Nareszcie w odtwarzaczu!
Zacierałem sobie ręce na to wydawnictwo już od jakiegoś czasu. I oto jest! „Outlands” czyli trzeci, studyjny album warszawskiej Sunnaty! Oczekiwania były duże, czy krążek im sprostał?
Mam pewne zboczenie, często nie odsłuchuję płyt (zwłaszcza tych, na których pojawienie się czekam z wypiekami na policzkach) zanim nie trafi do mnie fizyczne wydanie. Wiem, średnio to poważne w tych czasach, ale albumy traktuję jako jedną całość czyli muzyka plus grafika. Czekałem więc kiedy listonosz w końcu zapuka do moich drzwi i wręczy mi paczkę. I nareszcie się doczekałem. Tak, wiem, że mogłem odpalić sobie YouTube i przesłuchać album w dniu premiery. Co z tego, zniszczyłoby to całą niespodziankę.
A warto było poczekać. Jeśli się jest cierpliwym to finał smakuje naprawdę wybornie. Tak też było z „Outlands”. Już pierwszy odsłuch spowodował szybsze bicie serca i gęsią skórkę. Ok, przyznaję się, słyszałem singiel, który promował ten album. Właśnie dlatego oczekiwanie tak bardzo się dłużyło. Wracamy. Wrażenia pierwszego odsłuchu nie zatarł drugi i każdy kolejny. Wręcz przeciwnie, za każdym razem gdy płyta się kończy, mam ochotę na więcej. Sunnata wzniosła się na wyżyny geniuszu i sprezentowali mi i rosnącej rzeszy ich fanów niezłą gratkę na samym początku wiosny.
Sunnata Outlands – Co to jest!?
Album to zaledwie osiem kawałków, a całość nie trwa nawet godziny! Czyżby była to składanka z ich singlami? Nie! Niemal 50 minut materiału to przyzwoita ilość muzyki, a z ośmiu kawałków tak naprawdę wychodzi sześć, dwa z nich to intro oraz powiedzmy łącznik między utworami. Nie jest to jednak istotne, ten album to jedna spójna całość. Wspaniale brzmiąca, z genialnymi kompozycjami i świetnymi pomysłami na utwory. Już sam początek płyty zwiastuje to czego można się spodziewać w dalszej części. Mroczne, dronowe sprzężenie błyskawicznie przechodzi do właściwego utworu, w którym na pierwszym planie mamy delikatnie pulsującą perkusję i przeraźliwie warczący bas. Cuda zaczynają się jak wchodzi partia wokalna! Rozwleczony, zmanierowany głos świetnie uzupełnia się z drugim, lekko ochrypniętym rykiem. I oczywiście gitary. Po jakichś piętnastu minutach zaczynasz zastanawiać co tam się dzieje.
A dzieje się sporo. Zaczynając od „lekkich” części, gdzie przebija się nieco orientalna w brzmieniu gitara, przez fajne stonerowe, bagniste rzeczy na prawdziwie doomowo – slude’owym pierdolnięciu kończąc. I to wszystko razem łączy się w dość mrocznym, ale zarazem psychodelicznym opakowaniu. Wszystkie elementy tej układanki składają się w piękną mozaikę. Mamy tu grube, gitarowe riffy ociekające gęstą smołą, które potrafią w mgnieniu oka (ucha?) przekształcić się w delikatne smaczki robiące ciekawe tło. Mamy perkusję, która z jednostajnych, rytualnych uderzeń przechodzi w prawdziwe, rytmiczne tornado wypadające z głośników. Przy tym wszystkim dumnie kroczy bas, ciężki i natarczywy. Niczym trzęsienie ziemi. I wreszcie wokal. Właściwie to dwa wokale. Wyżej wspomniałem, że uzupełniają się perfekcyjnie. Zapomniałem dodać, że przez większość czasu hipnotyzują i porywają w tytułowe outlands!
Muszę jeszcze powiedzieć w skrócie o dwóch rzeczach. Rzecz pierwsza: oprawa graficzna. Maciej Kamuda zaprojektował kawał zajebiście pokręconej rzeczy. Okładka jest mroczna, duszna, tajemnicza, a może i przerażająca? Idealnie pasująca do reszty. Rzecz druga: brzmienie. Nie może być inne niż wybitne, nad całością prac czuwał Haldor Grunberg z Satanic Audio. A ten człowiek wie jak dobrze zrobić ciężar i gruz, który zabrzmi lekko i zwiewnie.
Sunnata Outlands – Podsumowanie
Trzeci album Sunnaty zdecydowanie jest ich najlepszą, najciekawszą, najbardziej spójną, najlepiej brzmiącą i w ogóle naj… płytą. W moim odczuciu jest również najlżejsza i najbardziej niesamowita. Nad tą muzyką unosi się jakaś pokręcona aura sprawiająca, że chcę słuchać tego cały czas. Oczywiście „Climbing The Colossus” i „Zorya” to też wspaniałe płyty. Jednak tu warszawiacy wznieśli się na wyżyny swojej twórczości. Pozbyli się surowości debiutu, rozbudowali i przenieśli pomysły z dwójki na poziom, który będzie bardzo ciężko przeskoczyć. „Outlands” to w moim odczuciu przypieczętowanie doświadczeń i drogi, którą przebyli od czasu powstania. Udało im się zrobić album doskonały. Tą płytą zdefiniowali formę, którą prezentują tworząc wzór do naśladowania. Przy tym krążku nie mówi się „Sunnata brzmi jak…”, teraz to oni są odnośnikiem dla innych!
Dziękuję, włączam jeszcze raz i odpływam w odmęty terenów zewnętrznych mojej głowy.
Maciej Juraszek