Keith Richards – “Main Offender” (2021 Remaster) | Recenzja. Dzisiaj (18 marca) ukazała się zremasterowana wersja drugiej solowej płyty Keitha Richardsa – Main Offender!
Wydanie, które trafiło w moje ręce, zawiera zremasterowane utwory: 999, Wicked As It Seems, Eileen, Words of Wonder, Yap Yap, Bodytalks, Hate It When You Leave, Runnin’ Too Deep, Will But You Won’t i Demon. Z kolei wydanie dostępne na Spotify zawiera utwory z Main Offender i utwory w wersji live.
Zawsze mam sceptyczny stosunek do utworów, które najpierw zostają wydane, a po jakimś czasie są przerabiane. Idealnym przykładem jest Re-stitch These Wounds od Black Veil Brides, czyli reedycję debiutanckiego albumu We Stitch These Wounds. Czytelnicy, którzy czytali moją recenzję wiedzą, że dla mnie RTW jest niepotrzebne i właściwie nie różni się niczym od oryginału.
Tutaj jest bardzo podobnie – słychać to już przy pierwszym odsłuchu. Dla mnie nie ma różnicy, która to jest wersja – ta z 1992 czy ta o 30 lat starsza. W moim odczuciu to jest jedno i to samo. Gdybym nie wiedziała, co jest reedycją, a co pochodzi z albumu sprzed 30 lat, powiedziałabym, że to są te same piosenki. Remaster Main Offender, w mojej opinii, nie różni się niczym od oryginału.
Tytułów się nie odbiera
Przy okazji tego wydawnictwa mam podobną sytuację co przy Motörhead i Everything Louder Forever. Z racji tego, że Keith razem The Rolling Stones to legendy (tak jak Lemmy i spółka) nie będę im odbierać tytułów. Z faktami się nie dyskutuje – bez Stonesów świat muzyki i w ogóle kultury nie byłby taki, jak dziś. Muzyka Stonesów i Keitha jest czymś, co zaskarbia sobie fanów kolejnych pokoleń. Raczej nie zapowiada się, żeby miało się to zmienić.
Ale… Ja nie jestem fanką ich twórczości. Ani muzyka The Rolling Stones, ani solowe dokonania Keitha Richardsa mi nie podchodzą. Skupiając się na piosenkach Keitha, muszę powiedzieć, że są one dla mnie za spokojne – jestem fanką mocnych i szybkich brzmień. U Rirchardsa tego nie ma – jego utwory są leniwe, trochę bluesowe, trochę rockowe, czasami słychać reggae. Zarówno oryginalne wersje utworów z Main Offender, jak i te “nowsze” wersje, są dla mnie za spokojne i płyną zbyt leniwie. Są to piosenki z cyklu tych, których raz się posłucha i więcej do nich nie wróci.
Tak jak mówiłam, nikomu nie będę odbierać tytułów. Ale słuchać piosenek Keitha również nie zamierzam.
Ode mnie – 4/10.
Są minimalne różnice w mixach. I na dodatek dostaliśmy dobry zapis live’a. Płyt winylowych na rynku nie było (a jak były to w dużych cenach), więc według mnie dobrze, że wydają reedycje.