Zespół Late Clock to warszawski zespół tworzący muzykę będącą połączeniem grunge’u, blues-rocka i stonera z dodatkiem popowych melodii. Niedawno ukazał się ich najnowszy album – Broken. Z tej okazji przepytałam część grupy – Jacka Półtoraka, Sylwię Drabik oraz Piotra Dąbrowskiego o historię Late Clock, tworzenie, nowy album czy plany na kolejne miesiące. Zapraszam!
Skąd wzięła się Wasza nazwa?
Jacek Półtorak: Nazwa powstała na samym początku wspólnego grania, w nawiązaniu do anegdoty o częstym spóźnianiu się jednego z ówczesnych członków zespołu na próby. Śmialiśmy się, że jest zawsze spóźniony, że ma problem z obsługą zegarka, itd. Później, przy okazji rozmów o nazwie, stwierdziliśmy, że może Late Clock to będzie dobra nazwa, szczególnie w zestawieniu z innymi propozycjami jak The Beans czy Red Mountains.
Jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką?
Piotr Dąbrowski: Sylwia zaczynała w jazzowej szkole muzycznej w klasie fortepianu, ale szybko okazało się, że lepiej śpiewa, niż gra – więc zmieniła profil na wokalny. Sylwester zaczynał od basu i grał na nim kilkanaście lat. Ja zaczynałem od gitary i przedstawiam się jako niebasista 🙂 Chyba tylko Jacek jest konsekwentny w tym, co robi, bo od początku związany był z gitarą elektryczną.
W jakich okolicznościach powstał zespół?
J.P.: W 2014 razem z pierwszym perkusistą, Kacprem, postanowiliśmy założyć nowy projekt – wtedy jeszcze bez nazwy, inspirowany grungem zza oceanu, ale też brzmieniem RATM, z nutą klasycznych rockowych inspiracji, jak AC/DC czy Guns N’ Roses. Z czasem do składu dołączyła Kasia Kalinowska, która wywróciła do góry nogami nasz koncept artystyczny – brzmienie złagodniało, riffy stały się bardziej melodyjne, sekcja rytmiczna bardziej stonowana.
W 2019 roku nastąpiły zmiany w składzie – Kasię na wokalu zastąpiła Sylwia, ówczesnego basistę Andrzeja zastąpił Kuba Pajewski. Zagraliśmy w tym składzie kilka koncertów, spędziliśmy razem kilkanaście wieczorów z gitarami akustycznymi oraz napojami wyskokowymi, i wtedy padł pomysł – Nagrajmy płytę!
Nowe utwory z Sylwią powstawały bardzo sprawnie, wszyscy byliśmy zajarani nowymi kompozycjami i kierunkiem, w którym zmierza nasze odświeżone brzmienie.
W marcu 2020 roku wypuściliśmy singiel Bucket List promujący album o tym samym tytule, razem z teledyskiem. W sierpniu 2020 pojawił się kolejny singiel Encore Song i miesiąc po nim cała płyta była dostępna w dystrybucji cyfrowej.
Mimo zapału do grania i bardzo dużego wsparcia ze strony naszych fanów, pandemia spowodowała kolejną rotację w składzie – miejsce Kuby na basie zajął Piotr Dąbrowski.
Przyjście Piotra dało nam całkowicie nowy zastrzyk energii do tworzenia muzyki. Kilka wspólnych koncertów później wylądowaliśmy w Dobra 12 Studio, u Piotra Polaka i tam nagraliśmy album Broken, który ukazał się teraz w maju w cyfrze i nie tylko 😉
Wasza muzyka to mieszanka blues-rocka, stonera i grunge’u z popowymi melodiami. Skąd takie połączenie? Inspiracje jakimi twórcami się na nie złożyły?
J.P.: Styl zdecydowanie ewoluował razem z nami – pierwotnie szukaliśmy męskiego wokalu… Potem trafiliśmy na Kasię, która pozytywnie zamieszała nam w stylu muzycznym, a po Kasi przyszła Sylwia, która doskonale wiedziała, jak chce śpiewać i, naszym zdaniem, odnalazła się w tym klimacie doskonale.
Inspiracje to klasyka: AC/DC, Queen, nieco bardziej współcześnie to Puddle of Mudd, Stone Temple Pilots, Black Stone Cherry, Chickenfoot, ale też Linkin Park czy Guns N’ Roses.
Pytanie do Sylwii: Wasze teksty są zarówno polsko-, jak i anglojęzyczne. W którym języku wolisz śpiewać?
Sylwia Drabik: Przede wszystkim nie narzucamy sobie języka prowadzącego – w efekcie proporcje w utworach polskich i angielskich to pół na pół. Nie jest tak, że wolę śpiewać w którymś języku – wszystko zależy od konkretnego utworu, jego charakteru i impulsu, który kieruje intuicją we właściwą stronę. A czasem po prostu spłynie natchnienie i się tego już nie odusłyszy 😅 Plus to, że niektóre rzeczy swobodniej przekazuje się w innym języku, niż ojczysty w związku z plastycznością jego interpretacji. 😉
Niedawno ukazał się Wasz nowy album – Broken. Czy coś Was zaskoczyło podczas pracy nad płytą? Co było najtrudniejsze?
P.D.: Zaskoczył nas Piotr Polak ze studia Dobra 12 w Białymstoku, a zaskoczył anielską cierpliwością i samymi dobrymi radami. Nie jest tajemnicą, że mamy trudne charaktery, więc to, że z nami wytrzymał, to szacun. 🙂
Najtrudniejsze było dopieszczenie utworów. Każdy z nas miał swoje wizje i swoje racje. Zdecydowanie dojście do kompromisu było najtrudniejsze.
Kto odpowiada za teksty?
S.D.: Obecnie ja, chociaż zawsze staram się brać pod uwagę sugestie reszty dotyczące tematyki czy stylistyki, żeby przekazać chociaż część tego, czym dzielimy się między sobą.
O Waszym albumie można przeczytać, że: „to zbiór myśli krążących wokół wewnętrznego złamania, gdzie poszczególne utwory rysują rodzaje szpilek, które życia wbija w serce, a singiel tytułowy podsumowuje całość z lotu ptaka. Każdy z utworów jest osobisty, chociaż każdy inaczej”. Czy pisanie tekstów lub tworzenie muzyki ma dla Was działanie terapeutyczne?
P.D.: Zarówno dźwiękami, jak i tekstami przedstawiamy nasze emocje. Nie ukrywam, że w ciężkich chwilach, których w ostatnim roku nam nie brakowało, właśnie tworzenie nowych kawałków pozwoliło nam uporać się z demonami.
Mówicie o sobie, że: „Nie próbujemy i nie chcemy tworzyć hipotetycznych historii, przekazujemy własne”. Co to za historie?
P.D.: Typowe, życiowe. Udane i nieudane związki , utrata najbliższych, relacje z innymi, które nas budują lub są tak toksyczne, że pozostawiają rysy.
Szykują się Wam jakieś koncerty w najbliższym czasie?
P.D.: 4 czerwca zapraszamy wszystkich do Voodoo na nasz koncert promujący płytę. Startujemy o 18.30 – zagramy dużo i głośno. Zapraszamy!
Jakie macie plany na najbliższy czas?
P.D.: Nasze obecne plany to zdecydowanie koncerty i tworzenie nowych numerów – tak, aby pod koniec roku znowu wejść do studia.