O swojej muzyce mówią, że: “Lubimy jak jest głośno i do tego mrocznie, ale najważniejsze żeby muzyka chwytała, bujała, a refreny muszą zostawać w głowie”. O tym, jak powstał Hypnosaur (bo to o tym zespole mowa), o inspiracjach, planach na przyszłość i innych ciekawych rzeczach opowiedzieli basista Marcin Jastrzębski (Farf) oraz wokalista Bartosz Kulczycki (Tarbok). Zapraszam!
Jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką? Zawsze chcieliście być w zespołach?
Bartosz Kulczycki: A kto nie chciał grać w zespole jako dziecko? (śmiech) Jeśli chodzi o mnie, to grałem na keyboardzie jako dziecko przez jakieś 7 lat, by odłożyć to w wieku gimnazjalnym i wrócić do wykonywania muzyki gdzieś w połowie liceum. Natchnął mnie mój ówczesny przyjaciel, którego trudno było zobaczyć bez gitary w rękach. Pomyślałem, że przecież i tak już umiem grać na klawiszach, więc czemu nie spróbować swoich sił w jakimś zespole… Szybko dotarło do mnie, że wolałbym być frontmanem, ale muszę nauczyć się śpiewać, dlatego zapisałem się na lekcje.
Farf: U mnie chęć grania pojawiła się praktycznie równolegle z większym zainteresowaniem muzyką – czyli jak miałem jakieś 12-13 lat. A chwilę później poznałem w szkole naszego perkusistę, Siusiaka i po jakimś czasie założyliśmy pierwszy zespół. Ciekawostką może być więc to, że grywamy ze sobą w różnych składach od ponad 18 lat.
Jak powstał Hypnosaur?
BK: Był rok 2017, kiedy nasz basista, którego poznałem w cover bandzie będącym naszym side-projectem, postanowił założyć zespół składający się w trzech czwartych z byłych członków The Assblasters. I do tego ja na wokal. Zgodnie z założeniami, był to zupełnie nowy zespół, a nie reaktywacja poprzedniego. Stworzyliśmy cały nasz materiał we czwórkę, a w 2019 wypuściliśmy nasze pierwsze nagrania. Ostatnio wydaliśmy na świat nasz pierwszy prawdziwy album. To też mój pierwszy taki w życiu.
O co chodzi z nazwą? Skąd ona się wzięła?
BK: Pewnie byłbym w stanie wymyślić niejedną teorię, ale żadna nie byłaby prawdziwa. Powstała w głowie naszego basisty, jednak wątpię, żeby stał za tym jakiś powód. Wystarczy jednak spojrzeć na okładkę albumu Doomsday, by dojść do wniosku, że nazwa posiada potencjał, by stworzyć jakieś uniwersum.
F: Po prostu na nią wpadłem i stwierdziłem, że brzmi super. Dinozaury, hipnoza – czego tu nie lubić?
Jacy twórcy Was inspirują?
BK: Tak naprawdę każdy z nas słucha różnych twórców. Ja najwięcej słucham muzyki z ostatnich lat, ale lubię grzebać w niszowych odmianach rocka. Szczególnie jestem fanem młodej sceny skandynawskiej – tam potrafią grać bardzo różnorodnie, zachowując wielką jakość w każdym gatunku. Kolektywnie jako zespół nie inspirujemy się jednak nikim konkretnym. Jasne, że każdy z nas ma cenionych przez siebie twórców, ale gdy sami tworzymy, nie próbujemy brzmieć jak ktoś inny. Myślę, że dzięki temu tworzymy też stosunkowo różnorodnie i nasz album potrafi zaskoczyć.
F: U mnie ten przekrój jest praktycznie nieograniczony – od lat 40’ do współczesnych, od popu, przez disco i funka do metalu i elektroniki. Właściwie nie trawię tylko współczesnego polskiego rapu i disco polo. I faktycznie, jakby każdy z nas miał podać 10 czy 20 ulubionych zespołów, to wątpię, czy znalazłyby się tam jakieś punkty wspólne dla wszystkich – co według mnie jest super.
W jaki sposób powstają Wasze utwory?
BK: To potrafi się zmieniać od utworu do utworu. Niektóre zostały stworzone praktycznie w całości przez jedną osobę, na przykład The Hole lub On the Run (Bang Bang), a niektóre, jak They Come Out at Night czy Follow/Shadow, wymyśliliśmy we czwórkę. Najczęściej ktoś ma pomysł lub kilka pomysłów, nad którymi potem wspólnie pracujemy, dokładając kolejne partie instrumentów. Zazwyczaj ja wymyślam melodie wokalu i klawiszy.
Za miks na płycie odpowiada Haldor Grunberg. Jak Wam się współpracowało?
BK: Współpraca była świetna. Haldor zrobił swoją robotę tak dobrze, że żaden z nas nie wydał nigdy wcześniej nic tak dobrze brzmiącego. Już po kilku tygodniach od rozpoczęcia prac nad miksem mieliśmy gotowy materiał na album, a trzecia lub czwarta wersja każdego utworu pozostała tą finalną. Dodatkowo, stworzył dla nas oddzielną wersję miksu przeznaczoną na winyl, i wszyscy jednogłośnie twierdzimy, że z płyty winylowej nasz album brzmi najlepiej. Posiadamy takie w sprzedaży. Z całą pewnością z Haldorem będziemy się kontaktowali, nagrywając przyszły materiał.
Jaki macie feedback, jeśli chodzi o płytę?
BK: Nawet lepszy niż się spodziewaliśmy. Czytaliśmy i słyszeliśmy już wiele miłych słów od dziennikarzy, radiowców i recenzentów, a nasze utwory czasem są puszczane przez stacje radiowe, na przykład Circle regularnie leci w Turbo Topie w Antyradiu. Nie przeżyliśmy wcześniej czegoś takiego, więc fajnie, że jakoś udaje się gdzieniegdzie zaistnieć. Do jakiegokolwiek sukcesu jeszcze daleko, ale cieszymy się, że ludziom się podoba.
F: Mnie najbardziej cieszy to, że te komentarze i opinie przychodzą od kompletnie obcych ludzi, z którymi nie mamy nic wspólnego. Wiadomo, że znajomi będą zawsze mniej lub bardziej przychylni – natomiast zupełnie niezależni recenzenci czy słuchacze to dopiero uczciwy w 100% odbiór. Prawdę mówiąc, jestem bardzo zaskoczony, że do tej pory praktycznie wszystkie recenzje są pozytywne – i to nawet bardzo.
Jakie macie plany na najbliższe miesiące?
BK: Chcemy przede wszystkim zagrać więcej koncertów, bo póki co gramy w dużej mierze dla znajomych w warszawskich klubach. Mamy nadzieję, że wydanie albumu pomoże w tej sprawie. Fajnie byłoby pograć na festiwalach, ale zobaczymy, co uda się zrobić w tej kwestii. W międzyczasie pracujemy też nad nowymi utworami.
F: Niczego nie zakładamy i nie narzucamy sobie żadnych terminów, nie mamy też żadnej presji. Na razie mamy 4-5 szkieletów nowych utworów i kilkanaście pomysłów na riffy czy motywy, więc tak czy siak idzie nieźle. Być może też przed kolejną płytą czy epką wydamy coś specjalnego i dość niespodziewanego – ale na razie więcej nie możemy zdradzić
Chcecie coś powiedzieć na koniec?
BK: Pozdrawiamy czytelników, zapraszamy do słuchania albumu i śledzenia w social mediach. Wszystkie linki znajdziecie na www.hypnosaur.pl