Stillnox to polska grupa muzyczna, która stacjonuje w Wielkiej Brytanii. Właśnie wydany został album ATEN i o tym porozmawialiśmy z Martinem Seraphinem, ale nie zabrakło również tematów z przeszłości.
Stillnox został założony w roku 2002, a po dwóch latach podjęto decyzję o zawieszeniu. Powróciłeś z nim po czternastu latach. Dlaczego tak długo to trwało?
To w zasadzie nie było jakieś oficjalne zawieszenie działalności. Rok 2004 przyniósł różne życiowe zmiany – ja kończyłem studia, La Toya zdawała maturę. Polska weszła do Unii Europejskiej i oboje w podobnym czasie zdecydowaliśmy o wyjeździe do Wielkiej Brytanii. Każde z nas trafiło w inne miejsce. Była to nowa, zupełnie inna rzeczywistość. Wszystkie te czynniki spowodowały, że nie mieliśmy jak tworzyć. Drugą sprawą był fakt, że praca, codzienne życie w tamtym czasie było bardzo ciężkie.
I jak wyglądało wówczas „muzyczne życie” w innym kraju?
Pamiętam, że na ten pierwszy wyjazd specjalnie zrobiłem angielskie wersje utworów na CD, drugie CD to były podkłady – bo myślałem, że może jednak kiedyś coś z tą muzyką zrobię – ale na tym się skończyło. Dopiero w 2006 roku, gdy kupiłem pierwszego w życiu laptopa to zacząłem dalej komponować, ale trwało to kilka tygodni i wszystko szło do „szuflady”. Czyli na dysk. I tak co kilka lat – takie sytuacje się powtarzały, chwilowa wena, kilka nowych utworów, jakieś zmiany w starszych i znowu przerwa. Teraz mogę dokładnie prześledzić te okresy, bo mam zachowane na dyskach foldery z datami. Dopiero latem 2018 postanowiłem, że zrobię coś na poważniej. Marzyłem o wydaniu płyty i taki postawiłem sobie cel – by zrobić to dla siebie.
Udał się cel?
Podszedłem do tego bez oczekiwań sukcesu ani tego czy będzie jakiś ciąg dalszy. Chciałem by wzięła w tym udział La Toya, ale z powodu zobowiązań zawodowych nie mogła pogodzić tych dwóch rzeczy. W tym samym czasie wpadłem na pomysł, by na tej płycie pojawili się goście… Zaczęło się od Agaty Pawłowicz. Była bardzo chętna do współpracy i dzięki niej utwory takie jak Zenith czy Nibiru mają tak ciekawie zrobione wokale. Ja miałem tzw. „ścianę” – była muzyka i tekst, ale nie wiedziałem jak to zaśpiewać by było melodyjne i tworzyło fajną całość. I tu właśnie Agata przyszła z pomocą i ułożyła te wokale, również dzięki niej The Phoenix brzmi tak dynamicznie.
Zbawienie, w pewnym sensie.
Dużo się od niej nauczyłem i to ona dodawała mi pewności oraz wiary w siebie. Bardzo się wtedy zaprzyjaźniliśmy. I bardzo jej za to dziękuję.
Co do La Toyi, występujesz z nią. Opowiesz mi troszkę więcej o tej współpracy?
Zacznę od tego, że La Toya jest moją najbliższą kuzynką, i mimo tego że 4 lata młodszą, to jakoś zawsze przekazywałem jej swoje muzyczne fascynacje. Na początku to był Lombard. Wtedy jeszcze jako podlotki na różnych imprezach rodzinnych bawiliśmy się i śpiewaliśmy hity zespołu z płyty 81-91 – ich największe przeboje. Potem, od 1998 roku Closterkeller stał sie moim numerem „jeden” i wielkim odkryciem….
Coś w tym jest.
Gotyk – to było właśnie to… Element duszy… Serca.
Pięknie to ująłeś!
Dzięki. La Toya, mimo iż młodsza, zaczęła odkrywać dla siebie dokładnie taką samą drogę. Razem jeździliśmy na koncerty, imprezy gotyckie i Castle Party w Bolkowie. Kiedy w 2002 zacząłem tworzyć muzykę, to było wręcz oczywiste, że robimy to wspólnie. Mieliśmy materiał, nagraliśmy u mnie w domu tzw. “demo” i udało nam się zagrać kilka koncertów. Mieliśmy wielki zapał i chęci, trochę mniej umiejętności. (śmiech)
W roku 2018, po powrocie, powstał pierwszy album – MERCURY. Aż osiemnaście utworów. Nie baliście się dać tylu kawałków na jedną płytę?
Jak wcześniej wspomniałem, to była płyta dla mnie. Może zacznę od tego, że jeszcze wcześniej napisał do mnie na Facebooku Gregor Ros – basista i producent, który usłyszał jeden z utworów demo i powiedział, że o wiele fajniej by to brzmiało, gdyby wokale były nagrane w studio i wszystko było zmiksowane profesjonalnie.
No i się zaczęło.
Tak. Od słowa do słowa, okazało się, że ma on domowe studio i podejmie się nagrywania moich wokali i ogarnięcia miksów całości. Umówiliśmy się wtedy na konkretną kwotę za utwór, i że będzie ich właśnie 18, jeśli zdążymy czasowo. Zaopatrzyłem go również w dysk zewnętrzny, aby mi po sesji zgrał tzw. ślady wszystkich utworów, co jest normalną praktyką jak się nagrywa płytę i daje dostęp do poszczególnych ścieżek – a później można zrobić remiks, albo zamienić wokale angielskie na polskie.
Ciekawy sposób!
Ogólnie nagrywanie trwało osiem dni… i udało się zrobić 18 utworów. Ale ostatecznie musiałem coś odrzucić – bo na płycie mieści się 80 minut. Zmieściło się 16 utworów, aż 79 minut muzyki!
Idealne wpasowanie. (śmiech)
Tak! (śmiech) Zastanawiałem się czy tych dwóch pozostałych utworów nie zostawić na następne wydawnictwo, ale… nie wiedziałem, czy w ogóle będzie jakiś ciąg dalszy. Postanowiłem, że wszystko „wchodzi” na ten album, a dwa kawałki, które nie zmieściły się na płycie CD, będą dostępne jako bonusy – „digital download”. Potem, jak wysłałem album do recenzji – czy po reakcjach znajomych – to faktycznie okazało się, że długość albumu nie była jego atutem. Ja, mimo wszystko, spełniłem swoje marzenie i to się liczyło. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że jestem dumny z tej płyty.
Super! To przejdźmy do MERCURY, bo zawiera liczne współprace – np. z Mają Konarską czy Anją Orthodox. Jak doszło do tych kooperacji?
Dokładnie jest to współpraca z pięcioma wokalistkami. Po tym jak tworzyłem wspomniane już utwory z Agatą, pomyślałem, że może by pójść w kierunku właśnie duetów, bo chyba jeszcze nie było tego typu albumu na polskim rynku muzycznym – a na pewno na tym gotycko-mrocznym.
No to po kolei.
Anję Ortodox znam bardzo długo i mogę powiedzieć, że panuje między nami bardzo fajne koleżeństwo i to właśnie dzięki niej – jej tekstom, muzyce – jestem dziś tym kim jestem. Mam na myśli wrażliwość, otwartość, takie właśnie cechy typowe „mrocznym duszom”. Jestem generalnie fanem damskich wokali. Zawsze śledziłem i lubiłem Artrosis, Moonlight, Lorien, God’s Bow, Agatę Pawłowicz… i utrzymywałem z dziewczynami kontakt poprzez Facebooka, bardziej lub mniej intensywny. Osobiście nie miałem jedynie okazji poznania Agaty.
Co było później?
Wyszedłem z propozycjami współpracy, podesłałem kilka utworów, tekstów, wersji demo… Agnieszka z God’s Bow nagrała swoje wokale oparte na mojej linii wokalnej. Inga z kolei dostała tekst i sama wymyśliła linię wokalną, chórki i dopiero potem ja dopasowałem tam siebie. Maja dograła się do moich wokali, dodając jeszcze fajne chórki i anielskie wokalizy, podobnie Anja. (śmiech) Chciałem pójść na całość i prowadziłem rozmowy jeszcze z 2-3 innymi wokalistkami, lecz z różnych przyczyn się nie udało. Ale nigdy nie wiadomo co przyniesie przyszłość.
Zgadzam się. Czas na ATEN. O czym płyta opowiada?
Właśnie zerknąłem na listę utworów i powiem, że to w pewien sposób są w większości prawdziwe historie. Jest tu kilka moich bardzo osobistych tekstów, opisujących pewne historie z mojego życia. Fade away opowiada o tym, gdy umiera miłość. Spellbound to historia miłości od pierwszego wejrzenia, na przeszkodzie stoi jednak bardzo duża odległość. Broken Flower to o tęsknocie za kimś ukochanym, kto przebywa daleko i o samotności – tekstowo to najsmutniejszy utwór na płycie. Razor blade jest o zdradzie, podobny temat jest poruszony w utworze Amarna. Utwór tytułowy – Aten – czy Nefertiti to opowieści ze starożytnego Egiptu. Można by powiedzieć – trochę bajkowe, gdyż prawda historyczna na temat tego okresu w historii egipskiej, tzw. okres amarnejski, nie jest jasna i trwają spory wśród naukowców na ten temat.
Skąd takie zainteresowanie – tajemnice starożytnego Egiptu? Bo to motyw przewodni płyty ATEN.
Właściwie, to poszła taka fama, że płyta jest o starożytnym Egipcie. Chyba sam się trochę do tego przyczyniłem. Nawiązujące do starożytnego Egiptu są trzy utwory – Aten, Amarna i Nefertiti oraz cała szata graficzna. Pomyślałem, że to świetny pomysł zwłaszcza, że ja się bardzo interesuję historią Egiptu. Wracając do marzeń – wakacje w Egipcie i zwiedzenie wszystkich znanych miejsc było moim wielkim podróżniczym marzeniem. Udało mi się to zrealizować już w 2005 roku, później byłem tam jeszcze… chyba cztery razy. Ostatnio w kwietniu 2019 – czyli niedługo przed tym jak zaczęliśmy pracę nad płytą. Może stąd ta świeżość i wrażenia, które mnie tak konkretnie zainspirowały? Wychodzi na to, że ze mnie jest spory marzyciel! (śmiech)
To dobrze.
Jak widać, jak się czegoś bardzo chce i dąży do celu to wszystko jest możliwe!
Chciałabym jeszcze raz poruszyć – jeśli pozwolisz – temat producenta Gregora Rosa, bo ATEN powstało we współpracy z nim. Z jakiego powodu wybór padł akurat na niego?
Jak już wspomniałem wcześniej, Gregor skontaktował się ze mną w sprawie pierwszej płyty, a później tak się złożyło, że zaczął sam komponować pod wpływem odkrycia przez nas wszystkich twórczości zespołu Lord of The Lost i zaproponował mi wokale. Ja od razu pomyślałem o La Toyi i we troje zaczęliśmy współpracę. Zamiast wymyślania nazwy dla tego, tak jakby, nowego projektu – zaproponowałem, aby użyć nazwy STILLNOX, która gdzieniegdzie była już rozpoznawana. W ten sposób powstała cała płyta. Tym razem Gregor pełnił rolę głównego kompozytora. Moje są tutaj dwa utwory – Spellbound i Noctnitsa.
Poznaliśmy również najnowszy utwór promocyjny czyli War Of The Worlds. Co chcieliście przekazać słuchaczom dzięki tej kompozycji?
Ten utwór wybraliśmy na singla promującego płytę, tekst jest inspirowany serialem Wojna Światów – tym najnowszym. I tak naprawdę to opowiada o tym, że cały czas toczą się wokół nas różne wojny. Jak w tekście – “Jesus and Darwin, God versus reason”. Pokój i wojna, bogactwo i bieda, biel i czerń, odwieczne konflikty i kontrasty. A przesłanie jest takie – True Homo Sapiens, not sheep to be told – że każdy człowiek ma swój umysł i rozsądek oraz powinien z nich korzystać, pamiętając, że ma wolną wolę. To też przestroga przed fanatyzmem i uleganiem masowym wpływom.
Czy będzie jeszcze jeden singiel?
Myślę że będzie… a w zasadzie już jest kolejny album! Jest to mini-album, kompilacja wcześniej niewydanych utworów w formacie CD. Nakład to 10 sztuk, generalnie pamiątka i tylko część przeznaczona do sprzedaży, celem zwrotu kosztów. Zainteresowanych odsyłam na naszą stronę.
Jaki tytuł nosi ten mini-album?
Wydawnictwo nosi tytuł Insignia i można je sobie za darmo ściągnąć.
Dobrze, a singiel? Bądź single?
Będą jeszcze dwa, może nawet trzy. Do dwóch planujemy klipy. Zdradzę, że singlem na pewno będzie utwór Nefertiti – mamy wizję, aby nagrać sceny jak najbardziej przypominające Egipt. Tak więc – plaża, wydmy… ale póki co pogoda jest zimowa, wobec tego ten pomysł będzie realizowany najwcześniej późną wiosną. Przygotowuję również niespodziankę.
Jaką?
Do następnego singla będzie dodany dodatkowy utwór, który właśnie nagrywam wspólnie z kolegą – Adamem Toffikiem Wołoszczukiem, klawiszowcem z mojego pierwszego zespołu, Oblivion. Z roku 1999. Jest to cover, piosenka, która wróciła do mnie rykoszetem po latach i pasuje idealnie do klimatu płyty. Ale co to będzie to na razie tajemnica.
A ja właśnie miałam pytać, tak przy okazji, o nowy krążek…
Jak widzisz, u mnie ostatnio wszystko dzieje się błyskawicznie, także faktycznie pomysłów nie brakuje. Mam już chyba z siedem nowych utworów. Kilka starych, które do tej pory nie znalazły się na żadnej płycie. Mam też pomysł w jakim kierunku muzycznym pójść dalej, ale z tym nigdy nie wychodzi tak jak się wcześniej sobie założyło. Także, póki co, płyta Aten i jej promocja. Mam nadzieję, że będą jakieś szanse na koncerty w przyszłym roku. A czytelników zapraszam na naszego FanPage, tam znajdują się wszystkie nowości, linki…
Dziękuję za rozmowę i powodzenia!
Dzięki!