FORMY Planet to muzyczna gromada gwiazd stworzona w mikrogalaktyce Trójmiasta. Z Piotrem Pawłowskim porozmawialiśmy o idei zespołu i nie tylko.
Co oznacza nazwa zespołu FORMY Planet?
Część z nas interesuje się kosmosem, mamy świadomość jego potęgi. Życie na naszej planecie kiedyś się skończy z powodu działalności człowieka. Być może znajdziemy warunki do życia na innej planecie… Być może to jedyna możliwość przetrwania naszego gatunku.
A skąd się wziął pomysł na właśnie taką „kosmiczną” nazwę?
Nazwę przyniósł Rafał, a potem zaczął pisać teksty, które do tej nazwy bardzo pasują. Wszystkie są z serca.
Jak się „odnaleźliście”, aby dołączyć do FORM Planet?
My w Trójmieście często gramy w różnych muzycznych konfiguracjach, nie było trudno się znaleźć. Rafała Jurewicza, naszego wokalistę, poznałem na samym początku działalności The Shipyard, kiedy sprowadziłem się tutaj. Nagraliśmy razem trzy płyty – z tym zespołem – i jedną z Made in Poland. Nasz gitarzysta Krzysztof Stachura zawsze był gdzieś blisko nas, ostatnio znalazłem gdzieś w sieci filmik z 2011 roku, na którym gramy razem w trójkę. Wtedy też poznałem Mariusza Noskowiaka, perkusistę słynnych Blendersów, z którym z kolei grałem w początkach Dance Like Dynamite. A nasz producent Wojciech Noskowiak produkował też tamten zespół. Sytuacja więc towarzysko, a przede wszystkim muzycznie, całkiem się rozwinęła – bo początkowo miałem plan na płytę solową z różnymi artystami. I nadal go mam, ale to już na później.
Jaką muzykę tworzycie?
Podoba mi się to, że wszyscy w FORMACH Planet odeszliśmy od tego co gramy w naszych innych zespołach. Na pewno jest to granie „falowe”, bo w końcu morze, które często widzimy, niejako nas do tego obliguje. Nie cierpię szufladek muzycznych. Jak ktoś mnie pyta, czy gram rock to przeważnie odpowiadam, że sporo dłużej. (śmiech)
Wydaliście już kilka singli. Proszę, opowiedz mi co nieco o nich.
„Wydaliśmy” to duże słowo. Po prostu wpuściliśmy je do sieci. Pierwszym utworem było Dobrym człowiekiem, które mogło trochę zmylić publiczność tym stonerowym riffem. Nikt nie spodziewa się takich riffów po mnie. (śmiech) Drugie było Czekaniemy, numer który powstawał ponad trzy lata, bo cały czas czegoś tam brakowało. A jak już było wszystko, to zaczęliśmy niektóre tracki eliminować, tak to zawsze jest przy produkcji. Najbardziej eksperymentalny okazał się jednak otwierający album Dym, którego w zasadzie pozbawiliśmy perkusji, opierając go na elektronice. Tu się sporo dzieje na każdym planie dźwiękowym, być może ktoś to wszystko wyłapie i doceni.
Praca nad albumem KOSMOS JEST WSZĘDZIE trwała ponad dwa lata. Dlaczego tak długo?
Bez przesady, że to długo. Chinese Democracy Guns N’ Roses jest nie do pobicia. (śmiech) Powstałaby szybciej, gdyby nie pandemia, która sporo nam wszystkim namieszała. Nagrania odbywały się w trzech studiach, to na pewno wzbogaciło materiał i poszerzyło możliwości – ale też wydłużyło proces produkcyjny.
O czym opowiada płyta?
To jest płyta o nieuchronnym końcu. I o tym, że warto żyć, dopóki się da, będąc dobrym człowiekiem, nawet wtedy – gdy wszyscy wariują. Niestety, rzeczywistość dogania teksty naszych utworów.
Czy będzie jeszcze jeden utwór promocyjny?
Na razie radia grają wszystkie utwory z tej płyty. Być może coś jeszcze wypuścimy w lekko zmienionej wersji singlowej, ale wolę już myśleć o drugiej płycie FORM Planet.
A jak wygląda sprawa z koncertami FORM Planet?
Na razie zagraliśmy koncert w pięknej sali suwnicowej gdańskiego Żaka i udowodniliśmy, że jesteśmy dobrym zespołem koncertowym. Mam nadzieję, że wkrótce przekonają się o tym także bywalcy koncertów w innych miastach. Informacje o następnych koncertach będą się pojawiać na naszym FanPage.