Kto w najbardziej wyrazisty sposób wpłynął na pana, kiedy rozpoczynał pan swoją karierę muzyczną?
W wieku piętnastu lat grałem w Łodzi na saksofonie u trębacza – Andrzeja Makowieckiego, który wydał też moją biografię. On mnie nauczył wszystkiego w życiu, dobrego i złego. Dużo złego mnie nauczył. Wszystkie takie rzeczy jakie młody człowiek może poznać, to ja poznałem przez niego.
W latach 80. stanął Pan na scenie z legendarnym Milesem Davisem. Jak Pan to wspomina?
Połowa lat 70. i lata 80. to było pasmo podróży, radości, szczęścia, oczywiście także wzlotów i upadków. Ale jeśli chodzi o muzykę to był to fantastyczny okres. Ten czas spowodował też, że w Nowym Jorku więcej ludzi poznaje mnie na ulicy niż w Polsce. Gdy wchodzę to klubu, to muzycy potrafią się ze mną witać z estrady. Jestem prawdziwą częścią sceny nowojorskiej i to mnie bardzo cieszy, bo to były moje marzenia. To są marzenia spełnione i nadal spełniane.
Pierwsze były skrzypce, a dopiero później pojawił się w pana życiu saksofon.
To jest odwieczna walka. Albo brak decyzji albo sytuacja życiowa. Zdrowie miało duży wpływ na momenty, gdy następowała zmiana. W momencie przesadnej gry na saksofonie grałem po trzy koncerty dziennie, tak się sforsowałem, że serce zaczęło nawalać. Tym bardziej, że nie oszczędzałem się życiowo, nie prowadziłem się najczyściej. W związku z tym jak zacząłem mieć kłopoty, odkurzyłem skrzypce po siedmiu latach przerwy i zacząłem dublować. I teraz jest tak nadal, na koncercie jest konsternacja, wychodzi skrzypek z saksofonem, albo saksofonista z skrzypcami. To trochę brak konsekwencji, ale ja to kocham.
To prawda, że był pan pierwszą osobą, która zaczęła grać na skrzypcach pięciostrunowych?
Na pewno byłem osobą, która jako pierwsza grała na sześciu strunach. Graliśmy w duecie z gitarą, podróżowaliśmy przez cały glob, jednego roku miałem 44 przeloty atlantyckie plus loty po Stanach, Europie i po Japonii. Jak gra się w duecie z gitarą i gitarzysta zostaje sam to chciałem mu pomóc i dodatkowe nuty basowe grałem na skrzypcach.
Pana ubiegłoroczny występ na Woodstocku to wyjątkowe przeżycie?
Niesamowite przeżycie. Jurek Owsiak, jego osobowość, cała ta instytucja. Ludzie doceniają, ale nie wszyscy. Czasy przypominają mi moją młodość, tylko że wtedy byliśmy umówieni, mrugaliśmy do siebie, wiedzieliśmy dlaczego robimy coś innego. Mój wujek był w partii, był wykształcony i był prezesem Wólczanki, ale żeby być prezesem musiał być w partii. Wracając do domu, puszczał radio, słuchał Wolnej Europy i mówił – zobaczycie przyjdą amerykanie i nas wyzwolą. Jeśli ktoś mnie pyta o bieżącą sytuację w Polsce, to mówię, że jest cudownie, jestem coraz młodszy , czuję się tak jak wtedy, gdy miałem czternaście, piętnaście lat. Tylko, że wtedy było weselej, była większa solidarność. Było wiadomo, że to jest sztuczne i umowne, a teraz ma to znamiona jakiejś okrutnej prawdy. Czy Polacy tacy są naprawdę ?
Kiedy były łatwiejsze czasy dla młodych muzyków, wtedy czy dziś?
Pomimo wszystko było łatwiej, ale teoretycznie teraz jest łatwiej. Obecnie strasznie dużo jest możliwości dla muzyków, ale też wiele pracy wokoło muzyki. Jeśli ktoś nie ma dobrej pomocy, nawet największy talent nie ma szans. Nagrać jest prosto, ale co dalej? Kto będzie to promował, kto to wyda? Wielkie korporacje mają już tylko ekonomistów i słuchają centrali w Paryżu, Nowym Jorku, Londynie i sprzedają dużo tamtejszych płyt, żeby się wszystko opłacało ekonomicznie. Nie jestem przeciwnikiem komercji, ale to też ma swoje granice. Komercji nie wolno mylić z słowem tandeta. A jak to prezes Telewizji Polskiej mówi, ciemny lud to wszystko kupi. Ministerstwo Kultury przez dziesięć lat dawało pomoc na szkolenia i warsztaty, w tym roku pięć razy odmówło. Być może dlatego, że jest znane moje stanowisko, nie powiedziałbym antyrządowe, a proludzkie, prowolnościowe.
Michał Urbaniak – Sunshine feat. Stewlocks, Zarychta, Patches and Pędziwiatr
Czyli obecnie jest trudniej?
Generalnie teraz jest trudniej zacząć młodemu człowiekowi, ale talentu i pasji nikt nie odbierze. Może to trwać dłużej, ale w końcu nadarzy się okazja. I po to jest właśnie Urbanator Days, gdzie pojawiają się muzycy, którzy dostają ogromną szansę, z której wielu korzysta. Najtrudniej w Polsce jest sprzedać muzykę, która pozornie brzmi łatwo, ale jest niezwykle trudna do zagrania. Wtedy fanatycy powiedzą, że jest to za słabe, a z kolei słuchacze prawdziwej komercji, typu disco polo powiedzą, że jest to za trudne, zbyt ambitne. Patrycja Zarychta nagrała moją piosenkę po polsku, jak tego słuchałem to nawet nie zorientowałem się w jakim języku śpiewa. Tak fajnie można śpiewać po polsku. Jest Kuba Badach, jest Andrzej Dąbrowski, który potrafi wszystko zaśpiewać w różnych językach.
Jak ktoś chce być muzykiem musi też lubić podróżować, a to potrafi być bardzo uciążliwe. Dzień po dniu: taksówka, lotnisko, przelot, odebranie walizki, próba, koncert, taksówka, hotel. Często ktoś pytał: a widziałeś to czy tamto?. A ja nie widziałem nic, miałem tylko przeloty i podróże. Trochę mnie to kosztowało, bieganie ze skrzyniami przez kilkadziesiąt lat po lotniskach to nie jest lekka rzecz. Życie muzyka…
Ale to piękne, czyż nie?
Nie ma pytań, oczywiście, że piękne. I łzy i chwile radości, smutki, rozstania. Powiem, że potrafię być nadwrażliwy. Rozmiary wzlotów i upadków są niewyobrażalne.
Nie ma pan wrażenia, że obecna cyfryzacja rozwinęła się już aż za bardzo?
Jestem gadżeciarzem i zawsze wszystkich uczyłem jak obsługiwać dany sprzęt. Teraz przestaję tak wszystko dobrze ogarniać. Jest tak, że nie wiadomo, czy mamy więcej przyjaciół w telefonie, czy więcej na żywo. Czasem dwa, trzy lata się kogoś nie widzi, a żyje się z nim na co dzień. Wiem co robi kolega, ale myśląc dokładnie nie widzieliśmy się pół roku. Widziałem sytuację, gdy podczas spotkania ludzie się umawiają, że przez jakiś czas odkładają wszystkie telefony. To ma sens, ale dla mnie jest to trudne. Myślę, że to może być moment, gdy ludzie zdają sobie sprawę z tego gdzie idziemy, bierzmy to co potrzebujemy, korzystajmy rozsądnie. Ale to nie takie łatwe, mnie fascynuje wszystko, elektronika w muzyce, mam tych programów tyle, że nie mogę już ich wszystkich ogarnąć.
Legalna kultura – uczestniczył i uczestniczy pan w tym projekcie?
Uczestniczę cały czas, jestem fanatykiem inicjatywy i akcji. Uważam, że to jest bardzo zacna działalność. Należy zrozumieć, że pozornie łatwo jest coś zabrać drugiej osobie, ale jeśli wszyscy będą to robić, to niedługo nie będzie co brać. Czy ograniczenie piractwa jest wbrew wolności osobistej? Nie zgadzam się. Artyści, autorzy, kompozytorzy są okradani przez wielkie korporacje przy pomocy internetu. To funkcjonuje tak: Amazon zrobi kontrakt z agregatorami streamingów, oni dostaną część abonamentów, Spotify daje określoną stawkę do korporacji, a ktoś kto sam działa, Nowak, Kowalski, czy ja z małą firmą, jesteśmy na marginesie. Za jedno odsłuchanie na Spotify artysta otrzymuje 0,003 centa. Z disco polo jest z pewnością w porządku.
Generalnie muzycy żyją z grania na żywo, a internet traktują jako miejsce na promocję. Kiedyś budżet na płytę wynosił 100 tys. dolarów, teraz jest to 0 zł. Trzeba sfinansować wydanie płyty samemu i zrobić tak, by się to zwróciło na koncertach. A na koncertach jeszcze muzyk niczym handlarz – sprzedaje płyty.
Ale czy jesteśmy w stanie powstrzymać to ustawowo, odgórnie czy konieczne jest samokształcenie?
Na pewno i tak i tak. Byłem w Brukseli w tych sprawach i postuluję piękną, właściwą rzecz, żeby streamingowcy nie mieli całego produktu. Żeby nie było tak, że się gra całą płytę, proszę trzy utwory z płyty i link gdzie można ją nabyć, jeśli się komuś spodoba bardziej, niż te trzy utwory. To byłoby fair i właściwe zarówno dla streamingu, dla muzyki, kompozytorów i artystów.
W 2012 roku wyszedł film Mój Rower, z panem w roli głównej. Jak w ogóle do tego doszło?
Dostałem scenariusz od producenta. Nawet nie miałem czasu go przeczytać. Moja żona jest po teatrologii, przeczytała i powiedziała, ze to jest rola dla mnie. Po czym, spotkaliśmy się z reżyserem Piotrem Trzaskalskim u mnie w domu, słuchaliśmy muzyki i wtedy mówi, że zrobimy zdjęcia próbne. Poszliśmy kolejnego dnia na próby zdjęciowe, powiedzieli mi, że kamera mnie lubi. Potem dużo pracy w domu, z moja żoną Dorotą czytaliśmy, nagrywaliśmy dialogi. Ja spałem ze słuchawkami i tekstami, które przerabialiśmy. Tremę miałem w czasie filmu przez pierwsze dwa, trzy dni. Potem miałem mało roboty, bo miałem wszystkie sceny bez dialogów, takie jak głaskanie psa, popijanie na korytarzu, spanie. Jak się oswoiłem z planem, było już łatwiej. Dwie rozmowy mi pomogły. Trzaskalski powiedział, że jak zmienię tekst, to znaczy, że był źle napisany. Z kolei Artur Żmijewski powiedział, że aktorstwo to bardzo prosta sprawa – mam odpowiadać na pytania.
I rola zakończyła się nagrodą.
Dwiema nawet. Najdziwniejsza nagroda w historii mojego życia. Dzwoni ambasador z Tallina, mówi: panie Michale wygrał pan konkurs na najlepszego aktora na festiwalu w Tallinie, nikt mnie nie znał, a wygrałem. Nie mogłem polecieć do Tallina, ambasador przyleciał i przywiózł mi nagrodę. A Polską Nagrodę Filmową Orzeł dostałem za Odkrycie Roku…
W poniedziałek 24 września odsłonił Pan swoją gwiazdę na Piotrkowskiej w Łodzi. Czy to było dla Pana duże wydarzenie?
Bardzo duże wydarzenie, w tym samym miejscu w wieku piętnastu lat postanowiłem podbić jazzem świat. A teraz po sześćdziesięciu latach… stąd też ten symbol czerwonego autobusu, takim jeździłem kiedyś do szkoły. Tym autobusem wracam teraz po tych wielu latach. Bardzo jestem wdzięczny Łodzi, Pani Prezydent, bo to dla mnie wielkie uznanie i wielki symbol.
Bardzo dziękuję panu za możliwość rozmowy, czego mogę panu życzyć na najbliższe lata?
Przede wszystkim zdrowia i siły, a jest coraz lepiej, bo miałem kryzysy. A wszystkim nam więcej rozsądku.