To był wieczór, którego nie da się zapomnieć. W czwartek, 4 lipca, warszawski PGE Narodowy wypełnił się po brzegi fanami ciężkiego grania. Na scenę wkroczyli niekwestionowani królowie rocka – AC/DC. Zespół, który od ponad pięciu dekad rozpala emocje na całym świecie, udowodnił w Warszawie, że mimo upływu lat wciąż potrafi rozgrzać publiczność do czerwoności.
Wszystko zaczęło się od mocnego uderzenia – przez pobliską stację Warszawa Stadion, w przenośni i duchu jednego z hitów zespołu, przetoczył się Rock’N’Roll Train, a nad stolicą zabrzmiały mroczne Hells Bells, zapowiadając prawdziwe muzyczne trzęsienie ziemi.
Solidne otwarcie z kobiecym pazurem
Zanim na scenie pojawili się główni bohaterowie wieczoru, publiczność miała okazję posłuchać bardzo udanego supportu w wykonaniu The Pretty Reckless. Formacja dowodzona przez charyzmatyczną Taylor Momsen zaprezentowała rasowy, gitarowy set złożony z największych przebojów, takich jak „Make Me Wanna Die” czy „Heaven Knows”. Momsen zachwyciła zarówno wokalem, jak i sceniczną swobodą. Jej zespół to solidna marka na rockowej scenie i doskonały wybór na rozgrzewkę przed legendą.
Publiczność – wielopokoleniowa wspólnota fanów
Po zakończeniu występu supportu napięcie wyraźnie wzrosło. Na trybunach i płycie stadionu gromadziły się tłumy – od młodzieży poznającej klasykę rocka po wiernych fanów, którzy śledzą losy zespołu od lat 70. Wśród publiczności widać było rodziny, grupy przyjaciół, pary i pojedynczych pasjonatów – wszystkich połączyła miłość do muzyki, która nie przemija. Skandowanie „AC/DC! AC/DC!” mieszało się z chóralnym śpiewaniem fragmentów „Thunderstruck” czy „Highway to Hell”. To nie była zwykła publiczność – to była wspólnota.
Koncert jak manifest: rock żyje i ma się świetnie
Gdy tylko zabrzmiały pierwsze riffy „If You Want Blood (You’ve Got It)”, stadion eksplodował. Angus Young, niezmiennie w szkolnym mundurku, dał popis formy, która przeczy metryce. Tańczył, biegał, szalał z gitarą – jakby czas zatrzymał się w miejscu. Jego solówki, zarówno technicznie imponujące, jak i pełne emocji, budziły autentyczny zachwyt.
Brian Johnson, z charakterystyczną czapką i niepowtarzalnym głosem, ani na moment nie dał po sobie poznać, że na scenie jest od ponad czterech dekad. Śpiewał z mocą, pewnością siebie i radością, która udzielała się całej publiczności. To nie była tylko rutyna – to był prawdziwy pokaz pasji.
Repertuar był klasyczny i dopracowany – „Back in Black”, „High Voltage” czy „Whole Lotta Rosie”. Na koniec – jak zawsze – wystrzałowe „For Those About to Rock (We Salute You)” i salwa z armat, która symbolicznie domknęła ten wieczór.
Wzruszający finał i jedna ważna obietnica
Chwilę przed zejściem ze sceny Brian Johnson zwrócił się do warszawskiej publiczności: „See you soon!” – proste słowa, ale w kontekście tego wyjątkowego wieczoru nabierające emocjonalnego ciężaru. Bo choć zespół nie ogłosił końca kariery, każde ich pojawienie się na scenie ma dziś charakter niemal historyczny. I właśnie dlatego ta obietnica – że jeszcze się zobaczymy – zostaje z nami na długo.
Dziękujemy za muzyczne święto
Koncert AC/DC w Warszawie był czymś więcej niż tylko wydarzeniem muzycznym. To był hołd złożony rockowej tradycji, żywej legendzie i fanom, którzy przez dziesięciolecia pozostali wierni. Wieczór pełen mocy, wspomnień i nadziei na kolejne spotkania.
Organizatorem wydarzenia było Live Nation, za co należą się szczere podziękowania – za perfekcyjną organizację, profesjonalną produkcję i możliwość przeżycia czegoś, co zostanie w pamięci na długo.