Szklane Oczy to młody zespół, składający się z trzech zdolnych dziewczyn – Agnieszki, Ani i Oli. W wywiadzie dla KM Aga i Ania opowiedziały trochę o stworzeniu piosenki do gry Chernobyl Liquidators Simulator, koncertach w więzieniu i w elektrowni oraz o planach na 2021 rok. Zapraszam!
Cześć! Jak tam Wasze samopoczucie?
Aga: Cześć! Czujemy się nawet dobrze, żyjemy nadzieją. Wiosenne powietrze trochę pobudza mnie do życia, a wieści o zdjęciu restrykcji dotyczących imprez napawają optymizmem! Naprawdę nie mogę doczekać się koncertów!
Ania: Oczy mam trochę przekrwione i niebieskie od patrzenia w ekran i, tak jak Aga, odświeżam strony z letnimi festiwalami.
Dlaczego Szklane oczy? Skąd taka nazwa?
Aga: Ania miała kolegę w przedszkolu, który miał szklane oko. Pewnego dnia wyjął je z oczodołu i dał Ani potrzymać.
Ania: Długo nie umiałyśmy wybrać nazwy zespołu, dzień przed datą, w której musiałyśmy ustalić nazwę, by zgłosić się na przegląd, Aga miała sen, w którym mogła wyjmować swoje oczy z oczodołów.
Jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką? Zawsze chciałyście być w zespole?
Aga: Każda z nas chyba od początku czuła w sobie potrzebę wyrażania się. Już jako dzieci układałyśmy sobie z Olą [perkusistką] głupkowate piosenki. Potem wraz z zainteresowaniem się muzyką i moją młodzieńczą fascynacją idolami oczywiście przyszła chęć posiadania swojego zespołu. Z czasem zaczęłam podchodzić coraz bardziej poważnie do sztuki, więcej się jej uczyć, pochłaniać ją i szukać ludzi, z którymi mogłabym grać. Kiedy nie udało mi się zebrać ekipy, miałam mały kryzys i chciałam porzucić muzykę. Przerwałam szkołę muzyczną, ale szybko zrozumiałam, że jednak chce grać i wróciłam po roku przerwy. Teraz wiem, że muzyka jest dla mnie czymś, bez czego nie mogę istnieć, wciąż jakaś siła napędza mnie do wyrażania się za jej pomocą. Poza tym granie wnosi mnóstwo szalonych wspomnień i naprawdę cenne relacje do mojego życia.
Ania: Myślę, że właśnie z dziewczynami połączyło nas to trochę dziecięce marzenie o stworzeniu zespołu. Słuchałyśmy punkowych kapel i chciałyśmy żyć jak ci ludzie. Muzyka, wolność, granie do rana, bunt przeciwko rzeczywistości, te sprawy – oczywiście było to mocno naiwne i myślę, że większość ludzi z naszego pokolenia w to nie wierzyło. To znaczy sporo ludzi grało, ale jednak mieli świadomość, że świat nie wygląda jak z filmów dokumentalnych o rockowych zespołach. My jednak żyłyśmy tą punkową legendą.
Jacy twórcy Was inspirują?
Aga: Czerpiemy inspiracje z wielu dziedzin sztuki, każda z nas ma trochę inny gust, jednak łączy nas trochę wspólnych mianowników. Osobiście mocno odcisnął się na mnie polski punk rock, twórcy tacy jak Tomek Lipiński czy Robert Brylewski i inni tworzący w tym, buntowniczym zewie Polski w latach 80., ale też klasyki rocka, zespoły takie jak Led Zeppelin, czy Pink Floyd. To były moje początki. Czasami zastanawiam się, czy muzyka jest moją odpowiednią formą wyrazu. Czy gdyby rodzice zapisali mnie na plastykę, a nie do szkoły muzycznej, nie byłabym teraz malarką? Inspiruję się każdą formą sztuki, czytam Brunona Schultza, oglądam filmy Normna Leto i spektakle teatru Barakah, gram w mroczne gry video i wieszam na ścianach drukowane kopie obrazów Beksińskiego.
Ania: Armia, Afrokolektyw, Led Zeppelin, Świetliki, Klaus Mitffoch – to tak szybko wyliczając, zespoły, które kiedyś na mnie mocno na mnie wpłynęły. Bardzo lubię rytm Norwida i księdza Baki. A wizualnie najbardziej chyba wpłynęły na mnie ilustracje z książek dziecięcych, a potem iluminacje średniowiecznych manuskryptów. Teraz inspiracje mocno się rozmyły i trudno je wymienić. Ostatnio głównie słucham muzyki ludowej i chorałów gregoriańskich. Całkiem sporo też wczesnego polskiego rapu.
Na początku ubiegłego roku wydałyście debiutancką płytę – Rzeczywistość. Co było największym wyzwaniem przy tworzeniu?
Ania: Każda piosenka jest wyzwaniem, ale dla mnie z dzisiejszej perspektywy piosenki na płytę niejako jakby musiały powstać i to właśnie w takim kształcie, w jakim są. Grałyśmy te utwory dziesiątki razy na koncertach i czasem mam wrażenie, jakby właśnie istniały one od zawsze – to znaczy, że z całej nieskończoności możliwych rozwiązań wybrałyśmy jedyne możliwe. W rzeczywistości był to jednak bardzo długi proces. Na świecie jest tyle piosenek, że wychodzimy z założenia, że śpiewamy tylko to, co musimy – gdy dana melodia, myśl czy rytm nie daje nam spokoju.
Napisałyście piosenkę do gry Chernobyl Liquidators Simulator – Piołun. Jak doszło do Waszej współpracy z producentami?
Aga: Dostałam na początku zlecenie na stworzenie paru pojedynczych materiałów do gry, później jakoś w rozmowach wyszło, że mam zespół. Klimat gry bardzo odpowiada naszemu stylowi tworzenia, więc momentalnie padła inicjatywa kooperacji. W ramach przygotowań zaczęłam szukać, jak grało się wtedy na bloku wschodnim. Cyrylica nie pomagała, jednak odkryłam w pewnym momencie zespół KINO – jeden z największych kultowych zespołów undergroundowych w Rosji. Historia tamtejszej muzyki jest bardzo podobna do polskiego podziemia z tamtych czasów. Nie było grania dla zabawy, muzyka była ideologią, pomagała przetrwać dość trudne czasy, wzmagała do kontestacji systemu. Jednego wieczoru, gdy po raz 10 leciała zapętlona dyskografia wyżej wspomnianej formacji, spadł na mnie przysłowiowy grom z nieba, oświecenie. Usiadłam do komputera i od strzała napisałam cały instrumental. Następnie Ania dopisała tekst i melodię i właściwie mogliśmy zacząć nagrywać. W tym momencie zaczęły się właśnie komplikacje: kwarantanny, lockdowny, pozamykane instytucje. Jak to aktualnie bywa..
Co było inspiracją do tej piosenki?
Ania: Przy pisaniu tekstu korzystałam głównie ze wspomnień likwidatorów z Czarnobyla, które w swojej książce zebrał Paweł Sekuła. To byli ludzie, którzy usuwali skutki katastrofy, przekopywali ziemię, strącali z dachów mocno radioaktywne elementy, odstrzeliwali zwierzęta – wszystko po to, by zmniejszyć promieniowanie, zminimalizować ryzyko epidemii. Zwykle śpiewam o tym, co mi się wydaje, o jakiś swoich, patrząc z boku, błahych problemach, moim życiu – prędzej śmiesznym, niż tragicznym. Tutaj miałam śpiewać o prawdziwej historii wielu ludzi, ich bardzo trudnych, tragicznych doświadczeniach. Chciałam więc przede wszystkim oddać im głos. Myślę jednak, że refren tej piosenki może śpiewać każdy, bo niezależnie od tego, czy ta beznadzieja jest w koło, czy ją sobie wmówiliśmy, to często przeżywamy ją podobnie i podobnie odczuwamy. Z kolei przy układaniu melodii myślałam głównie o muzyce ludowej z tamtych terenów.
W sierpniu zagracie na festiwalu Soundrive. Wcześniej grałyście również na festiwalach, ale też na katowickim rynku, w elektrowni lub… w więzieniu. Wolicie grać na festiwalach czy w bardziej kameralnym gronie?
Aga: Nie można dyskryminować tutaj żadnej sceny, każda jest po prostu inna. Przede wszystkim na publiczności zawsze są ludzie, to dla nich gramy i cieszymy się, jeśli do nich trafiamy. Duże sceny na pewno energetyzują swoją potęgą, małe kluby są za to bardziej … hmm… swobodne? Mamy w nich lepszy kontakt z widzami, chociażby dlatego, że jesteśmy w stanie dosłyszeć, co do nas mówią.
A jak wspominacie występ w elektrowni lub w więzieniu dla osadzonych? To niecodzienne miejsca na koncert…
Aga: Koncert w elektrowni w Łaziskach Górnych był jednym z naszych pierwszych koncertów. Żeby się na niego dostać, trzeba było założyć hełm i kamizelkę oraz odbyć krótkie szkolenie BHP. Przyszło w sumie parę naszych koleżanek, a potem zostałyśmy oprowadzone po całej elektrowni. Pamiętam, że nawet widziałyśmy jakiś pokaz z generowaniem piorunów. Przychodzisz zagrać parę piosenek, a kończysz na oglądaniu piorunów.
Ania: Koncert w Areszcie Śledczym w Katowicach był dla nas zupełnie odrealnionym, a także bardzo ważnym przeżyciem. Wojciech Brzoska, świetny poeta i muzyk, jest równocześnie pracownikiem służby więziennej, który organizuje mocno eksperymentalne koncerty dla osadzonych. Wejście w przestrzeń więzienia to wejście do zupełnie innego świata. Areszt Śledczy w Katowicach to bardzo piękny, stary budynek, który zupełnie nie kojarzy się z więzieniami z amerykańskich filmów. To jeszcze potęgowało to uczucie odrealnienia. Osadzone były niejako skazane na naszą muzykę – myślę, że nawet jeśli nie chciały wybrać się na koncert, to słyszały nas w celach. Ale ich odbiór naszej muzyki, te parę spojrzeń, słów, które mogłyśmy zamienić, były dla nas ważne. Najbardziej podobała się nasza piosenka pt. Zegar. Razem wysłuchaliśmy także koncertu zespołu Aiselis. Oczywiście, nie mogło być mowy o pogo, strażnicy mocno pilnowali osadzone, ale bawiłyśmy się razem.
Jesteście laureatkami konkursu Dzielnica Brzmi Dobrze. Co udział w tym konkursie Wam dał?
Ania: Dał nam mnóstwo. Salę prób w podziemiach, w której możemy ćwiczyć, kiedy tylko chcemy, nagranie i wydanie płyty, mnóstwo koncertów, warsztatów ze świetnymi muzykami, przede wszystkim jakieś takie poczucie, że tworzymy razem z innymi zespołami Dzielnicy jedną scenę, że jesteśmy w stanie wymieniać się doświadczeniami, razem grać.
Aga: To było również takie przełomowe wydarzenie w historii naszego zespołu, ponieważ świetni muzycy, których podziwiamy, powiedzieli nam, że mamy w sobie coś cennego, co mamy rozwijać. No i właśnie, dzielnica zapewniła nam wszystko, co do rozwoju zespołu jest potrzebne.
Chciałybyście jeszcze kiedyś wziąć udział w takim przedsięwzięciu?
Ania: Z wielką chęcią, jednak nie ma drugiej takiej inicjatywy jak Dzielnica!
Jakie macie plany na nadchodzące miesiące?
Aga: Nadrobić wszystkie zaległe koncerty i to z nawiązką!!
Ania: Tak, koncerty! Odzywają się organizatorzy i zaczynamy zaklepywać daty na lato. Nie możemy doczekać się Soundrive’u, na którym zagra wiele zespołów, z którymi zawsze bardzo chciałyśmy zagrać. Jednak po roku pandemii te wakacyjne plany wydają się jakimś zupełnie nierealistycznym marzeniem, jakby ktoś za chwilę miał powiedzieć, że to był tylko taki żart, nieporozumienie.
Szklane Oczy wkrótce będą mieć 5 lat. Jakbyście podsumowały ten czas? Jesteście zadowolone z tego, co osiągnęłyście jako zespół?
Ania: Jest to tak dużo przeżyć, historii, koncertów, że bardzo trudno jest to podsumować, ale mogę z pełnym przekonaniem napisać, że tak – jestem bardzo zadowolona. To dziecięce marzenie, o którym już mówiłam, okazało się mniej głupie niż można się było spodziewać. Okazało się, że można żyć muzyką, brać gitarę na plecy i pojechać na drugi koniec Polski zagrać koncert, że są ludzie, którym wyśniona przez ciebie melodia chodzi po głowie, że w ruinach fabryk, w piwnicach, w oparach piwa i absurdu wciąż kryją się muzycy i to jest piękny świat.
Czy z racji tego, że jesteście młodym zespołem, jest Wam trudniej dotrzeć do potencjalnych odbiorców?
Aga: Właściwie raczej przeciwnie. Jako młode pokolenie jakoś naturalnie godzimy się z tym, że zespół trzeba promować. Prowadzić media społecznościowe, stale informować fanów, co się u nas dzieje. Nie jest to łatwe, ale może to właśnie zaleta naszych czasów?
Ania: Też myślę, że nie. Na początku rzeczywiście może było trudniej – nasi znajomi nie słuchali takiej muzyki, kluby, gdzie można było grać powoli się zamykały i ogólnie panował trochę taki nastrój gaszenia światła po lokalnej scenie rockowej (co bynajmniej nas nie zniechęcało). Jednak to zaczęło się zmieniać i powstało mnóstwo młodych zespołów, które grają gitarowo. Okazało się też, że ludzie, których słuchałyśmy od wielu lat, płyty znałyśmy na pamięć, poeci i punkowcy chcą nas słuchać, a czasem z nami grać, więc stworzyła się taka międzypokoleniowa więź. Streszczając: polski punk nie umarł!
Czego mogę Wam życzyć?
Ania: Przygód.
To tego Wam życzę. Dziękuję za rozmowę 🙂