Aurora ponownie odwiedziła krainę nad Wisłą, aby oczarować zamieszkujących ją fanów artystki. Byliśmy na koncercie w Gdańsku, gdzie oddaliśmy się mistycznym doświadczeniom muzycznym serwowanym przez norweską wokalistkę.
Aurora i jej wyczekany koncert w Polsce
Klubowy koncert Aurory był dla mnie jednym z najbardziej wyczekiwanych już od wielu lat. Co prawda miałam okazję i niezwykłą przyjemność zobaczyć ją na żywo już podczas zeszłorocznej edycji FEST Festivalu, jednak jak wiadomo — co klub to klub. Oczekiwanie podsycił dodatkowo najnowszy album artystki — The Gods We Can Touch, który okazał się kolejną wyśmienitą pozycją w dyskografii tej młodej Norweżki, przepełnioną przebojami z niespotykaną duszą — bo, choć w twórczości Aurory coraz mniej alternatywy, a znacznie więcej popu, kwestia wrażliwości pozostaje niezmienna.
Zobacz również: W Chorzowie było FEST! | Relacja z FEST Festival 2021
Gdański klub B90, w którym odbywał się koncert, pękał w szwach, choć przyczyniła się do tego nie tyle sama frekwencja (też pozytywnie zaskakująca), ile rozkład klubu. Przez którego środek równolegle ciągnęły się dwie linie ogromnych filarów, skutecznie zasłaniających widoczność sceny i ograniczających pojemność miejsca pod nią, na co zresztą już na starcie swojego występu zwróciła wagę sama Aurora, przepraszając, że ludzie przyszli ją zobaczyć, a w dużej mierze mogą co najwyżej posłuchać. Brak informacji o takich utrudnieniach to spore niedociągnięcie organizacyjne, a właściciele B90 zdecydowanie powinni na przyszłość wyznaczyć sektory miejsc z ograniczoną widocznością, na które pule biletów będą znacznie tańsze.
Aurora to bóg, którego możemy dotknąć
Na szczęście to w zasadzie jedyny minus tego wieczoru, a dalej było już tylko lepiej. Setlistę otworzyło przeszywające etnicznymi zaśpiewami Heathens, zagrane energetycznie, na tle czerwonego półokręgu, przypominającego zachodzące słońce, które rozbłysło tuż za sceną. Chwilę później nie pozostało już nic innego jak oddać się tanecznemu trasowi, który ogarnął publiczność B90 podczas utworu Churchyard.
Inne jest piękne i nie potrzebuje uleczania
Nie ma chyba bardziej jednoczących momentów podczas koncertów niż te, w których cały zgromadzony pod sceną tłum jednogłośnie wykrzykuje charakterystyczny wers danego utworu. Wyśpiewane chóralnie przy wtórze unoszonych w powietrze pięści, symbolizujących siłę Warriors to jeden z najbardziej poruszających, a jednocześnie tak bardzo elektryzujących momentów koncertów Aurory. Podobnie, jak w przypadku Cure for me — choć niekoniecznie przepadam za tym radiowo-mainstreamowym brzmieniem Norweżki, to roztańczony klub, wyśpiewujący wspólnie, że nie potrzebuje uleczenia, był w jakiś sposób magiczny i podnoszący na duchu. Zwłaszcza, że w tym momencie Aurora pozwoliła sobie na dłuższą przemowę dotyczącą tego, że inne jest równie piękne i nie możemy dać sobie wmówić, że jest inaczej (inspiracją do napisania utworu Cure For Me była dla Aurory informacja o tym, jak wiele krajów wciąż stosuje metodę terapii konwersyjnej wobec osób LGBTQ+).
Podczas kolejnego utworu, Exist For Love, to fani zaskoczyli norweską wokalistkę, wznosząc do góry spersonalizowane napisy z powodami, dla których istnieją, nawiązując tym samym do tekstu piosenki. Artysta nie omieszkała zauważyć zaangażowania polskich fanów i zacytować ze sceny kilku z banerów, między innymi ten z napisem “exist for boobies”.
Rollercoaster emocji podczas koncertu Aurory
Chwila zadumy przyszła wraz z wykonaniem A Dangerous Thing w wyjątkowej, akustycznej odsłonie. Piękny i wzruszający moment! Aurora jak nikt inny dokładnie wie, jak umiejętnie żonglować emocjami podczas swoich koncertów.
Wieczór niepostrzeżenie, ale też nieubłaganie zaczął zbliżać się ku końcowi, gdy ze sceny wybrzmiały charakterystyczne dźwięki jednego z największych przebojów Norweżki — monstrualnego The Seed. Ciaryyy! Podstawową część setu zamknął kolejny przebój z wczesnych lat kariery Aurory — Running with the Wolves, a całość zwieńczyło subtelne Giving In to the Love zagrane na bis.
Jedyne co można zarzucić temu koncertowi, to że trwał zdecydowanie za krótko. Aurora, przy dorobku czterech albumów występowała w Gdańsku zaledwie godzinę, prezentując tylko piętnaście utworów. Zdecydowanie mogłaby zagrać kolejne tyle i ani przez chwilę bym się nie nudziła. Ten wieczór rozbudził jedynie mój apetyt na kolejne koncertowe spotkania z Aurorą — oby do już niedługo!