O tym, że digital jest płynnym przedłużeniem sztuki tradycyjnej, ale i o prywatnym przełomie, jakim była praca nad Dishonored – rozmawiamy Piotrem Jabłońskim, polskim artystą, którego znać po prostu trzeba.
Piotr (redaktor): Jak technologia wpłynęła na to, co tworzysz? Jakie różnice rzucają się najbardziej w oczy, gdy raz tworzy się tradycyjnie, a raz za pośrednictwem oprogramowania?
Piotr Jabłoński: Zdecydowanie przyśpieszyła i ułatwiła proces tworzenia. Chociaż z tym ułatwieniem, to też kwestia sporna, brakuje mi bowiem tej przypadkowości, kontaktu z narzędziem, powierzchnią, fakturą oraz skalą i wielkością tworzonego obrazu. Natomiast możliwość pracy na warstwach, zapisu, powrotów do wcześniejszych etapów, czy wersji, szybkiego sprawdzania wariantów kolorystycznych, tonalnych, niesłychanie ułatwia tworzenie.
Od czego zaczynasz proces tworzenia? Czy w digitalu jest miejsce na kierowanie się weną?
Zazwyczaj wszystko zaczyna się od przelania pomysłu na papier, wykonuję najczęściej kilka bardzo szybkich i prostych szkiców. Dopiero później siadam z tym przed komputer, rozrysowując szkic, wprowadzając kolor, światłocień, detal. Oczywiście wszystko to w wielkim uproszczeniu. Czasami bowiem zastygam gdzieś pośrodku, mieszam różne koncepcje i pomysły, które rodzą się w trakcie tworzenia, raz szczęśliwe, a raz nie. Są sytuacje, kiedy trzeba wrócić do szkicu i zacząć wszystko od nowa.
Nie bardzo wierzę w wenę, czy w przypływ natchnienia. Owszem, są dni, kiedy rzecz wykonuje się z większym lub mniejszym trudem. Ale to nie łaskawość weny. Po prostu trzeba siąść do pracy i robić swoje.
Czasem przychodzi blokada twórcza. Jak sprawić, by zelżała?
Odpoczynek od pracy. Czasami tworząc, skupiamy się na rzeczach nieistotnych, nie zauważając oczywistych rozwiązań. Spojrzeć na wszystko jeszcze raz, świeżym okiem, to najlepsza recepta.
Co przemawia za freelancingiem, kiedy tyle firm majaczy na horyzoncie?
Dla mnie freelance to przede wszystkim rozwój. Możliwość pracy z różnymi klientami, przy różnych projektach, odkrywanie, co dla mnie jest istotne i najlepsze. Bycie wolnym strzelcem daje mi większą elastyczność oraz możliwość wyboru.
Czy ktoś bez wykształcenia wyższego w zakresie digitalu sobie poradzi? A może wystarczy, że wszystkiego nauczy się sam w domu, dzięki odpowiednim środkom?
Nie bardzo rozumiem – o jakim wykształceniu wyższym mowa? Magister sztuk cyfrowych? By wspiąć się na wyżyny, trzeba być po prostu dobrym w swoim fachu. Czasami potrzebne jest również szczęście, czasami znajomości, czasami szum w mediach społecznościowych. Jest wiele czynników, które mogą zadecydować o sukcesie. Wbrew pozorom nie trzeba być wybitnym, by pracować dla „największych”. I zdecydowanie digitalu można nauczyć się samemu w domu.
Czy każdy znajdzie miejsce w tym branżowym świecie, pełnym studiów większych i mniejszych?
Uważam, że tak. Ta branża naprawdę nie jest wymagająca, jeżeli mówimy o kwestiach artystycznych, czy warsztatowych. Wymaga zaangażowania, często poświęcenia, dobrego kontaktu z klientem. Więc – jeżeli nie jesteś dupkiem, nie jesteś wyniosły i potrafisz znieść krytykę bez zbędnego obrażania się, czy tłumaczenia, to tak – zdecydowanie znajdziesz miejsce w tym świecie.
Jak bardzo stresogenna bywa praca w digitalu? Co najbardziej daje się we znaki?
Oczywiście, jak każdy zawód, ten również bywa stresogenny. Nerwy potrafi przyprawić oprogramowanie, klient, deadline, nieprzespane noce, czy też zwyczajnie w świecie kiepsko wykonana robota.
Jaki był twój dotychczas najszczęśliwszy punkt w karierze – a jaki określiłbyś mianem przełomu?
Chyba cały czas czekam na ten najszczęśliwszy, natomiast najbardziej przełomowym momentem nazwałbym okres pracy dla Arkane Studios przy grze Dishonored.
Miałem wówczas przyjemność współpracowania z niezwykle utalentowanym zespołem oraz dyrektorem artystycznym – Sébastienem Mittonem, osobą bardzo dbającą o każdy artystyczny aspekt projektu. Takie połączenie powoduje, że sam zaczynasz wymagać od siebie dużo więcej. Naprawdę sporo wyniosłem z tej współpracy.
Duży zespół – gotowa wizja, konkretna koncepcja. Ile w tym wszystkim miejsca na swobodę artystyczną dla artysty koncepcyjnego? Jest ugodowo?
To wszystko zależy oczywiście od projektu i zespołu oraz etapu, w którym znajduje się produkcja. Przy wczesnych fazach, tej swobody jest całkiem dużo.
Moim zdaniem, zasadniczą kwestią zawsze jest realizowanie obrazów według założeń – jeżeli pojawia się przestrzeń na własne pomysły – korzystajmy z tego. Czasami z tych eksperymentów rodzą się ciekawe i zaskakujące rzeczy. Jednak nigdy nie próbowałem forsować na siłę swoich racji. Ta praca jest jak każda inna, możemy rozmawiać, możemy wspólnie szukać rozwiązań, jednak upieranie się przy swoich racjach i próby narzucania własnych wizji i idei, wydają mi się być nieprofesjonalne.
Gdzie w tym wszystkim powinien odnaleźć się digitalowy laik? Po co sięgnąć? Jak ten rozwój potoczył się w twoim przypadku do miejsca, w którym jesteś obecnie?
No i jakie brushe przede wszystkim? Przecież każdy digitalowy laik wie, że dobre pędzle są kluczem do wspaniałego dzieła…
…ale tak na poważnie, to nie wiem, naprawdę. Dla mnie to była naturalna droga, zawsze chciałem rysować i zawsze rysowałem. Swoją wiedzę opierałem na tym, co wpadło mi w ręce. A że nie było tego wiele, to sam szukałem własnych ścieżek i rozwiązań.
Nie przeglądałem poradników, nie oglądałem tutoriali, bo ich po prostu nie było. Rysowałem, bo to sprawiało mi wielką frajdę. Tak zwyczajnie. Nie stawiam granicy pomiędzy rysunkiem tradycyjnym, a digitalowym, bo dla mnie jest to po prostu ciągłość, wynikowa tego, co robiłem przez większość życia. To cholernie długa droga i przypadek, że akurat w pewnym momencie wpadł mi w ręce tablet i program Photoshop. I tyle.
Nie potrafię ocenić sytuacji z innej perspektywy; a więc z perspektywy człowieka, który w pewnym momencie życia podejmuje świadomą decyzję o zostaniu malarzem cyfrowym. Ja de facto nigdy tej decyzji nie podjąłem. Po prostu cały czas robiłem, robię i pewnie będę robić to, co jest dla mnie w pewnym stopniu naturalną formą ekspresji, wyrażenia siebie.
Prace Piotra obejrzeć możecie między innymi tutaj i tutaj.
Zainteresowani? Zapoznajcie się z poprzednim tekstem z serii „digital polskim okiem”, czyli cyklem artykułów poświęconym naszym rodzimym artystom cyfrowym, ukazującym różne spojrzenia na ważne kwestie związane z tą dziedziną sztuki.