Największe wydarzenie muzyczne za nami! Byliśmy na The Eras Tour!

0
360
Taylor Swift na PGE Narodowym, 2.08.2024 | TAS Rights Management

Trzy dni, prawie 200 tysięcy fanów z całego Świata. Taylor Swift przyleciała, żeby po raz pierwszy wystąpić przed polską publicznością. The Eras Tour to jedna z największych tras koncertowych w historii muzyki. Zapraszamy do relacji z koncertów.

Historia pisze się na naszych oczach!

Taylor Swift zna każdy, kto nie mieszka pod kamieniem. Wszak to obecnie najpopularniejsza gwiazda muzyki na świecie, która pod względem liczb nie ma sobie równych. Co rusz pobija jakieś mniej lub bardziej istotne rekordy. Na swoją pozycję pracowała bardzo długo. Łatwo nie było. Przez wiele lat przyklejano jej łatkę bogatej, uprzywilejowanej dziewczyny ze świata country. Potrafiącej pisać tylko infantylne piosenki o złamanych sercach. Zarzucano jej brak zaangażowania w politykę oraz sytuację w Stanach Zjednoczonych. Po konflikcie z Kanyem Westem, stała się niemal wrogiem publicznym, przez co niemal całkowicie wypisała się z show-biznesu. Wydaje się, że wszystko, co najgorsze, jest już za Taylor. Artystka w ostatnich latach przeżywa swoje najlepsze lata – zarówno pod względem artystycznym, jak również marketingowym. Zeszły rok zamknęła tytułem „Człowieka roku” prestiżowego magazynu Time. W tym roku jej The Eras Tour zawitała do Europy. Ja miałem okazję uczestniczyć na dwóch z trzech koncertów artystki w Polsce. Występu doświadczyłem zarówno na płycie w strefie A (dzień 1), jak również na trybunach (dzień 2). Czy warto było pojawić się na PGE Narodowym? Odpowiedzi chyba się domyślacie…

Pierwszy koncert Taylor Swift w Polsce miał odbyć się już kilka lat temu – na Open’erze. Plany pokrzyżowała jednak pandemia COVID-19. Na szczęście z drobnym poślizgiem, ale się udało. Taylor Swift zaplanowała trzy koncerty w Polsce, a Warszawa stała się miejscem ogólnoświatowego zlotu Swifties. The Eras Tour to najbardziej dochodowa trasa koncertowa w historii muzyki i jednocześnie jedno z największych wydarzeń kulturalnych w historii Polski. Osobiście nie pamiętam, kiedy wizycie jakiemukolwiek artysty do naszego kraju towarzyszyło takie zainteresowanie ze strony mediów oraz „przeciętnych Kowalskich”. Taylor Swift opanowała okładki poczytnych magazynów, puby i restauracje prześcigały się w wymyślaniu przepisów inspirowanymi twórczością artystki. Prawdziwe żniwa miały hotele i miejsca noclegowe w Warszawie. Każda firma inwestowała w real time marketing, nawiązujący do długo wyczekiwanego koncertu Amerykanki. O tych koncertach mówił każdy. Nie ma się co dziwić. Taylor Swift pisze historię i jestem niezwykle szczęśliwy, że Polska ma w tej historii swój udział. Polscy Fani czekali zdecydowanie zbyt długo na te koncerty!

Taylor Swift na PGE Narodowym, 2.08.2024 | TAS Rights Management

Na rozgrzewkę… Paramore!

Gdy ogłoszono koncert Taylor Swift zastanawiałem się, kto będzie gościem specjalnym w Europie. Bardzo liczyłem, że będzie to Paramore. Nie potrafię opisać mojego szczęścia, gdy dowiedziałem się, że to właśnie ekipa charyzmatycznej Hayley Williams wystąpi przed Taylor. Przez wiele lat był to jeden z moich ukochanych zespołów. Śmiało mogę napisać, że w pewnym sensie dłużej czekałem na koncert Paramore niż Taylor Swift. Wygrałem życie, bo w te dni zobaczyłem dwie ikony muzyki!

Kurde… 11 lat. Tyle musieliśmy czekać na kolejną wizytę Paramore w Polsce. Sam niestety przegapiłem ich występy w 2011 i 2013 roku. Nie powiem, że w końcu nadrobiłem, bo jednak teraz to był wyłącznie support, z bardzo ograniczonym czasem scenicznym. 45 minut i 9 piosenek to trochę mało, żeby po tylu latach oczekiwania być zaspokojonym. Powiem tylko, że zespół tylko zaostrzył mój apetyt. Liczę, że w przyszłym roku wyruszą w solową trasę, której przystanek odbędzie się w Polsce.

No dobra, ale jak wypadli na żywo? Czy nie przytłoczył ich stadion oraz ogromna scena? Paramore to znakomity zespół, a Hayley to doskonała liderka, która na scenie czuje się jak ryba w wodzie. Na drodze stanęła im jednak specyficzna akustyka (lub jej brak) Stadionu Narodowego. Szczególnie mocno odczułem to podczas pierwszego dnia koncertów. Były fragmenty, w których niewiele słyszałem, a pogłos był bardzo uciążliwy. Widać było, że dźwiękowcy robią co mogą i na bieżąco wprowadzali korekty, jednak nie wszystko udało się naprawić w tak krótkim czasie. Mam wrażenie, że drugiego dnia sytuacja wyglądała o niebo lepiej. Choć też ciężko to dokładnie ocenić, gdyż drugiego dnia bawiłem się na trybunach.

Jeśli chodzi o setlistę – była więcej niż poprawna. Zespół zagrał zarówno te ostrzejsze utwory (z Misery Buisness na czele), jak również znalazło się miejsce na akustyczne, zawsze wzruszające The Only Exeption. Zespół jest w doskonałej formie, nie przestraszył się ogromnej sceny. Widać było, że są bardzo pozytywnie zaskoczeni ich przyjęciem w naszym kraju. Tutaj należą się ogromne słowa uznania dla publiczności. Widać było, że wielu słuchaczy Taylor zna twórczość Hayley Williams. Dobrze bawili się również ci, którzy nie słuchają takiej muzyki na co dzień. Gdy trzeba było krzyczeć – krzyczeli, gdy trzeba było klaskać – klaskali, a gdy trzeba było śpiewać wraz z zespołem – ochoczo wywiązywali się z powierzonego im zadania. Wielkie brawa i szacunek dla Was! Paramore mają na tej trasie taką tradycję, że na każdym koncercie zmieniają jeden utwór. Muszę przyznać, że zarówno w pierwszy, jak również drugi dzień – piosenki-niespodzianki – bardzo mi podeszły. Szkoda tylko, że na setlistach nie pojawia się utwór Decode, do którego mam ogromy sentyment.

„Miło Was poznać!”

Cała The Eras Tour to swego rodzaju ewenement. To hołd dla całej, absolutnie całej twórczości artystki. Koncertów tego typu w zasadzie nikt nie robi. Owszem, dosyć powszechne są trasy typu „The Best of”, gdzie zespół gra dwugodzinny show z największymi klasykami. Taylor jednak musiała zrobić coś więcej. Ot wymyśliła sobie, że jej koncerty będą podzielone na ery, związane z konkretnymi albumami i etapami twórczości. Tak więc na koncertach usłyszeliśmy utwory z albumów Fearless, Speak Now, Red, 1989, Reputation, Lover, folklore, evermore, Midnights oraz The Tortured Poets Department. Pełne show trwa prawie 3,5h. Totalny kosmos!

Taylor Swift na PGE Narodowym, 2.08.2024 | TAS Rights Management

Im bliżej rozpoczęcia koncertu, tym poziom napięcia i egzaltacji rósł. Już zaraz mieliśmy być świadkami historycznego wydarzenia. Najpierw był ogromny szał podczas odgrywanego z taśmy utworu Applause autorstwa Lady Gagi, a potem było już tylko głośniej. Gdy pojawił się kultowy zegar odmierzający dwie minuty do rozpoczęcia spektaklu – podniecenie wypełnionego po brzegi stadionu sięgnęło zenitu. Zegar odliczył planowany czas a my usłyszeliśmy wyczekiwane „It’s been a long time coming”. Na ekranie pojawiło się bardzo klimatyczne intro, a na scenie pojawili się tancerze przygotowujący imponujące wejście Taylor Swift. Całość rozpoczyna era Lover, gdzie jednym z ważniejszych elementów setlisty jest Cruel Summer – utwór, który zdobył ogromną popularność właśnie dzięki The Eras Tour. Powiedzieć, że pierwsze wejście na scenie Taylor rozbudziło polskich fanów – to nic nie powiedzieć! To była istna ekstaza. Nie wiem czy kiedykolwiek byłem na koncercie z równie żywiołowo reagującą publicznością.

W dobie Internetu i mediów społecznościowych, trudno było odizolować od spoilerów związanych z koncertami Taylor Swift. Szczególnie, że przecież do kin wyszedł też film, będący zapisem ostatniego koncertu artystki w USA. Niedługo później, jego rozszerzona wersja wylądowała na platformie Disney+. Z grubsza, każdy wiedział, czego może się po koncertach w Polsce spodziewać. To co zaskoczyło wielu, w tym mnie to urocze próby porozumiewania się z publiką w naszym rodzimym języku. Absolutnie uroczo brzmiały frazy „Cześć!”, „Siema!”, „Miło Was poznać”, „Warszawo”, „Dziękuję”, „Sierpień” czy „Kocham Was” z ust Taylor. Widać, że sprawiło jej to radochę nie mniejszą niż nam, zgromadzonym na stadionie. Jeśli już rozmawiamy o mówieniu po polsku, to nie można przejść obojętnie wobec ulubieńca wszystkich Swiefties – tancerza Kama. Artysta spowodował salwę okrzyków i pisków publiczności gdy w trakcie utworu We Are Never Ever Getting Back Together wykrzykiwał z wielką radością – „nigdy, przenigdy”, „chyba śnisz” czy „żartujesz?!”. Aplauz był zdecydowanie zasłużony!

Nie będę opisywał każdej ery i piosenki zaśpiewanej przez Taylor, bo ten tekst byłby zdecydowanie zbyt długi. Zresztą takie informacje bardzo łatwo znaleźć w Internecie. Uważam, że setlista była idealnie ułożona. Jedne albumy otrzymały więcej czasu (Midnights), inne niestety mniej (Speak Now). Trzeba przyznać, że mimo długiego koncertu, ani na chwilę nie poczułem znużenia. Dynamika występu stała na bardzo wysokim poziomie. Utwory żywsze i taneczne, przeplatane były bardziej melancholijnymi, eterycznymi kawałkami. Całość uzupełniona o świetne animację oraz pieczołowicie zaplanowane choreografie powiązane z aktualnie przedstawianymi erami. Muszę przyznać, że cały zespół tancerzy wykonał kawał rewelacyjnej roboty, doskonale uzupełniając warstwę muzyczną przygotowaną przez Taylor i jej muzyków. Tutaj też wypada pogratulować kondycji gwieździe wieczoru. Nie wiem, jak ona to ogarnia! 3,5h biegania, skakania, tańczenia i śpiewania. Wszystko bez przerw. Czapki z głów! Mam wrażenie, że cała ekipa byłą bardzo szczęśliwa, mogąc dać te koncerty. Zarówno tancerze, jak również sama Taylor miała uśmiech od ucha do ucha. Po ich mimice widać było, że robią to, co kochają najbardziej.

Taylor Swift na PGE Narodowym, 2.08.2024 | TAS Rights Management

Takie niespodzianki lubimy!

Wspominałem, że nie będę szczegółowo wchodził w zaśpiewane utwory, ale nie mogę przejść obojętnie wobec jednego z najważniejszych momentów koncertu – Surprise Songs. To dwa utwory, bądź miks piosenek, które Taylor gra akustycznie na gitarze i pianinie – w każdym mieście inne, specjalnie przygotowane i wyjątkowe wersje. Swifties od miesięcy przerzucali się swoimi przeczuciami i marzeniami dotyczącymi tej sekcji. Cóż, sądząc po reakcjach ludzi w moim otoczeniu – warszawskie niespodzianki okazały się strzałem w dziesiątkę! Podczas pierwszego koncertu usłyszeliśmy miksy utworów mirrorball i Clara Bow zagranych na gitarze akustycznej oraz Suburban Legends i New Year’s Day na pianinie. Podczas drugiego koncertu, amerykańska super-gwiazda zaprezentowała z kolei I Can Fix Him (No Really I Can) i I Can See You na gitarze oraz Red i Maroon jako mashup na pianinie. Z dziennikarskiego obowiązku informuję, że na ostatnim koncercie zgromadzona publiczność usłyszała Today Was a Fairytale i I Think He Know (gitara) oraz The Black Dog i exile (pianino). Po takich wykonaniach mogę napisać jedno… Taylor, ale Ty mi zaimponowałaś. Długo zastanawiałem się, który zestaw bardziej przypadł mi do gustu i odcisnął ślad na moim sercu. Ten „pojedynek” wygrał pierwszy koncert. Ukochane mirrorball z ukochanego albumu folklore i jedna z perełek z ostatniego krążka Clara Bow. Jakie to było dobre! Słuchanie jak Taylor Swift śpiewa fragment You look like Taylor Swift /In this light / We’re loving it. – Bezcenne!

Call me Swiftie!

Pierwsza i miejmy nadzieje – nie ostatnia wizyta Taylor Swift w Polsce okazała się ogromnym sukcesem. Do dziś nie potrafię podnieść szczęki z podłogi. Artystka udowodniła, że jest największą gwiazdą naszych czasów. Tym co zaprezentowała podczas The Eras Tour, kładzie konkurencję na łopatki. To zupełnie inna liga. Forma sceniczna samej Taylor, jak również reszty koncertowej ekipy była znakomita. Grubo ponad 3 godziny bez przerwy, 45 piosenek w setliście, 65 tysięcy bawiących się doskonale fanów. To były noce pełne wzruszeń i łez szczęścia. Publiczność zgromadzona na stadionie spisała się na medal, wyśpiewująca każde słowo z każdej zagranej piosenki. Owacja jaką otrzymała Taylor po zakończeniu utworu Champagne Problems to coś absolutnie wyjątkowego i epickiego. Jestem przekonany, że wzruszenie na twarzy wokalistki było prawdziwe, a sama nie spodziewała się aż tak długich i głośnych wiwatów. Brak mi słów, po prostu Wow! Nie jestem w stanie powiedzieć, który koncert był lepszy. Oba należy zaliczyć do tych perfekcyjnych. Oczywiście pod względem emocji i zabawy, wygrywa pierwszy koncert. Mimo, że drugiego dnia miałem bardzo fajną miejscówkę na trybunach, to jednak zdecydowanie stwierdzam, że jestem koncertowym zwierzem. Potrzebuję bliskiego kontaktu z artystą na scenie, dlatego na kolejne koncerty dalej będę wybierał płytę. Mówi się, że pierwszego razu się nigdy nie zapomina i wydaje mi się, że ten pierwszy występ na dłużej zapadnie mi w pamięci.

Dla mnie to były najważniejsze dni ostatnich miesięcy, a może nawet lat. Prawdziwe katharsis, możliwość odcięcia się od życiowych trosk i problemów. Celebracja twórczości artystki wybitnej i po prostu dobra zabawa oraz możliwość obserwowania takiej czystej, ludzkiej radości. Te koncerty to jedne z najlepszych rzeczy, jakie widziałem na żywo. Ciężko mi uwierzyć, żeby ktokolwiek miał to w najbliższym czasie pobić. No może tylko sama Taylor.

So make the friendship bracelets
Take the moment and taste it You’ve
ot no reason to be afraid.

Now, You can call me Swiftie!

P.S. Po stworzeniu tego tekstu, a jeszcze przed finalną publikacją, natknąłem się na masę negatywnych komentarzy w stronę Taylor Swift i jej fanów. Owi, internetowi napinacze sądzą, że pozjadali wszystkie rozumy i wyłącznie ich gust muzyczny ma znaczenie. Dawno mnie nic nie striggerowało tak mocno jak teksty w stylu „Nie rozumiem fenomenu Taylor Swift”. Nie chcę nikogo na siłę przekonywać do twórczości Taylor. Na świecie jest tyle artystów i zespołów, że nie wszystko musi się każdemu podobać. Natomiast wywyższanie się i traktowanie muzyki Taylor oraz jej fanów jak „coś gorszego” nie powinno mieć miejsca. Poziom jadu i hejtu w Internecie osiągnął jakiś kosmiczny poziom, co uważam za całkowicie nieakceptowalne. Niech każdy słucha tego na co ma ochotę i niech nikt na siłę nie próbuje wmówić nam, że to czego słuchamy jest dobre czy złe. Ot taki końcowy manifest z mojej strony. Dziękuję za uwagę.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments