Piosenkarka Kamila Kurkus o sobie mówi, że „Śpiewam, gram i wstukuję do abletona. Od małego występowałam na scenie, ale pomysł robienia swoich rzeczy pojawił się, jak mieszkałam w Finlandii. Może dlatego moja muzyka jest trochę zimna?”. Zapytałam Kamilę o jej album Nowy Chaos, tworzenie, wpływ Finlandii na nią i jej twórczość oraz o to, dlaczego jej piosenki są “trochę zimne”. Zapraszam!
Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
Pierwsze wspomnienie, jakie mam związane z muzyką to plakat Duran Duran w moim małym dziecięcym namiocie – to było około 1989 roku. Ale w praktyce, to chyba był 1993 rok, kiedy zaśpiewałam na koncercie Closterkeller utwór Walet Pik. Później uparłam się na skrzypce i zaczęła się szkoła muzyczna. W międzyczasie miałam jeszcze kilka koncertów z Closterkerkellerem. Pamiętam, jak ich ówczesny gitarzysta – Paweł Pieczyński – puścił nam pierwsza kasetę Suede, która zaczynała się od utworu So Young. To była zupełnie inna rzeczywistość, zderzenie z innym muzycznym uniwersum! Do lat nastoletnich zajmowałam się muzyką bardziej odtwórczo, występowałam na różnych koncertach i konkursach. Moi rodzice są muzykami, byli bardzo wspierający. Zresztą, do dzisiaj są.
Jakbyś miała wskazać swoje muzyczne inspiracje, kogo byś wymieniła?
Nigdy, świadomie przynajmniej, nie obrałam konkretnego kierunku muzyki, jaką robię. Myślę, że jakiś wpływ na to ma po prostu muzyka, jakiej słucham. Na pewno siedzą we mnie te czasy spędzone z Closterkeller. W ogóle polska muzyka z tamtych i trochę wcześniejszych lat… Na przykład Madame, Opera i Gawliński – fenomenalny album! Ale moimi najbardziej ulubionymi zespołami są Joy Division i Alice In Chains. Z drugiej strony – Duran Duran właśnie, George Michael, Kate Bush, norweski Bendik, the Cure, muzyka z gier komputerowych – Lotus, Danny Baranowsky.
7 czerwca ukazała się Twoja płyta – Nowy Chaos. Co było największym wyzwaniem podczas pracy nad albumem?
Chyba czas. Większość utworów była w jakiś stopniu zrobiona już dawno temu, a ciągle nie było czasu, żeby porządnie do nich przysiąść i je skończyć. Odkąd zaczęłam nagrywać album przeszłam dwie operacje, dużo chorowałam, przez co nie mogłam śpiewać. Niektóre piosenki nagrane są przy okropnym katarze. Do tego jestem mamą i mam inną pracę – nie mogę więc sobie pozwolić na długie kreatywne sesje i działam raczej z doskoku. W międzyczasie w głowie tworzyły mi się nowe piosenki, które wypychały już te stare. Na miesiąc przed wydaniem więc dorzuciłam je, bo chciałam, żeby były na tej płycie. Są dobre i aktualne. Ale nie jestem do końca zadowolona z wokali do nich – powinny być nagrane jeszcze raz. Natomiast musiałam powiedzieć sobie: „Stop”. Wydajesz to teraz, tak jak jest, bo inaczej będzie się to opóźniać w nieskończoność.
Odpowiadasz zarówno za teksty, jak i za muzykę na tym albumie. Wolisz komponować muzykę czy pisać teksty?
Chyba muzykę, bo jakimś mistrzem słowa to ja nie jestem. Melodie przychodzą mi z reguły łatwiej, ale najczęściej warstwa muzyczna i słowna powstają symultanicznie (wyjątkiem była Sota). Po prostu zaczynam coś sobie nucić i od razu do tego przychodzą słowa. Później ewentualnie wprowadzam drobne zmiany, jakby coś było strasznie głupie 🙂 Chociaż… Pewna doza żenady jest w życiu potrzebna! Ale jak teksty przychodzą same do głowy, na poczekaniu to one są najlepsze, bo są bardzo szczere. Nie ma na nich filtra. Moje najlepsze tekstu powstały w 2-3 minuty. Ale czasami one nie przychodzą i wtedy trzeba coś wymyślić. I nie są to wtedy już tak właściwe słowa. To od razu słychać, widać…
Ale Sota właśnie powstała na odwrót. Najpierw napisałam słowa – to w ogóle nie miała być piosenka. W Boże Narodzenie 2021 roku przeczytałam Imperium Ryszarda Kapuścińskiego i pierwszy rozdział tak mną wstrząsnął, że, aby poradzić sobie z tym ładunkiem emocjonalnym, zaczęłam po prostu zapisywać, co czuję. Dopiero po kilku miesiącach pomyślałam, żeby zrobić z tego piosenkę.
Twoje teksty są zarówno po polsku, jak i po angielsku i trochę po fińsku. W którym z nich wolisz śpiewać?
Ja tworzę bardzo spontanicznie – nigdy nie mam wizji ani planu. Może to źle… Ale rzeczy po prostu powstają, więc są, jakie są. Często mam wrażenie, że w procesie twórczym na nic nie mam wpływu, że to się samo postanawia. I tak samo jest z językiem – nie decyduję, w jakim języku będzie piosenka. Po prostu zaczynam śpiewać. Język polski jest wymagający, jeśli chodzi o aparat mowy, zatem technicznie trochę trudniej się w nim śpiewa. Ale jest on też dla mnie najbardziej naturalny z racji tego, że jestem Polką. Fiński jest niezwykle śpiewnym językiem, ale nie jestem w nim na tyle biegła, aby w pełni móc wyrazić to co chcę. Akurat w Perle przyszło mi to jakoś naturalnie, więc tak zostało. Angielski przez długi czas był moim pierwszym językiem, stąd też niektóre anglojęzyczne teksty. Ale gdybym miała zdecydować, to pewnie chciałabym wszystkie piosenki nagrywać po polsku.
A czy pisząc teksty, czerpiesz ze swojego życia?
Częściowo. Na pewno muzyka i teksty są dla mnie sposobem poradzenia sobie z moimi lękami i trudnymi dla mnie sytuacjami. Jak się czegoś boję, to zaczynam o tym śpiewać i ten lęk magicznie znika. Tak na przykład było z Brakiem Tchu, który powstał na wizycie u lekarza czy utworem Piękny Chłopaku, który jest piosenką dla mojego syna. Ale ja mam generalnie bardzo dobre życie i na szczęście mało w nim dramatu, więc muszę czerpać z innych źródeł, żeby nie było nudy. I tak z pomocą przychodzi literatura albo filmy. Na przykład utwór Cold.wav jest o Draculi, a konkretnie – o kilku scenach z ekranizacji F.F. Coppoli. Hide and Seek jest o schizofrenii, bo akurat czytałam o tym książkę. Natomiast Kwiaty na Łące powstały w godzinę po tym, jak się obudziłam po operacji i byłam na morfinie…
Jak Twój pobyt w Finlandii wpłynął na Ciebie i Twoją twórczość?
Chyba mnie zmotywował? Dojrzałam do tego? W Finlandii byłam otoczona muzykami i artystami, bo większość z moich przyjaciół i znajomych nimi była. Ja z kolei wtedy zajmowałam się robieniem zdjęć promocyjnych fińskim artystom. Ta muzyka, którą oni tworzyli, była i jest niezwykła. Fińska scena muzyczna – ta niszowa – jest zaskakująco dobra! I ja tak sobie spędzałam czas z tymi ludźmi, na salach prób, itd. Nagrywałam nawet skrzypce dla mojego kolegi, który był fińskim raperemi! Chłonęłam to i tego chciałam. Ten klimat i krajobraz – z tego się nie wyrasta, to gdzieś siedzi w środku i dmucha zimnem na tę moją muzykę 🙂 Finowie także śmiertelnie poważnie traktują karaoke – ze znajomymi wspólnie się śpiewa na imprezach. Śpiew i muzyka są tam bardzo obecne. Myślę, że takiego nordyckiego ducha ma utwór Perła, i to nie ze względu na fiński tekst. Przypomina mi on bardzo Juhannusa, czyli fińskie midsummer.
Co to znaczy, że Twoja twórczość jest „trochę zimna”?
Jeśli wyobrazisz sobie plaże, palmy i leżaki, to raczej te piosenki nie pasują jako soundtrack do tej sceny. Ale jak już pomyślisz o zimie, ciemności, skałach, lasach to już tak 🙂
Masz jakieś zajawki poza muzyką?
Bardzo dużo. Najbardziej lubię spać. Sama też szyję ubrania – kiedyś nawet sprzedawałam je w butiku w Helsinkach. Robię meble – mój tata mnie nauczył. Kiedyś zajmowałam się profesjonalnie fotografią, miałam nawet wystawę zbiorczą w Tate Gallery. Generalnie, muszę coś tworzyć. Ale mam problem z byciem konsekwentną – dużo zaczynam, mało kończę, dlatego tak ważne było dla mnie skończenie tej płyty.
Szykują Ci się jakieś koncerty w najbliższym czasie? Czy na to trzeba jeszcze trochę poczekać?
Na razie musiałam odmówić wszystkich, czyli całych 4, propozycji koncertów z uwagi na osobiste sprawy. Mimo wszystko, bardzo chciałabym zagrać przynajmniej kilka koncertów, bo to jest to co najbardziej lubię. Na razie nie ma nic potwierdzonego – nie zabiegałam jeszcze o to, ale jak trochę odpocznę, to zacznę działać w tym temacie. I może uda mi się namówić jakichś moich kolegów, żeby zagrali ze mną na żywo. Dużą część lata planuję także spędzić w Helsinkach.