Po znakomitych singlach promujący krążek – “New York” i “Los Ageless”, apetyt na płytę rósł i jednocześnie nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. St. Vincent jako wokalistka charakterystyczna i przodująca w swoim gatunku (nie bez powodu krytycy muzyczni nazywają ją królową alternatywy), poprzednią twórczością postanowiła sobie wysoko poprzeczkę. Czy “MASSEDUCTION” dorównuje poprzednikom?
Bez wątpienia jest to jedna z najbardziej oczekiwanych premier muzycznych tego roku. St. Vincent jak zawsze zaskakuje swoją indywidualnością i nietuzinkową konwencją – w przypadku tego albumu można śmiało powiedzieć, że przebiła samą siebie.
Ciężko porównać tę płytę ze wcześniejszymi, dlatego, że jest zupełnie inna. Wyraźnie widać, że Annie postanowiła poeksperymentować, co mogłoby niepokoić, ale na szczęście efekt jest bardzo na plus. Kilka nowych brzmień sprawia, że całość jest ciekawa dla ucha i zarazem nie odbiega od stylu St. Vincent.
Dla każdego coś dobrego!
Główną cechą “MASSEDUCTION” jest ogromna różnorodność – gatunkowa, nastrojowa etc. Możemy usłyszeć wolne i nieco sentymentalne piosenki, w których wyraźnie czuć emocjonalne zaangażowanie Annie (New York, Slow Disco). Trudno się dziwić, bo jak wiemy, artystka jest po rozstaniu ze swoją ukochaną – Carą Delevingne. Tęsknota za miłością rażąco bije z tych utworów, a to w połączeniu z melancholijnymi aranżacjami idealnie wpasowuje się w towarzyszącą nam jesienną aurę.
Z drugiej strony nie brakuje też mocnych, rockowych brzmień, w których Clark daje popis swojego talentu w grze na gitarze elektrycznej. Piosenki takie jak Pills, tytułowe Masseducation czy uwodzicielskie Sugarboy mogą Wam dostarczyć dreszczu dzikich emocji i ciarek na plecach. Przypominają utwory z płyty “St. Vincent”. Pewnie znakomicie sprawdzą się na koncertach!
Oczywiście, czym byłaby twórczość St. Vincent, gdyby nie duża dawka psychodelii. Jeśli za pomocą muzyki przedstawia się jakieś problemy (a to robi się najczęściej), to pokazanie tego w sposób prześmiewczy i absurdalny jest znakomitym pomysłem. Annie podjęła się tego po raz kolejny i zrobiła to fenomenalnie. W piosenkach nasyconymi psychodelicznymi dźwiękami, wręcz szaleństwem, ukazuje zepsucie i irracjonalność społeczeństwa, w którym żyjemy (co szczególnie podkreślają teledyski). W końcu funkcjonowanie w wielkich, amerykańskich miastach zapełnionymi co raz większą ilością ludzi, którzy za wszelką cenę próbują być idealni nie jest łatwe – może ten album przedstawia zagubienie się nowojorskiej (i nie tylko) rzeczywistości?
Prince Johnny is back!
Dla największych fanów wisienką na torcie jest kolejna piosenka odnosząca się do Johnny’ego. W zasadzie nie wiemy kim tak naprawdę jest, prawdopodobnie wymyślonym przyjacielem artystki z dzieciństwa – ale dobrze go znamy. Utwory o nim pojawiły się już na poprzednich albumach. Chociażby “Marry me” – oda miłości do Johnny’ego z pierwszej płyty czy “Prince Johnny”. Najnowsza piosenka “Happy Birthday, Johnny” nie dość, że jest naprawdę wzruszająca, to jeszcze wspaniale nawiązuje do poprzednich albumów i pokazuje, że St. Vincent pomimo tego, że się rozwija i zmienia w niektórych aspektach – jest dalej tą samą Annie Clark, którą była na początku swojej twórczości.
“MASSEDUCTION” jest świeżym dowodem na to, że St. Vincent to perła współczesnej alternatywy, która wykreowała swój własny, niepowtarzalny styl. Od albumu nie sposób się oderwać, przesłuchajcie sami!
Płyta dostępna jest już w Spotify, iTunesie oraz sklepie artystki.
Premiera w polskich sklepach: 20 października 2017!