sprawdzamy, czy krążek sprostał oczekiwaniom.
Wielkie oczekiwania względem The Slow Rush
Na wstępie trzeba zaznaczyć, iż zespół powiesił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Wszystkie wcześniejsze wydawnictwa to solidna dawka porządnej muzyki, wypełnionej znakomitymi kompozycjami i aranżacjami, które razem tworzą unikalny, niepodrabiany klimat. Ja szczególnie mocno polubiłem ich ostatnie wydawnictwo Currents. To właśnie tutaj talent Kevina Parkera do tworzenia dziwnych, wpadających w ucho dźwięków urósł do niebotycznych rozmiarów. Na tym albumie nie było słabego momentu, a jak prezentuje się pod tym względem jego następca? Zapraszam do przeczytania mojej recenzji albumu The Slow Rush.
Kevin Parker: Człowiek-Instytucja
Tame Impala to projekt w całości zarządzany przez multi-instrumentalistę Kevina Parkera. Wydany właśnie czwarty studyjny album został w całości zagrany i wyprodukowany właśnie przez tego utalentowanego Australijczyka. Muzyk ma swój unikalny styl, który ewoluował w ciągu wieloletniej pracy w branży. The Slow Rush to w gruncie rzeczy te same patenty, z których znana jest twórczość Tema Impala. Nic w tym oczywiście złego, a w zasadzie uważam to za coś wyjątkowo dobrego. Dorobek muzyczny projektu, jego sposób podejścia do tworzenia muzyki jest na tyle unikatowe, że nie są potrzebne kolejne próby poszukiwania “czegoś innego”. Jeśli coś jest dobre, to warto to kontynuować.
Pomiędzy alternatywą a mainstreamem
Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż zespół nie szuka na siłę wejścia w mainstream. Owszem, widać od jakiegoś czasu tendencję do tworzenia muzyki w bardziej przystępny sposób, co pewnie ma na celu pozyskanie nowych słuchaczy, ale zmiany te w żadnym stopniu nie powinny zaboleć wieloletnich fanów. Kevin Parker w bardzo subtelny sposób lawiruje między głównym nurtem a bardziej alternatywną sferą muzyki. Jak widać, robi to dobrze, gdyż Tame Impala to, mimo swojego cięższego charakteru, główna gwiazda największych festiwali muzycznych z Coachellą na czele.
Single i cała reszta
Single wydawane są w celu zainteresowania muzyką zespołu, natomiast prawdziwą wartość albumu poznajemy po utworach uzupełniających. The Slow Rush nie uraczy nas radiowymi przebojami, wiec jeśli szukacie tutaj prostej, tanecznej muzyki, to źle trafiliście (choć piosenka Glimmer posiada pewną naleciałość z tej bardziej komercyjnej muzyki klubowej). Przed premierą zespół opublikował kilka utworów, które w pewnym stopniu miały pokazać kierunek, w jakim zmierza Tame Impala. Pierwszy z nich, Borderline, w momencie premiery nie przypadł mi specjalnie do gustu, choć z każdym kolejnym odsłuchem uważałem go za coraz lepszy. Najbardziej przystępnym, z komercyjnym potencjałem jest singiel Lost in Yesterday. Decyzja o wypuszczeniu go niemal przed samą premierą albumu była w moim odczuciu bardzo udana – to jest po prostu bardzo dobry utwór!
Spore obawy związane z premierą
Gdy otrzymałem album do recenzji, mocno się wystraszyłem. Obawiałem się, że zespołowi powinie się noga i wyda album przeciętny, niedopracowany i zupełnie zbędny. Co prawda piosenki wypuszczone do sieci przed premierą były całkiem udane, jednak bałem się tego, co nieznane. Data premiery była wielokrotnie przekładana, co też nie napawało mnie optymizmem. Na szczęście już pierwsze minuty krążka uspokoiły mnie i przeniosły do krainy chilloutu. Najpierw był pierwszy odsłuch, później kolejny i tak nagle okazało się, że jest środek nocy, a ja nawet nie pomyślałem o położeniu się do spania. Od pierwszego bitu i syntezatorowej melodii One More Year, do ostatniego uderzenia basu w One More Hour – zostałem zahipnotyzowany. Myślami byłem gdzieś w odległej krainie, pozbawionej problemów i trosk. Była tylko muzyka – totalny chillout.
Album bez faworytów
Mam ogromny problem ze wskazaniem ulubionych piosenek na recenzowanym krążku. W zasadzie z każdym odsłuchem moją uwagę przyciągał inny utwór, jego struktura i elementy składowe. Raz zachwycałem się drugim na traciliście Instant Destiny, szczególnie jego podkładem, pełnym “kontrolowanego chaosu”, misz-maszem gatunkowym ze znakomicie wkomponowanym basem, który “robi robotę”. Breathe Deeper zaskoczył mnie z kolei fantastycznym wstępem perkusji i klawiszów – całość jest zaskakująco lekka i wpadająca w ucho. Jeśli lubicie aranżacje klawiszowe i nośne refreny, to spodoba się Wam It Might Be Time, który w swojej strukturze jest dosyć prostym utworem, ale jego słuchanie sprawia ogromną frajdę.
Wyczuwalne inspiracje
Twórczość Tame Impala jest bardzo oryginalna, choć wypełniona wszelakimi inspiracjami i subtelnymi odniesieniami. Dla przykładu Tomorrow’s Dust oraz kończący album One More Hour mocno przypominały mi spuściznę Pink Floyd, a sam Kevin Parker wielokrotnie wspominał, że uwielbia Daft Punk. Fascynacja dokonaniami francuskiego duetu objawia się w piosence Is It True, której refren brzmi, jakby żywcem wyjęty był z wydawnictw popularnych robotów. No, ale skoro czerpać inspirację, to tylko od najlepszych, prawda?
Czas podsumowań
Kevin Parker to nie jest najlepszy wokalista na świecie, ale siła Tame Impala to nigdy nie był wokal. Atutem artysty są świetnie zmontowane, różnorodne kompozycje, bogate instrumentarium i przeogromne pokłady energii oraz emocji. Na The Slow Rush musieliśmy się trochę naczekać, a wielokrotne przekładanie premiery mogło zniechęcić. Na szczęście Tame Impala dostarczyli znakomity materiał, dopieszczony i przemyślany. Czy przebił swoich poprzedników? Czas pokaże, ale jako fana brzmienia zespołu, z czystym sercem mogę polecić Wam ten album. Coś czuję, że w tym roku może to być jedna z najczęściej słuchanych przeze mnie płyt. Wydawnictwo brzmi znakomicie i teraz nic, tylko czekać na możliwość usłyszenia i zobaczenia Tame Impala na żywo!
OCENA KOŃCOWA
Tame Impala - The Slow Rush