Łydka Grubasa od lat buduje miejsce na scenie polskiego rocka – występy na festiwalach takich jak m.in. Pol’and’Rock, Rockowizna ugruntowały ich pozycję na lokalnym rynku. Poza dozą humoru muzycy z Olsztyna przyzwyczaili słuchaczy do refleksji nad dzisiejszym światem. Tej jesieni zespół ruszył na trasę koncertową promować płytę Bekalog. Jednym z przystanków była łódzka Scenografia, gdzie z wokalistą Bartoszem „Hipisem” Krusznickim rozmawiał Wojciech Miśkiewicz.
Wojciech Miśkiewicz: Wasze początki sięgają początków tego wieku i grania małych występów w olsztyńskich pubach. Sądziliście, że tak rozwinie się wasza kariera?
Bartosz Krusznicki: Nie, w życiu! Łydka zawsze była zespołem, który nie zakładał kariery, zawsze byliśmy święcie przekonani, że co jak co, ale że nad tym nikt się nie pochyli. To była swojego rodzaju kwestia wyzwolenia, gdzie nie musimy liczyć na kogoś, kto będzie nas prowadził za rączkę, nie jesteśmy uwikłani w żadne układy branżowe, nie musimy liczyć na wytwórnię, bo mieliśmy na to od początku „wylane”. Dzięki temu mogliśmy się skupić na tym, co najważniejsze, czyli graniu, a nie dobijaniu się do drzwi branży i pójściu na kompromisy, bo to zawsze kończy się źle dla sztuki. Oczywiście każdy na starcie ma w głębi marzenie, że będzie tym gościem, który na którego będą ciągnęły tłumy. Ale też znam takich, co chcą grać dla maksymalnie dwudziestu osób. My chcieliśmy zawsze grać dla siebie i po drugie dla ludzi, a potem może coś z tego wyjdzie. A że wyszło, to chyba każdy z nas budząc się rano cieszy się, że jesteśmy w tym miejscu, w nikłym promilu muzyków, którzy z tego żyją, do tego nie poszli na żaden kompromis, żaden pakt z „diabłem” i robi to, co lubią.
W.M. Z drugiej strony, ciężko ukrywać, że nie jesteście w mainstreamie. Macie pełne sale na trasie, jesteście zapraszani na duże wydarzenia. Niszowe zespoły nie mają takiej szansy.
B.K. Ale dalej to jest dość znikoma skala. Przychodzi na nas średnio 400/500 osób, gdzie nam do gości, którzy sprzedają Narodowy w 3 dni, albo zespołów, które wyprzedają trzy terminy na Torwarze w tydzień. 500 osób to autobusem w godzinie przejdzie. Ale biorąc pod uwagę obecny rynek rocka w Polsce, to jest to jakiś sukces, więc nie jesteśmy „podziemniakiem”. To są lata pracy, to są lata jeżdżenia na koncerty. Jakoś to się poskładało. Cieszymy się z tego każdego dnia, zapewnia nam to niezależność. Nie jesteśmy związani z nikim, nie szlajamy się po wytwórniach, po radiach błagając o emisję. Dzięki Bogu jest internet, YouTube i możemy sobie dzięki temu poradzić (śmiech). Natomiast nie zakładamy, że kiedykolwiek zaczniemy stadiony wyprzedawać, bo nie o to nam chodzi. Jesteśmy normalnymi szarymi ludźmi, Chodzimy po bułki rano, bywamy zmęczeni, sami sobie organizujemy występy, sami produkujemy i wydajemy płyty, robimy teledyski. Ta niezależność jest cenna i będziemy jej bronili jak niepodległości (śmiech).
W.M. A gdyby pojawiała się szansa na największe hale w Polsce i stadiony, zrobilibyście to?
B.K. Oczywiście, skłamałbym, że broń Boże, proszę nie sprzedawać więcej niż 500 biletów, bo jesteśmy w undergroundzie. Natomiast nie jest to dalej priorytet, który nas definiuje. Nie będziemy na siłę wspinać się po szczeblach, za wszelką cenę szukać środków, jak zrobić, żeby się lepiej sprzedawać. Żeby było jasne – nie mam nic do artystów komercyjnych, którzy od startu zakładają, co zrobić, żeby się sprzedać lepiej, przyciągnąć więcej ludzi. To jest taki sposób kariery, jeśli jest on uczciwy i wprost – proszę bardzo. My jesteśmy w miejscu, jakim jesteśmy, lubimy rocka. Jeżeli to w takiej formie, jaką robimy, nagle wybuchnie, i zaczną się stadiony, to nie mam nic przeciwko. Ale nie będziemy na siłę parli, żeby za wszelką cenę do tego doszło.
W.M. Satyra, ironia i humor zawsze były waszym znakiem rozpoznawczym. Ale czy mimo wszystko nie złagodnieliście na ostatnich albumach? Czy byłbyś w stanie nagrać raz jeszcze kawałki takie jak Żyd, Była, Gdzie jest Krzyż?
B.K. Tak! Zawsze mieliśmy ostre kompozycje, teraz też mamy. Pieskie Życie nie jest pełne bluzgów, ale jest dosadne w wyrazie. Dojrzeliśmy też artystycznie, żeby było trochę mniej z kopa w czoło, trochę więcej przenośni, aluzji. Najprościej jest walnąć bluzgiem. Chcemy naszą drogę artystyczną, jakkolwiek w kontekście Łydki, by to nie zabrzmiało, rozwijać. Żeby to się nie sprowadzało tylko do browara i heheszków. Ale dalej nie będziemy mieli problemu ze zrobieniem kawałka na trzech akordach, który będzie bardzo dosadny. To nie jest tak, że teraz jesteśmy ugłaskani, wręcz przeciwnie, dalej jesteśmy w gotowości. Myślimy też, żeby następną płytę zrobić z mocnymi gitarami, trochę na przekór, więcej wykrzyczeć niż wyśpiewać. Zobaczymy, u nas ścisłych założeń nie ma.
W.M. Poprzedni album, Socjalibacja czekał na swoja kontynuację 5 lat. Żadna wytwórnia nie narzuca wam, że co dwa lata kolejny album, kolejna trasa. Ale czy nie łatwiej było wykorzystać ten czas pandemii, kiedy każdy siedział w domu?
B.K. Pewnie tak, ale właśnie płyty napędzają koncerty, koncerty napędzają płyty. A podczas pandemii trzeba było kombinować, żeby związać koniec z końcem, Prawie dwuletnia dziura dotknęła nas wszystkich. U nas też nie było wesoło, ten poziom zatrucia nie pozwalał i dalej nie pozwala nam żyć spokojnie. Na przykład wojna na Ukrainie robi to samo. Gdzieś to wszystko siedzi w nas podświadomie. Sprzedaż biletów, zasięgów od razu spadła, bo inne rzeczy stały się ważne. Tęsknię za czasami, gdy nie było takich zmartwień, gdy było więcej przestrzeni na rozrywkę. Ciężko też świeżo po wydanej płycie brać się za nowe kompozycje. Przeczekaliśmy więc trochę po pandemii, a potem brakowało czasu, żeby do tego usiąść, bo gramy ponad sto koncertów rocznie, non stop bus albo scena, więc kiedy te próby? Też trzeba żyć, każdy z nas ma rodziny, dzieciaki, trzeba też przecież o nich zadbać. A bycie w zespole takim jak Łydka to ponad etat, bo dochodzi nam jeszcze układanie tras, rozliczenia, księgowość, social media. Ale wydaje mi się, że nie będzie trzeba czekać tak długo na kolejny album.
W.M. Trudno było właśnie wrócić do procesu twórczego?
B.K. Piosenki powstały w różnym czasie, niektóre w bólach i długo, inne gładko. U nas zawsze jeszcze coś wpada tuż przed nagraniem, jakiś pomysł. To też oddaje, w jakim jesteśmy nastroju w danej chwili, czego słuchamy. Czasem jesteś w stanie zrobić w ciągu dwóch prób 3 kawałki. Innym razem mamy zastój 3 miesiące, bo jesteśmy tak zajęci koncertami. Też nie jest tak, że mamy założenia, że w danym czasie wydamy płytę. Trzeba ustawić studio, mieć dwa miesiące, żeby to nagrać. To nie jest prosta kromka chleba, to musi mieć ręce i nogi. To nie sztuka nagrać byle co. Wiele dobrych zespołów poległo na tym, że chcieli wydać album jak najszybciej, płyta była robiona korespondencyjnie. Z drugiej strony, nie wiem czy jest też taki sens mieć ciśnienie konkretnie na albumy, rynek opiera się teraz na singlach. Wielu artystów i wiele zespołów bazuje na tym. My jesteśmy jednak konserwatywni, lubimy wydać krążek, szczególnie że nasze kawałki gdzieś się łączą tematycznie.
W.M. Od kilku lat występujecie z sekcją dętą, jak się nagrywało album pierwszy raz z tak szerokim instrumentarium?
B.K. Początkowo sekcja dęta była atrakcją na część występów w 2022. Została z nami na dłużej, bo to wypaliło. Weszliśmy na wyższy poziom, z małych klubów zaczęliśmy grać spore sceny letnie. Okazało się, że tam się sprawdzamy, a ludzie są wygłodniali muzyki rockowej, nie tylko dj-ów i disco polo. Są ludzie, którzy na takie granie czekają. Wskoczyliśmy w te lukę, zawozimy muzykę gitarową tam, gdzie ona nie jest na ogół kojarzona z takimi imprezami. Wracając do sekcji dętej, poszerza to nam nasze horyzonty, umożliwia nam rzeczy, na które byśmy nie byli gotowi bez. Jest też więcej spojrzenia od wewnątrz na to, co robimy. Nie robimy z siebie drugiego Eneja czy Tabu, jesteśmy rockowo-metalowi i dętki są dodatkiem, a nie trzonem tego, co robimy. Jak się nam znudzi, to wrócimy do punkowego brudu, jest pomysł, by wiosną pograć na dwie gitary. Będziemy kombinować, balansować, bo jesteśmy bardzo eklektycznym składem.
W.M. To dopytam też z czego komponujecie tę setlistę na tę jesienną trasę, bo jednak wydaliście dwa lata temu ĘĆ. ĘĆ, to głównie utwory z pierwszej i drugiej płyty plus zaproszeni goście. Czy sięgacie jeszcze teraz na tej trasie po te starsze kawałki, czy jednak te dwie, trzy ostatnie płyty?
B.K. Wiesz co, to jest tak, że ĘĆ to był właściwie przerywnik dlatego, że wiedzieliśmy, że nie mamy utworów na tyle, żeby nagrać nowy album, a chcieliśmy coś wydać i powstał pomysł, żeby zrobić płytę ze starymi kawałkami, które po prostu biednie brzmiały na dwóch pierwszych płytach. A żeby to nie był całkowicie odgrzewany kotlet, to stwierdziliśmy, że zrobimy to z gośćmi, żeby nadali trochę nowego brzmienia, naszym zdaniem to naprawdę fajnie pykło. Kto by się spodziewał Titusa śpiewającego po polsku albo Mozila w Chinach. Natomiast jeśli chodzi o ten nowy album, o trasę koncertową, to tak, gramy bardzo dużo Bekalogu, na piętnaście czy szesnaście utworów koncertowych mamy dziewięć, dziesięć z Bekalogu, czyli to jest prawie cała płyta zagrana. Do tego pancerne hity, ludzie nam nie wybaczą, jak nie zagramy Rapapara. Poza tym to się ładnie komponuje, żeby też nie grać w kółko tych samych numerów, porobiliśmy medleje, czyli utwory mieszane, gdzie trzy stare kawałki są zlepione w jeden czterominutowy tak, żeby każdy tam swój ulubiony refren usłyszał. Niektórzy naprawdę mają koparę na ziemi, jak widzą, jak to zrobiliśmy i tak właśnie wygląda ta trasa. Natomiast dużo gramy nowej płyty, chcemy też sprawdzić, które utwory się sprawdzają na koncertach, które ludzi niosą, już mamy parę zaskoczeń, nie spodziewaliśmy się, że Potylica będzie tak koncertowym utworem, który ludzi rusza. Tylko się cieszyć, nowe utwory wchodzą, ludzie refreny znają, śpiewają, wiemy, do czego kręcić następne klipy. Bardzo dużo osób mówi, że album jest jest dobrze zrobiony, ale że to wciąż jest stara dobra Łydka i że o to chodzi.
W.M. A w ogóle planujecie kiedykolwiek wracać szerzej do tej pierwszej i drugiej płyty, które, jak sam przyznałeś, były troszeczkę ekonomicznie nagrywane?
B.K. Czasami są takie sytuacje, że zespół robi trasę koncertową, gdzie będzie grał płytę jakąś, która odniosła niesamowity sukces i będzie ją grać w całości, żeby ludzie mogli posłuchać kawałków, których na ogół nie ma w setlistach. Nie wykluczam, ale to raczej w formie jakiegoś zlotu dla fanów, może jakiegoś koncertu specjalnego, to wtedy tak. Po co zmuszać ludzi do czegoś, co my chcemy? My jesteśmy do usług, zawsze twierdzimy, że na koncertach to publiczność jest najważniejsza i chcemy grać tak, żeby te koncerty były jak najfajniejsze i też nie chcemy na siłę komuś pchać utworów, które zdecydowanie są słabsze. Tak samo jak na ĘĆ wybraliśmy to, co było dobre naszym zdaniem, a nie tylko i wyłącznie to, co jest stare. Tak że tutaj autocenzura nam cały czas w głowach krąży, szukamy opcji, żeby ten poziom był jak najfajniejszy dla odbiorcy i jeżeli kiedyś stwierdzimy, że coś starego by można wpleść w nasze utwory, jakiś uśmiech zrobić, coś przywołać, coś może przerobić, to pewnie tak, ale nie z samego założenia.
W.M. A jakiś remaster pierwszej i drugiej płyty? Nagrać na nowo w lepszym studiu, wydać, żeby na Spotify to latało, ale na koncertach dalej się skupić na tych nowych?
B.K. Nie, tak to chyba nie, to już by było za daleko. Fa nie wiem, czy jest to potrzebne przede wszystkim. To jest zawsze trochę podejrzenie, że ktoś skacze na kasę, że się pomysły skończyły, to się remaster robi. Na razie mamy tyle świeżych pomysłów i tyle grania, nowych rzeczy, plus tych najfajniejszych uznanych, że nie musimy sięgać po jakieś starsze kompozycje, żeby się nimi wspierać. Natomiast tak jak mówię, my nic nie wykluczamy, u nas nie ma założeń, zawsze jest spontan i oby to trwało jak najdłużej, bo to jest super, sami siebie zaskakujemy.
W.M. Bekalog, no to wiadomo, nawiązanie do dekalogu, czyli spisu zasad etycznych, moralnych, którymi każdy człowiek niezależnie od religii tak naprawdę powinien się w swoim życiu stosować, ale z drugiej strony mamy jednak trochę beki. Więcej jednak jest tej beki czy tych właśnie zasad na tej płycie?
B.K. Wiesz co, to jest tak, że naszym marzeniem było w ogóle zrobienie koncept albumu, gdzie każda z dziesięciu piosenek odwoływałaby się do tego prawdziwego dekalogu i w jakiś sposób obnażała hipokryzję. Mamy bardzo dużo zasad podawanych prostych, na przykład nie strzelaj do drugiego człowieka, wystarczy po prostu nie strzelać, jakby wszyscy tego przestrzegali, nie byłoby problemu. Mamy XXI wiek, możemy zrobić z tej naszej kulki ziemskiej piękny raj, coś wspaniałego, mamy ku temu wszystkie środki i narzędzia, czyli coś jednak z nami jest nie halo. Dlatego wzięliśmy na tapet dekalog, przerobiliśmy to na Bekalog, bo uważamy, że problem, żeby został należycie potraktowany, to niekoniecznie musi być roztrząsany rwaniem włosów z głowy, może być obśmiany. To wtedy dużo przyjemniejsza forma napiętnowania jakiejś patologii niż załamywanie rąk nad tym. Oczywiście jest to trochę przewrotne, natomiast nie, nie jesteśmy bluźniercami, którzy gdzieś tam obśmiewają jakieś idee, po prostu stwierdziliśmy, że w ten sposób patrzymy na świat, lubimy go wybrechtać, dlatego Bekalog, oto jest nasz Bekalog.
W.M. Kończycie jesienną trasę, pierwsze terminy na wiosnę również już ogłosiliście, jakie jeszcze inne plany na następny rok?
B.K. Z ciekawostek, udało się nam się upolować Sylwestra w tym roku, chyba to będzie nasz pierwszy taki event, który jako Łydka zagramy na dużej scenie w Ostródzie na Rynku Miejskim. W grze jest też jeden temat bardzo ciekawy w styczniu, to na razie nie mogę zdradzić, bo nie wiem czy cokolwiek z tego wypali, ale pojawimy się być może na jednej z najciekawszych imprez masowych w Polsce. Jeżeli chodzi o WOŚP, jesteśmy zaproszeni na główny finał, który odbędzie się w Warszawie, natomiast festiwalowo nie wiemy jeszcze, sezon plenerowy jest mocno zagospodarowany u nas i tam pojawiają się pierwsze przecieki odnośnie tego, może na Rockowiźnie będziemy, może gdzie indziej, jeszcze to się wszystko okaże, ale jakichś takich naprawdę sztosów póki co nie mamy do ujawnienia. Chociaż to jest też tak, że wystarczy jeden telefon i jest zaskoczenie. Natomiast na bank będzie bardzo intensywny sezon, wiosną pogramy raczej w troszkę mniejszych miejscowościach, ale takich, które bardzo lubimy, pomijając Gdańsk i Poznań, gdzie będą naprawdę duże strzały, bo tam chcemy zrobić zloty dla fanów. Jesienią kontynuujemy Bekalog Tour, ale w takiej mniejszej skali, dlatego że strasznie chcemy zrobić trasę. Ona się będzie nazywać albo Mały Bekalog, albo coś w tym stylu i wtedy pojedziemy w mniejszym składzie po takich małych miejscowościach. Tam, gdzie bardzo rzadko zespoły raczą zawitać, bo po prostu się to nie opłaca, w salach na przykład na 100-200 osób.
My chcemy połączyć bilans finansowy z tym, żeby swoją muzykę zawieźć również tam, bo w mniejszych ośrodkach też są ludzie, tam też są fani i naprawdę czekają na występy na żywo. Zdajemy sobie sprawę z tego, że jak przyjeżdża dobra kapela do nich, to jest to wydarzenie. Tak że mamy plany na cały rok, przyszły do końca właściwie, już zagospodarowane.


![Koncert Janna w Katowicach – występ w P23 [fotorelacja] Koncert Janna w Katowicach](https://kulturalnemedia.pl/wp-content/uploads/2025/12/jann_kato-6-218x150.jpg)
![Jann w Poznaniu zokończył Liminal Tour 2025 [fotorelacja]](https://kulturalnemedia.pl/wp-content/uploads/2025/12/Jann-w-Poznaniu-fot.-Natalia-Nazar-14-218x150.jpg)