Moja przygoda z koncertami Toma Odella zaczęła się od tego, że przesunął dla mnie datę swojego występu. Oczywiście nie zrobił tego specjalnie dla mnie, ale dwa lata temu z nie do końca wyjaśnionych przyczyn przesunięto jego pierwsze pojawienie się w Polsce z jesieni na wiosnę. Poskutkowało to tym, że mogłam przestać rozpaczać, że nie zdążyłam i kupiłam bilet do warszawskiego klubu „Palladium” z dodatkowo dodrukowanej puli. Koncert w Poznaniu, który odbył się 25 listopada 2016 w hali nr 2 MTP, był więc moim drugim spotkaniem na żywo z tym młodym Brytyjczykiem. Mogłam zaobserwować, czy w tym czasie się zmienił. Została w nim na szczęście widoczna radość z grania muzyki i jego znak rozpoznawczy – niesamowita emocjonalność i szczerość przekazu. Co się zmieniło? Stał się mniej zawstydzony, a bardziej pewny. Zyskał więcej swobody w śpiewaniu. Nie siedzi już tylko przy fortepianie, wchodzi, a nawet kładzie się na niego!
Artysta wystąpił w Polsce dzień po swoich urodzinach. Nie umknęło to oczywiście uwadze publiczności – „sto lat” i „happy birthday” zostały odśpiewane. Były też baloniki z napisaną na nich cyfrą 26, bo tyle właśnie lat skończył w tym roku nasz bohater. Tom podziękował nam za to i wyznał, że Polska to jeden z jego ulubionych krajów do koncertowania i idealne miejsce na spędzenie tego dnia.
Trasa „No Bad Days” promuje drugą płytę wokalisty i pianisty zatytułowaną „Wrong Crowd”. Album ukazał się na rynku w czerwcu tego roku, trzy lata po debiutanckim longplay’u „Long Way Down”. Koncert zaczął się od „Still Getting Used to Being On My Own”. Pierwsze słowa, jakie Tom zaśpiewał, wydały mi się idealnymi na początek. W wolnym tłumaczeniu brzmiały: „Kiedy gram na pianinie i śpiewając fałszuję, osobą którą widzę w mojej głowie zawsze jesteś Ty”. Zaczynają opowieść, która ciągnie się przez całą płytę. Także seria teledysków, które zostały wydane do piosenek z „Wrong Crowd”, jest jedną historią podzieloną na części. Jedynie z tym fałszowaniem nie zgodziłabym się z autorem, bo przez cały wieczór śpiewał czysto i pięknie. Pokazuje to jednak, że Odell wciąż jest skromny i ma dystans w stosunku do swoich umiejętności.
Pozytywnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że materiał jaki nam zaprezentował pochodzi mniej więcej po równo z pierwszej i drugiej płyty. Spodziewałam się, że w większości będą to nowe piosenki, ale usłyszeliśmy także sporo starszych, np. „Can’t Pretend” czy „I Know”, której refren polska publiczność śpiewała równie głośno jak dwa lata temu.
Najlepszą chwilą całego występu było dla mnie cudowne wykonanie utworu „Heal”. Zaśpiewany nieco inaczej niż na płycie, był jedną z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek słyszałam. Ogromne wrażenie wywarł na mnie również „Concrete”. Tom w Polsce, w odróżnieniu od innych koncertów na tej trasie, zamiast „Constelation” zagrał „Silhoutte”. Znowu jako polska publiczność mogliśmy poczuć się wyjątkowo. Chociaż nie przepadam za tą piosenką, przyjemnie było ją usłyszeć w wersji na żywo, która dosyć znacznie różni się od tej studyjnej. Mimo że muzyka Odella ma refleksyjny charakter, nie zabrakło momentów, w których można było poczuć żywszą energię, tak jak np. w „Magnetised” czy „Hold me”.
Zespół, z którym występuje wokalista, tak jak na jego pierwszym polskim koncercie, zapewnił słuchaczom wysokie muzyczne doznania i czystą radość ze słuchania dobrych muzyków. Nowością, w porównaniu do koncertu z 2014, była śpiewaczka, która fenomenalnie wykonała pojawiające się w niektórych momentach charakterystyczne chórki. Całe show było dopracowane, światła świetnie współgrały z tym, co działo się na scenie, co potęgowało siłę klimatu jaki się wytworzył.
W drugiej części koncertu spora liczba fanów podniosła w górę kartki z napisem „Grow old with us” (zestarzej się z nami) nawiązując do utworu o tytule „Grow Old With Me”. Uwielbiany przez nas młodzieniec też chyba nie ma nic przeciwko zestarzeniu się razem z nami, ponieważ powiedział że jesteśmy najlepsi i naprawdę ma nadzieje, że będzie wracać tu razem z zespołem przez długie lata. Mam przeczucie że te nasze życzenia się spełnią, a Tom nie zniknie szybko z rynku muzycznego, tylko będzie umacniał na nim swoją pozycję.
Nie mogło zabraknąć oczywiście największego przeboju Odella – „Another Love”, na końcu którego zaśpiewał „I love you, Poland”. Wychodzi na to, że choć jego piosenki w większości opowiadają o złamanym sercu, miłość pomiędzy nim a naszym krajem na szczęście jest odwzajemniona. Skoro kocha, szybko do nas wraca. Będzie można go ponownie usłyszeć w Polsce 21 marca 2017 na warszawskim Torwarze. Zauważyłam, że spora grupa ludzi, którzy byli na koncercie w Poznaniu, planuje również wybrać się na ten, który odbędzie się pierwszego dnia wiosny. Ja też chcę się tam znaleźć, z mocnym postanowieniem, że tym razem będę pod samą sceną. Tak więc po tym koncercie nie mamy dosyć, chcemy więcej!
Chociaż każdy może zaśpiewać piosenkę ze smutnym tekstem o uczuciach, to tylko niektórym udaje się to zrobić w tak wiarygodny sposób i stworzyć taki klimat. W tym, według mnie, drzemie największa siła Toma Odella. Ja to czuję i mu wierzę. Nasz 26-latek śpiewał na koncercie także piosnkę „Enterteiment”, w której twierdzi, że choć śpiewając ukazuje swoje emocje prosto z serca, jest dla ludzi tylko rozrywką . I tutaj znowu nie zgodzę się z autorem. Tomaszu, Twój koncert to nie była tylko rozrywka. To była magia!
Julia Starachowska