Sen się spełnił – Sleep w Warszawie!

0
376

Dziewiątego kwietnia do stolicy zawitał jeden z najważniejszych zespołów rockowych. To między innymi oni tworzyli kalifornijską scenę stoner/doom na początku lat dziewięćdziesiątych. Ten dzień był prawdziwym świętem tłustych riffów, kosmicznych wędrówek i potężnego hałasu! Sprawdź to! Sleep w Warszawie!

Bywały koncerty, które z różnych przyczyn musiałem odpuścić. Było mi przykro, czasem się denerwowałem, czasem po prostu olewałem temat i wracałem do codzienności. Są jednak wydarzenia, których odmówić nie potrafię. Choćby nie wiem co się działo, zrobię wszystko, żeby w nich uczestniczyć. Tak było i w tym przypadku. Wszystko zmierzało do tego, że nie powinienem jechać do Warszawy. Środek tygodnia, praca, odległość, finanse, pogoda. Na szczęście Bóg Riffów przypilnował tematu i zaliczyłem jeden z najciekawszych koncertów w tej połowie roku. Szczerze mówiąc, to nie zanosi się na to, żeby w najbliższym czasie coś przebiło ten gig.

Sleep w Warszawie – legenda znowu w Polsce!

Ale od początku. Sleep w Warszawie już od pierwszych zapowiedzi był wydarzeniem wielkim. Dla mnie osobiście, bo nigdy nie miałem okazji widzieć w akcji żywej legendy stonera. Dla fanów wspomnianych klimatów, bo ich ostatni koncert w Polsce odbył się naprawdę dawno temu. Jednym z powodów był również zeszłoroczny krążek grupy, który zebrał sporo pozytywnych recenzji na całym świecie. Zaraz po ogłoszeniu zapisałem sobie tę datę w kalendarzu i z rumieńcem radości na policzku oczekiwałem tego dnia. Dopełnieniem nadchodzącego wieczoru były również informacje o supporcie. Nie mogłem ukrywać entuzjazmu, jak dowiedziałem się, że za rozgrzewkę publiczności zabiorą się dwie, pierwszoligowe kapele z Polski.

Oczywiście wypad do Warszawy nie udałby się, gdyby nie problemy już na samym starcie. Plan podróży ogarnięty, pasażerowie pozbierani, muzyka gra. Nawet słońce wyszło zza brunatnego nieco wcześniej nieba. Nawigacja mówi, że na miejscu będę w okolicach osiemnastej po południu, więc zostanie mi trochę czasu na organizację na miejscu. Niestety, budowa nowej autostrady skutecznie ostudziła mój zapał. Ledwo zdążyłem.

Sleep w Warszawie – rozgrzewka I – Sunnata

Zaczął zespół, który jest jednym z moich ulubionych, co niejeden raz wspomniałem w moich tekstach. Sunnata, to majstersztyk polskiej sceny. Ich muzyka to mieszanka coraz bardziej wymykająca się gatunkowym szufladkom. Wywodzą się ze środowiska stonerowego i tak też grali na pierwszej płycie. Kolejny krążek udowodnił, że jest im tam trochę ciasno. Outlands to definitywne odejście od pierwotnie wytyczonego szlaku. A może ten szlak właśnie tak ma wyglądać? Nieważne, grunt że twórczość stołecznej grupy, to kawał fenomenalnej muzyki.

Doskonale sprawdzają się w roli festiwalowych gwiazd. Wspomnijmy zeszłoroczny Red Smoke Fest lub Summer Dying Loud. Na szczęście nie boją się roli przeznaczonych głównie dla młodziaków. Chociaż śmiem twierdzić, że występ ze Sleep na jednej scenie, to nie do końca zwykłe supportowanie. Tak czy inaczej, rozdali karty już na początku. Co ciekawe, rdzennego basistę zastępował instrumentalista z zespołu ROSK. Pokłony, zgranie rewelacja, brzmienie również. Ale najciekawsza była setlista, zupełnie inna od tej, którą prezentowali podczas ostatnich koncertów, na których byłem. Nie zabrakło materiału z ostatniej płyty, ale na tapetę powędrowały również starsze kawałki. Genialne uczucie usłyszeć znów na żywo Asteroid z Climbing The Colossus nie grany przez tę ekipę dość długo.

Sleep w Warszawie – rozgrzewka II – Belzebong

Porządnie rozgrzany po otwieraczach, po krótkiej technicznej przerwie, na scenę wkroczył Belzebong. Kolejny skład, którego wałki przemawiają do mnie w każdych warunkach. Ci Panowie, w przeciwieństwie do Sunnaty, nie silą się na gatunkowe podróże. Ich ścieżka, to ciężki, monotonnie transujący i pełen dziwnej energii stoner/doom. Od pierwszych płyt brną do przodu w swoim, bezsprzecznie zajebistym stylu. Ciężar ich muzyki, mimo iż wyczuwalny błyskawicznie i łamiący kości, posiada niemałą dawkę przyjemnego polotu.

Taki był też ich występ na scenie w Progresji. Ekipa z Kielc, to również starzy wyjadacze i niejeden raz byli gwiazdami wieczoru. Tym razem wystąpili w nieco innej roli, jednak dla nich też nie stanowiło to problemu. Zaprezentowane tamtego wieczoru kawałki, to typowy the best off. A że mają z czego wybierać, to serio wybrali najlepiej jak mogli. Było ciężko, powolnie, transowo. Było lekko, zwiewnie i czadowo.

Wiecie, to nie jest muzyka, mimo że to instrumental, gdzie ważne są perfekcyjne solówki zagrane z prędkością światła. Nieistotne jest motoryczne powtarzanie riffów oraz ich mnogość. Najważniejszą rzeczą jest doskonały, przepalony klimat i tony pięknego fuzza. Ale jak już wjedzie solówka, to powtarzając klasyczny, podwórkowy zwrot, nie ma chuja na nich. Oczywiście koncerty wspomnianych już zespołów zabrzmiały rewelacyjnie. Zastanawiałem się kto za to odpowiadał, aż zza reżyserki wyłoniła się uśmiechnięta morda kolegi, który zajmuje się również soundem w Soulstone Gathering. Adam, gratulacje.

Sleep w Warszawie – zaczęło się!

I wreszcie, po wieczorze, który rozkręcił się na dobre nadszedł ten czas. W powietrzu oprócz totalnego wyluzowania, można było wyczuć delikatną aurę oczekiwania. Kolejki przy barach powoli zaczynały topnieć, niektórzy nieśmiało szwędali w okolicach merchu, inni dopalali ostatnie papierosy, te legalne i te nieco mniej. Pod sceną zrobiło się tłoczno. Pulsujące skandowanie nasilało się, a światła rozświetlające salę koncertową Progresji powoli przygasały. Wreszcie na deskach warszawskiej koncertowni pojawili się Oni! Aplauz witający członków Sleep zagłuszyły dopiero pierwsze dźwięki zaserwowane przez legendarne trio z USA. Od tej potężnej burzy dźwięków, nie było już odwrotu. Zaczął się soniczny rozpierdol aparatów słuchowych, wnętrzności, kości i całej reszty anatomicznych części ludzkiego ciała.

Każda minuta koncertu była celebracją majestatycznych riffów i wykręconych solówek Matta Pike’a, feerią basowych pasaży i dziwacznych, acz wspaniałych melorecytacji Ala Cisnerosa oraz kanonadą gigantycznych, perkusyjnych groove’ów Jasona Roedera. Każdy dźwięk wydobywający się z systemu nagłośnieniowego był prawdziwym ciosem w twarz. Jednak był również prawdziwym uniesieniem przeżywanym przez zgromadzonych. Miałem tę przyjemność i uczestniczyłem w całym tym na wskroś religijnym (no powiedzmy, że większość stonerowców czci Pike’a niczym bóstwo, bóstwo riffu) wydarzeniu.

Sleep w Warszawie – wspaniała sztuka!

Naprawdę, ten koncert wbił w moją głowę niezłego klina. Mniej więcej trzydzieści lat (z przerwami co prawda, ale jednak) na scenie, a ta ekipa dalej rozdaje karty. Może i nie skaczą po estradzie jak banda szympansów, ale i nie o to tu chodzi. Młodzieńcza energia muzyki dalej tli się w nich niczym knot niekończącej się świecy. Właściwie, to nie tli się, a płonie, jak norweskie kościoły w latach dziewięćdziesiątych. Matt to gitarzysta, którego umiejętności są niezwykłe, a talent i wyczucie klimatu jest wręcz perfekcyjne. Cisneros, który gra na basie oraz jest wokalistą nie odbiega od niego ani trochę. Tak jak i Jason, który rytmicznie prowadzi to szaleństwo do przodu.

Brzmienie Sleep na żywo jest absolutnie powalające i bezapelacyjnie amerykańskie. Kombinacja Marshallowskich ścian wzmacniaczy oraz basowych Ampegów, to największa klasyka gatunku. Ilość talerzy wprawionych w ruch również. Ale to, co rzucało się w uszy, to absurdalny wręcz poziom głośności. Hałas wydobywający się z głośników paraliżował i powodował jeżenie się włosów. W każdym zarośniętym miejscu. Mimo to, nie straciłem słuchu. Zostałem zgwałcony, skopany i pocięty, ale nabawiłem się syndromu sztokholmskiego. Po skończonej akcji miałem ochotę na jeszcze więcej. Niestety, to co dobre, szybko się kończy.

Podsumowanie

Koncert był zdecydowanie zbyt krótki. To jest jedyny zarzut. Set-lista świetna, przekrój niemal całej działalności. I klasyki, i nowości. Brzmienie, wiadomo. Organizacja, rewelka. Lokal, jeden z moich ulubionych. Było cudownie. Mam nadzieję, że jeszcze do nas wrócą!

Maciek Juraszek

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments