Istnieje pewien rodzaj ludzi na świecie, którzy całą swoją osobą zarażają pozytywną energią. Nie potrzeba słów, nie potrzeba czynów – uśmiech zaraźliwie przechodzi na drugiego człowieka, roztapiając nawet najtwardsze skorupy ludzkich serc. Takim człowiekiem jest zdecydowanie Kamil Bednarek.
Przy okazji koncertów: 6.10.2016 w Poznaniu oraz 27.10.2016 w Zbąszynku miałam przyjemność porozmawiać z Kamilem i zadać mu nurtujące mnie pytania. Wywiad ten, tylko podtrzymał mnie przy zdaniu, iż Kamil jest niesamowicie szczerym, otwartym i serdecznym człowiekiem. Liczę na to, że owa szczerość dotrze również do naszych czytelników. Zapraszam więc do lektury!
Katia: Pamiętam wasze początki, jeszcze przed dobrze wszystkim znanym „talent show”, w 2010 roku byliście na Fetiwalu Reggae na Piaskach w Ostrowie Wielkopolskim jako Star Guard Muffin. Zrobiliście wtedy na mnie niesamowicie wielkie wrażenie. Sporo czasu minęło, wiele się zmieniło… No właśnie jak wiele? Nadal wchodząc na scenę odczuwacie to co na początku kariery? Jak zmieniło się Wasze nastawienie do rzec można rakotwórczego „show biznesu”? Bądź też czego was nauczyło?
Kamil: Wow! Fajnie, że tam byłaś, to były dla nas mega wyjątkowe chwile… Jeździliśmy wtedy busem pożyczonym od firmy budowlanej, bo wtedy każda pomoc się dla nas bardzo liczyła i oni nam pomagali.
Pamiętam to, co się wydarzyło po programie, moje życie odwróciło się do góry nogami. Zmiana z trybu bycia osobą anonimową na bycie osobą publiczną. Nie wiedziałem, z czym to się je. Wyobrażałem sobie, że ten cały show biznes, to po prostu takie rurki z kremem… A tak naprawdę przekonałem się, gdy po programie zaczęliśmy grać tak w pełni profesjonalnie koncerty, że jednak cały czas trzeba mieć oczy szeroko otwarte i liczyć się z tym, że to jednak nie są rurki z kremem, tylko naprawdę bardzo ciężka praca.
Ale wracając do tematu, bo trochę rozgadałem się na inny. Co się zmieniło? Tak naprawdę to wszystko, całe życie. Ale to było bardzo fajne doświadczenie, całe to spotkanie z show-biznesem, jak to się odbywa. Było to dla nas czymś bardzo zaskakującym. Graliśmy wtedy jako zespół trzy lata, jeździliśmy na konkursy. Każdy wygrany konkurs był dla nas czymś niesamowicie motywującym i ważnym. A tutaj nagle musisz stanąć na scenie i się obronić… To nie było łatwe. Razem ze mną zostali muzycy, którzy wcześniej ze mną grali, więc razem to przeżywaliśmy.
Katia: Muszę przyznać, że warstwa tekstowa na płycie „Oddycham” totalnie powaliła mnie na kolana. Z wieloma z nich wręcz się utożsamiam. Powiedz mi, Kamilu, gdyż to Ty jesteś twórcą tekstów, skąd czerpiesz natchnienie? Gdzie go szukać, by tworzyć tak wyśmienite teksty?
K.: Miło mi, bardzo! Wszystko to zależy od przeżyć, kiedy coś przeżywasz mocno w życiu… Czasami są to takie totalne impulsy. Potrafi to do mnie przyjść o pierwszej w nocy, przed samym snem i nie mogę zasnąć… Obiecałem sobie, że gdy coś takiego pojawi się w mojej głowie, czy to melodia czy też tekst, to usiądę i to zapiszę! Wiele razy tak było, że mówiłem sobie „zapamiętam, zapamiętam!”, budziłem się rano i pustka, nie pamiętałem! To wszystko się bierze z emocji. Wiesz, to są takie strzały! Zarówno teksty jak i muzyka. Trudno jest mi to opisać. To wszystko emocje.
Katia: A skoro już przy tym jesteśmy, to co powstaje najpierw? Muzyka czy właśnie teksty?
K.: Oj różnie, czasami muzyka mówi mi jaki tekst mam napisać. Klimat danej melodii jej brzmienie, wymusza na mnie tekst. Naprawdę różnie bywa. Czasami jest też tak, że od razu razem powstaje i tekst, i muzyka. Często gdy freestajlujemy ze Staffem czy z przyjaciółmi powstaje coś niesamowitego.
Katia: Część numerów z płyty „Oddycham” zostało nagranych na Jamajce, miejscu, które jest w pewien sposób mekką dla wszystkich miłośników muzyki reggae. Jak się wam tam nagrywało? Jakie odczucia towarzyszyły wam będąc w tym wyjątkowym miejscu? Jak byliście odbierani przez ludzi, którzy tam z wami pracowali?
K.: Druga podróż na Jamajkę była o tyle fajniejsza, że byłem świadomy tego, jak tam jest. Pierwsza podróż to był dla mnie szok. Tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać, znałem Jamajkę tylko z filmów, teledysków, z artykułów. Przy drugiej podróży już nie było wielkiego szoku i mogłem chłonąć każdą spędzoną tam chwilę. Fajne było również to, że mogłem ze sobą zabrać brata, a gdy ma się koło siebie kogoś, kogo się kocha to się lepiej zwiedza świat! Więc miałem z kim się podzielić tymi emocjami, nie musiałem dzwonić cały czas i opowiadać. Dzięki temu praca była przyjemniejsza! Korzystaliśmy z pomocy Deana Fraser’a, który udzielał się też przy płycie „Jamaica Trip”. Mówią na niego „papa Dean”. Jest to najbardziej szalony muzyk na Jamajce. Poznałem też Tarrus’a Riley’ego. Bardzo niesamowita postać, przepięknie śpiewa. Pamiętam, że wszedł do studia, zaśpiewał jeden raz i wyszedł. Nie musiał zupełnie nic poprawiać! Opadła mi szczęka to było bardzo motywujące i była to fajna lekcja.
A jeśli chodzi o studio, to bardzo inspirujące jest to, że mogłem tam kolejny raz być i pracować z takimi muzykami. W tym miejscu czuć niesamowitego ducha. Tylu wspaniałych artystów przez wiele lat nagrywało i oddawało swoje emocje. Gdy byłem tam pierwszy raz mając 19 lat nie mogłem uwierzyć w to, że tam jestem. Nigdy w życiu wcześniej nie pomyślałbym, że będę tam nagrywać, to były marzenia. Ale w życiu jest tak, że gdy czegoś się za bardzo chce albo wręcz na siłę – nigdy się nie udaje… A gdy pragniesz czegoś tak prosto z serducha – zawsze się uda!
Natalia: Po wydaniu płyty „Oddycham” pojawiło się wiele różnych opinii, w tym słów krytyki. Zarzucano, że odeszliście od stylu, który wcześniej reprezentowaliście swoją muzyką. Czy krytyka napędziła Was do tego, aby pokazać ludziom, że ich słowa nie mają pokrycia?
K: Wydaje mi się, że „Oddycham” jest bardziej reggae’owa niż poprzednia. Ma w sobie więcej rootsu, jamajskiego brzmienia. Na poprzedniej płycie było więcej kawałków, które zahaczały o pop. Zawsze obiecywałem sobie, że będę się bawił muzyką, łączył gatunki, poznawał nowe. Nie chciałbym się zaszufladkować w jeden gatunek muzyczny. Najważniejsze jest to, że coś jest dobrze zagrane prosto z serducha. A co do krytki, ja jestem na pograniczu tego pokolenia ludzi, dla których internet jest czymś fajnym, no ale nim nie żyję. Nie czytam komentarzy, nie jestem zapalonym facebookowiczem. Wiadomo, dla kontaktu z fanami tam jestem, czuję się do tego zobowiązany. Żyję koncertami. Zdecydowanie wolę, gdy ktoś podejdzie do mnie i powie coś konstruktywnego wprost, bo nie jestem fanem anonimowego wyżywania się w internecie. Jest to bardzo słabe.
Katia: Na ostatniej płycie pojawiła się piosenka, która została napisana przez Twojego ojca. „List”, dryfuje teraz na listach przebojów. Mógłbyś streścić historię tej piosenki?
K.: To jest utwór, który słyszałem będąc jeszcze małym dzieciakiem. Mój tata napisał go, gdy poznał moją mamę. Moi rodzice poznali się nad morzem. Mama pochodzi z lubelskiego, tata z opolskiego. Zakochał się w niej i dlatego napisał ten utwór. Najśmieszniejsze jest to, że tylko jedną piosenkę w życiu napisał! Piosenka ma głębszą historię więc postanowiliśmy, że ją nagramy, jako pamiątkę tego co czują do siebie moi rodzice, taka niespodzianka dla nich!
Katia: Macie bardzo mocną i cudownie brzmiącą sekcję dętą. Kamil, grasz na saksofonie prawda? Zdarza Ci się grać razem z chłopakami? Czy jest szansa, że w najbliższej przyszłości usłyszymy Kamila Bednarka grającego na saksofonie na scenie?
K.: Ha! Jasne! Odstawiłem na chwilę saksofon, ale do niego wróciłem! Ostatnio zacząłem coraz częściej grać, ale te początki nie były łatwe. Zastałem się <śmiech>, zastanawiałem się co jest ze mną! Na pewno chciałbym znowu zacząć grać na saksofonie, ale też na kilku innych instrumentach. Chciałbym fanom zrobić fajną niespodziankę. Ja zawsze tylko skaczę po scenie napompowany energią. Chciałbym, żeby wiedzieli, że to co robię to nie jest tylko śpiewanie, ale ja żyję też instrumentami! Myślę, że taka niespodzianka byłaby czymś fajnym, więc pracuję nad tym! Może wkrótce coś takiego będzie miało miejsce. Chociaż ostatnio mamy bardzo intensywny okres, koncerty, podróże. Ciężko było nam zebrać się całym zespołem. Ale pracuję nad tym! Na pewno zobaczysz mnie z saksofonem na scenie, obiecuję!
Katia: Graliście na Woodstocku w 2012 roku na scenie Pokojowej Wioski Kryszny, w 2013, 2014 i 2015 roku na Dużej Scenie, potem na początku teledysku do utworu „Chwile jak te” widzimy postać Jurka Owsiaka i fragmenty z koncertu. A więc Woodstock musiał być dla zespołu bardzo ważnym wydarzeniem. Jak wspominacie chwile na najpiękniejszym festiwalu świata?
K.: Szczerze? Mój pierwszy koncert na Krysznie – byłem totalnie blady. Nie miałem sił, by ustać, chyba z sześć bisów zagraliśmy! Odsłuch mi się popsuł. Po prostu śpiewałem, nawet nie wiem czy śpiewałem czy krzyczałem, to były takie emocje! Bałem się bo Woodstockowicze raczej nie żyją dobrze ze światem medialnym. Nie chcę generalizować, ale raczej jest to taka alternatywna publika. Jednak jest też wiele osób, które niekoniecznie słuchają alternatywnej muzyki, po prostu kochają ten klimat. Ja też kocham ten klimat. Mnóstwo ludzi, wszyscy uśmiechnięci, każdy z każdym gada, na pewno wiele ludzi znalazło tam przyjaciół.
Spełnieniem marzeń był koncert na Dużej Scenie. Gdy grałem na Krysznie w 2013 roku, na Dużej Scenie grał Damian Marley. Pamiętam, że Jurek pozwolił mi, mojej siostrze i mojemu bratu wejść na Dużą Scenę, by móc z tej perspektywy oglądać ten koncert. Pamiętam, że przytuliliśmy się do siebie z rodzeństwem. Strasznie to przeżywałem. Powiedziałem im wtedy, że chciałbym kiedyś móc zagrać na Dużej Scenie i stało się! Rok później tam zagrałem. To było coś niesamowitego, nigdy tego nie zapomnę! Jednak scena Woodstockowa to nie jest zwykła scena. To jest tak coś potężnego, z ludźmi, którzy nigdy nie mają dosyć! Cały czas by skakali, przepełnieni energią. Jestem zachwycony Dużą Sceną!
Katia: Kamil, dla wielu młodych osób jesteś idolem, wzorem do naśladowania. Nie czujesz się w pewien sposób pod presją?
K.: Oj tak, to jest duży obowiązek, naprawdę. Wiem, że po drugiej stronie są ludzie, którzy w pewien sposób przeżywają to samo co ja. Jestem tylko człowiekiem. To, że śpiewam i jestem znany nie znaczy, że nie popełniam błędów, coś przeżywam, że czegoś bym chciał i o czymś marzę. Wierzę w to i wiem, że po drugiej stronie głośnika są ludzie, którzy mają dokładnie takie same odczucia i pragnienia jak ja. Nieważne co robisz w życiu, emocje są zawsze powtarzalne.
Czasami człowiek jest przerażony życiem i potrzebuje wsparcia, inny jest na maksa zajarany tym co robi i nie wie jak poradzić sobie z tą energią, bo jest zawiedziony zaufaniem do ludzi. To jest nasza codzienność. Cieszę się, że są młodzi ludzie, którzy mogą ode mnie czerpać. Ostatnimi czasy świat trochę zwariował, jest coraz mniej wartości, żyjemy coraz szybciej, chcemy coraz więcej. Powtarzam to zawsze na koncertach. Bardzo cieszę się też, gdy podchodzą do mnie ludzie i mówią „Stary! Czuję tak samo!’”
Katia: Kto jest Twoim muzycznym wzorem/idolem? Skąd lub od kogo czerpiesz inspirację? Czy jest jakaś płyta wydana ostatnimi czasy, która zrobiła na Tobie wielkie wrażenie?
K.: Przez moje życie miałem kilku idoli. Od kiedy poznałem muzykę reggae, dopiero po roku słuchania tej muzyki zdałem sobie sprawę, że Bob Marley to był taki człowiek, który bardzo mocno zmienił moje nastawienie do muzyki. Reggae to wbrew pozorom muzyka walcząca. Mimo że głosi pokój, miłość do bratniej duszy i w ogóle do ludzi, to jest to muzyka walcząca, walcząca z systemem, walcząca z Babilonem – tym co złe.
Mam swój ulubiony koncert Marleya z Santa Barbara z 1979 roku, który oglądałem wiele razy. Powiem Ci, że z dwa razy zdarzyło mi się wzruszyć. Było mi tak przykro, że nie mogę go już poznać, że nie mogę być na tym koncercie… Jestem zachwycony tym, jaka prawda biła od Marleya. To jest postać, która na pewno jest u mnie przewodnikiem w tym wszystkim. Gdy mam jakieś chwile zwątpienia odpalam ten koncert i przypominam sobie to wszystko.
Katia: Co robiłbyś w życiu gdyby nie muzyka? Jesteś w stanie w ogóle to sobie wyobrazić?
K.: Ostatnio rozmawiałem przez telefon ze swoim ziomem, który miał ciężką chwilę w swoim życiu i zastanawiał się co będzie teraz robił w swoim życiu, po czym zadał mi pytanie czy ja wyobrażam sobie życie bez śpiewania, co bym zrobił, gdybym nie śpiewał. Odpowiedziałem mu, że nie wiem co bym robił. Nie mam zielonego pojęcia. Miałem kiedyś alternatywę parę lat temu, wojsko, ale na szczęście zostałem żołnierzem na scenie, walczę słowami.
Nie mam pojęcia co bym robił bez muzyki, nie wyobrażam sobie tego. Na pewno nie potrafiłbym usiedzieć 8 godzin w jednym miejscu. Od małego wierzyłem w to, że muzyka będzie mi towarzyszyła przez całe życie. Trudno byłoby mi przestać grać. Ale gdybym miał robić coś innego, to rzecz jasna i tak byłoby to związane z muzyką. Najwyżej skończyłbym grając smutny jazz na saksofonie w pubach <śmiech>.
Natalia: Jesteście doświadczonym bandem, jesteście na scenie parę lat, tak samo na rynku muzycznym. Czy jest coś, co mógłbyś doradzić młodym zespołom, które właśnie teraz zaczynają swoją karierę?
K.: Jest cały wachlarz rad, tego co się przeżywa. Tak naprawdę cały czas się uczymy. To, że gramy parę lat, nie znaczy, że cały czas się nie można nauczyć czegoś. Zaskakuje nas show-business, ludzie przede wszystkim i tutaj trzeba ciągle być czujnym. Jeżeli chodzi o bycie młodym artystą, który chce wejść w takie kręgi szersze, ma jakieś marzenia, to przede wszystkim trzeba zacząć od siebie. Pokora, trening, tu nie chodzi tylko o trening umysłowy, dobrze też dbać o formę, o siebie. Jednak człowiek jest zregenerowany, dba o siebie, to jest bardziej kreatywny, ma więcej endorfin, serotoniny i może naprawdę zrobić wiele fajnych rzeczy. I trzy: szacunek do innych ludzi, bo trzeba zawsze pamiętać o tym, że można osiągnąć szczyt, ale szybko można z niego spaść, a wtedy nie jest łatwo się podnieść. Jeżeli szanuje się ludzi, to oni ci wtedy pomogą. Jeżeli przez całą swoją karierę, drogę życia, szanujesz ludzi, to karma ewidentnie wraca. Jeśli się spełnia te trzy warunki na samym początku, to reszty już każdy na własny rachunek będzie uczył się sam i myślę, że to jest taka indywidualna kwestia, bo nie przewidzisz, kogo spotkasz w swoim życiu. To jest taki znak zapytania.
Natalia: Tak trochę o przyszłości. Zaraz przejdziemy do nowej płyty. Ale najpierw powiedz nam, czy są jacyś artyści, czy zespoły, z którymi chcielibyście współpracować?
K.: Jednym moim, jeszcze niespełnionym, marzeniem jest Gentleman i któryś z Marley’ów. Zawsze mi się marzył Stephen Marley. Damian, to już taka odległa historia, ale warto mieć marzenia. Moim marzeniem było grać na scenie, mieć swoich fanów. Moim marzeniem było spotkać Gentlemana – i spotkałem; moim marzeniem było nagrać kawałek z Albarosiem –nagrałem. Dlatego trzeba czegoś pragnąć i pracować też, wierzyć w to. Jeżeli gdzieś w głębi serca to ci gra, będziesz o tym myśleć, marzyć, wszystko robić, żeby to osiągnąć, to jesteś w stanie to zrobić. Lepiej się zawsze miło zaskoczyć niż rozczarować. Trzeba zawsze wierzyć, ale nie nastawiać za bardzo, bo gorzej jest się rozczarować. Także na pewno chciałbym nagrać coś z Gentlemanem, któryś z Marley’ów, Ky-Mani. Uwielbiam Ky-Mani’ego, Stephena, Damiana, który ma najbardziej charakterystyczne flow, jeśli chodzi o Marley’ów. On zupełnie inaczej nawija, stworzył coś swojego.
Natalia: To tak samo jak Ty w Polsce.
K.: <śmiech> Ja się cały czas uczę. Wiem na pewno, że to jest inna muzyka niż ta, którą grałem wcześniej. Coraz bardziej się w tym odnajduję, ale znowu czasami coraz bardziej odbiegam od reggae i szukam jeszcze innych gatunków, bo coraz więcej mnie interesuje. Fajne jest to, że można to połączyć, zrobić jakiś mix i nagle się okaże, że warto było zaryzykować.
Natalia: Wiem, że myślisz już nad nową płytą. Czytałam, że coś się dzieje. Macie już określony termin, kiedy chcecie skończyć, albo wejść do studia?
K.: Określonego terminu nie mam. Planowałem, żeby ta płyta ukazała się w przyszłym roku w listopadzie. Miałem wydawać ostatnio teledysk z nowym singlem, ale postanowiłem, że jeszcze popracujemy nad nim. Chcę robić już teraz wszystko na maksa na czuja. Jeżeli nie czuję czegoś do końca, to rezygnuję. Obiecałem fanom, że do końca roku coś wyjdzie, ale wolę poczekać i zrobić to naprawdę dokładnie, żebym mógł powiedzieć „Tak, to jest to, czego właśnie chciałem!”, a nie myśleć, że mogłem poczekać. Lepiej zrobić przerwę i potem żałować, niż żałować, że nie poczekałem.
Natalia: Czego możemy Wam, jako zespołowi, życzyć na przyszłość?
K.: Zawsze, jeżeli mogę, to zdrówka, bo to jest jednak najważniejsze. Nauczyłem się, że jeżeli nie masz zdrowia, to nie zrobisz nic. Jeździmy, kiedy mogę, do hospicjów do dzieciaków i wzbudziło to we mnie taką pokorę, bo człowiek nie myśli o tym, co ma na co dzień – o domu, przyjaciołach. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo jest to ważne. Jak to tracisz, dopiero wtedy zaczynasz się nad tym zastanawiać i zaczynasz to doceniać. Więc możecie życzyć nam zdrowia. No i na pewno inspiracji, bo teraz będziemy potrzebować tego i tak samo wiernych fanów, jakich mamy. Mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej, że muzyka będzie wpływać i przewartościowywać myślenie ludzi. Dzisiaj społeczeństwo jest trochę rozbite, bo coś, co jest głupie i nie ma wartości, jest najbardziej pożądane. Trochę mnie to przeraża, ale wiem, że są wrażliwe osoby, które przychodzą na moje koncerty, czy słuchają takiej muzyki. I takich fanów jak najwięcej.
Natalia: Życzymy Wam jak najwięcej zdrowia, jak najwięcej wiernych fanów i oczywiście jak najwięcej inspiracji. I czekamy na nową płytę. Dziękujemy bardzo za rozmowę!
Wywiad przeprowadziły: Katarzyna “Katia” Wichłacz & Natalia Nazar. Tekst: Katarzyna “Katia” Wichłacz.