Rozen to czwórka przyjaciół grających muzykę z pogranicza indie folku i popu. Zespół powstał z inicjatywy wokalisty, gitarzysty oraz autora tekstów – Andrzeja Rozena. Oni wydali nowy singiel Lepszy ląd, a ja mogłam porozmawiać z liderem grupy.
Zacznijmy od początku. Skąd w ogóle wziął się pomysł na zajęcie się muzyką?
Zacząłem grać na gitarze w liceum. Wtedy była to niezobowiązująca zabawa. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, że będę pisał własne teksty, występował z zespołem i nagrywał płytę, uznałbym to za żart.
Oprócz ciebie w zespole są jeszcze trzy osoby – Karolina Matuszkiewicz, Dominik Frankiewicz i Kacper Majewski. Jak się wszyscy poznaliście i skrzyknęliście, żeby razem grać?
Karolina jest wybitną skrzypaczką, żywiołową i wrażliwą. I to właśnie jej w dużej mierze zawdzięczam to, że dziś występujemy. Poznałem ją na żaglach w Chorwacji. Była znajomą znajomych i jak mówiła, pojechała na rejs, żeby odpocząć od muzyków. Wzięła jednak ze sobą swoje stare skrzypce. A ja swoją gitarę. Któregoś wieczoru bardzo spodobała się jej jedna piosenka, którą grałem. Gdy dowiedziała się, że to mój własny utwór, powiedziała, że musimy coś z tym zrobić. Karolina zapoznała mnie z Dominikiem Frankiewiczem, z którym grała razem w orkiestrze. Dominik jest niezwykle wszechstronnym wiolonczelistą, z którym jak się szybko okazało, dzielimy gust muzyczny. Jedna wspólna próba wystarczyła byśmy poszerzyli skład. W zespole gra też z nami perkusista, Kacper Majewski. Został nam polecony przez znajomego jako młody, dobrze zapowiadający się bębniarz, z którym warto byłoby się spotkać. Na pierwszej próbie zorientowaliśmy się, że to jest to. Popatrywaliśmy tylko na siebie, modląc się, żeby chciał z nami grać.
Co, według ciebie, najbardziej wyróżnia wasz zespół spośród innych folkowych grup?
Należałoby zacząć od tego, że nadal mamy w Polsce mało zespołów folkowych. Zwłaszcza śpiewających po polsku. Nie znam też w Polsce zespołu, który łączyłby brzmienie gitary elektrycznej, wiolonczeli, skrzypiec i perkusji. Z drugiej strony, chociaż sami także nazywamy ten gatunek folkiem, staramy się po prostu opowiadać o uniwersalnych emocjach i doświadczeniach. Wierzymy, że nasza muzyka może rezonować nie tylko wśród fanów tego gatunku.
Na pewno odróżnia waszą grupę muzyczną również to, że jako lider zespołu równolegle prowadzisz drugie zawodowe życie – pracujesz w agencji brandingowej. Jak udało ci się połączyć te dwa światy?
Na co dzień zajmuję się doradzaniem markom i prowadzeniem procesów rebrandingowych. Jak na razie udaje mi się łączyć oba światy całkiem nieźle. Sprawę na pewno ułatwia fakt, że zarówno muzyka jak i branding to moje pasje. I chociaż czasem narzekam na nadmiar obowiązków, to widzę jak obie dziedziny harmonijnie się uzupełniają.
Czy to prawda, że gry na gitarze nauczyłeś się oglądając filmiki na YouTube? Jeśli tak – to które poradniki polecasz?
To prawda, że uczyłem się z Internetu. Podpatrywałem też jak gra mój starszy brat. To było już dawno temu, filmiki, z których się uczyłem zapewne utonęły w oceanie „youtubowych tutoriali”. Jedną rzecz mogę jednak doradzić. Warto uczyć się na konkretnych piosenkach i nie być dla siebie przesadnie krytycznym. Ja zaczynałem od „Knockin’ on Heaven’s Door”.
Z kolei swoje pierwsze teksty chowałeś do szuflady. Jak wiele spośród nich cały czas tam leży, a ile wykorzystałeś w późniejszej twórczości?
Akurat w moim przypadku pisanie tekstów jest powolnym procesem. Jeżeli jakiś tekst już powstanie i przejdzie test mojej wewnętrznej krytyki, nie chowam go na lepsze czasy. Pierwsze teksty pisałem wyłącznie po angielsku i niemal wszystkie w jakimś momencie były częścią naszego repertuaru. Dziś za przysłowiową szufladę służy mi dyktafon w telefonie. Mam w nim niezliczone strzępy piosenek, pojedyncze słowa, rymy, melodie, zaczątki fabuły, z których kiedyś, miejmy nadzieję, powstaną pełnoprawne utwory.
Czy tekst do nowego singla, Lepszy ląd, to właśnie taki tekst z szuflady?
Nie, akurat ten tekst napisałem już z myślą o koncertach. Niemal od razu po napisaniu trafił do naszej koncertowej setlisty.
O czym opowiada ten utwór?
Chciałem napisać piosenkę o rodzącej się nadziei. Myślę, że każdy z nas ma w życiu jakiś „Lepszy ląd”, choć nie zawsze wydaje się on osiągalny. Zależało mi na uchwyceniu w piosence rodzącej się nadziei. Tego stanu, kiedy czujemy, że nasze marzenie jest na wyciągnięcie ręki. To był w ogóle jeden z pierwszych tekstów, jakie napisałem po polsku. Miałem duże obawy, czy styl, w jakim tworzyłem do tej pory, obroni się w ojczystym języku, czy nie skręci w kierunku patosu albo dosłownego banału. Okazało się, że kluczem może być posłużenie się historią i opowiedzenie jej w cudzysłowie.
Do piosenki powstał bardzo malowniczy teledysk, jednak nie ma cię w nim zbyt wiele. Dlaczego?
Zawsze byłem fanem teledysków, którym bliżej do krótkometrażowego filmu niż do prezentacji zespołu. W przypadku „Lepszego lądu”, to „kino drogi” wydawało się naturalnym kierunkiem, a przy okazji sposobem na to, by nadać tekstowi bardziej uniwersalny charakter. Dlaczego to nie ja podróżuję w teledysku? Zależało nam na tym by historia była zagrana przez profesjonalnych aktorów, żeby uczucie rodzące się między dwójką bohaterów rozgrywało się na poziomie małych gestów, spojrzeń, niuansów. Wolałem nie ryzykować. Ale na teledysk ze mną w roli głównej też na pewno przyjdzie pora.
Lepszy ląd to twoja pierwsza piosenka wydana pod skrzydłami wytwórni FONOBO Label. Jak doszło do waszej współpracy?
Poznaliśmy się jakiś czas temu, przy okazji naszego występu na Sofar Sounds Warsaw. Chyba zrobiliśmy dobre wrażenie. Sporo rozmawialiśmy o potencjalnej współpracy i udało się. Tym bardziej jesteśmy z niej zadowoleni, że widzimy jak ciekawie rozwijają się portfolio artystów FONOBO Label. Myślę, że jesteśmy w dobrych rękach i w doborowym towarzystwie.
Czy w niedługim czasie możemy spodziewać się więcej nowych rzeczy od ciebie i zespołu Rozen? Kiedy płyta?
Jeszcze w tym roku pokażemy kolejną próbkę naszego materiału, a płyta ukaże się najprawdopodobniej wiosną 2021 roku.