Dwa lata przerwy to zdecydowanie zbyt długo! Na szczęście oczekiwanie na letnie festiwale dobiegło końca. Byliśmy na Orange Warsaw Festival i bawiliśmy się przednio! Zapraszamy do relacji z dwóch dni wypełnionych muzyką.
Orange Warsaw Festival 2022 zakończony!
Orange Warsaw Festival to najmłodsza impreza festiwalowa organizowana przez Alter Art. Przez wiele lat funkcjonowania przewinęło się tam wiele gwiazd światowego formatu. Nie inaczej było tym razem. Głównymi gwiazdami tegorocznej edycji byli Tyler, The Creator oraz Florence + The Machine. Jednak podczas tych dwóch dni, działo się zdecydowanie więcej!
Dobre miłego początki
Zacznijmy od początku. Koncertowe emocje rozpoczęła bardzo utalentowana artystka Zalia, której singiel bezsensownie na długo zadomowił się w polskich stacjach radiowych. Frekwencja, jak to zwykle bywa podczas pierwszych koncertów, nie zachwyciła. Jednak ta garstka zgromadzonych pod Warsaw Stage, otrzymała niezły, energetyczny set, zwieńczony tym największym przebojem wokalistki. W dziewczynie tkwi spory potencjał i miejmy nadzieję, że nadchodzący album dostarczy nam porcję dobrych dźwięków.
Pierwszego dnia Orange Warsaw Festival 2022 królował rap
Pierwszy dzień festiwalu to była prawdziwa uczta dla fanów hip-hopu. Na jednej scenie wystąpiła legenda tego gatunku Nas, oraz świeża krew rap-gry Joey Badass i przede wszystkim rewelacyjny Tyler, The Creator. Główną scenę otwierał Joey Badass. Muszę przyznać, że raper spisał się więcej niż poprawnie. To nie jest łatwe otwierać festiwal i zachęcić dopiero przychodzącą publikę do zabawy. Fani „czarnej muzyki” nie mogli narzekać, gdyż artysta tego dnia był w dobrej formie. Joey stworzył bardzo przyjemne, show!
Niestety rozczarować mógł późniejszy występ niekwestionowanej legendy rapu. Nas, mimo że w ostatnich latach wydał ciepło przyjęte albumy, na żywo postawił na przekrój twórczości. Raper chciał zaprezentować najwiecej utworów w możliwie najkrótszym czasie, przez to można powiedzieć, że słyszeliśmy tylko fragmenty jego najważniejszych piosenek. Na plus należy zaliczyć perkusję graną na żywo. Zawsze powtarzam, że rap grany na żywo, to zupełnie inny poziom! Jednak forma sceniczna Nasa, a przede wszystkim brak zaangażowania, było czymś, czego nie potrafię zaakceptować. Całe szczęście, tego dnia czekał na mnie jeszcze Tyler, The Creator.
Tańce, zabawa i rozczarowanie
Żeby fani rapu mieli czas ochłonąć i zebrać siły na gwóźdź piątkowego wieczoru, na scenie głównej pojawiła się Charli XCX – autorka jednej z najlepszych popowych płyt tego roku. Nikogo nie powinno dziwić, że właśnie utwory z Crash, zdominowały koncertową setlistę. Oczywiście nie brakło klasycznych bangerów – I Love It, 1999 czy Boom Clap. Na potrzeby koncertu artystka przygotowała specjalną platformę, na której odbywały się tańce. Poza sama artystką na scenie było tylko dwóch tancerzy – nikogo więcej. Żadnego zespołu, żadnych chórków. I tutaj muszę trochę ponarzekać. Charli to bardzo dobra wokalistka, jednak często zamiast śpiewać, tańczyła i skakała, a wtenczas wokal leciał z taśmy. Smutne, ale prawdziwe. Dziewczyna świetnie potrafi zabawiać tłum, a multum świetnych singli mógł nastawiać bardzo pozytywnie przed tym koncertem. Po koncercie czułem jednak trochę rozczarowanie.
Debiut z rozmachem!
Nieco wcześniej, na scenie namiotowej byliśmy świadkami wyjątkowego debiutu scenicznego. To właśnie tam odbył się pierwszy koncert Julii Wieniawy. Jak na prawdziwego świeżaka, tłum robił wrażenie! Każdy chciałby debiutować w takich warunkach. Jest to artystka, która elektryzuje środowisko muzyczne. W kuluarach słychać głosy, że Julia nie jest najlepszą wokalistką, ale mając odpowiednie środki finansowe, może z powodzeniem „robić karierę”. W dzień koncertu wystartował też preorder debiutanckiego albumu, a Orange Warsaw Festival był ideaną platformą, żeby zareklamować swoje dzieło.
Na koncert poszedłem nie mając żadnych uprzedzeń. Chciałem się przekonać, czy Julia Wieniawa to doby materiał na gwiazdę współczesnej sceny muzycznej. Dla Julii był to bardzo ważny dzień i widać, że przygotowania do występu szły pełną parą. Do swojego zespołu wokalistka zaprosiła znakomitych muzyków, wokalistki oraz tancerki. Całość miała bardzo teatralny vibe, za co wielkie brawa należą się całej ekipie. Naganę powinna jednak otrzymać osoba odpowiedzialna za nagłośnienie. W zdecydowanej większości utworów bas był zbyt mocny i zagłuszał wokalistkę. Brakło odpowiedniego balansu, przez co trudno powiedzieć, jak tak naprawdę śpiewa Julia Wieniawa. Mimo tych technicznych niedoskonałości, publika była zachwycona, a gwiazda wyraźnie wzruszona i szczęśliwa ciepłym przyjęciem.
Perfekcja z Kalifornii
Najważniejszym punktem pierwszego dnia festiwalu był koncert Tylera, The Creatora. Współzałożyciel nieistniejącego już kolektywu Odd Future, to obecnie jedna z najgorętszych nazw współczesnego hip-hopu. To niezwykle oryginalny i kreatywny autor, profesjonalista, dla którego każdy, nawet najdrobniejszy szczegół ma znaczenie. Tyler koncertem na Orange Warsaw Festival 2022 udowodnił, że należy do najlepszych artystów na świecie. To, co zachwyciło jeszcze przed koncertem, to scenografia. Tuż przed występem na scenie wyrosły pagórki bujnie porośnięte roślinnością. Otoczka, otoczką, ale trzeba zwrócić na znakomitą formą artysty i wypełnionej fantastycznymi utworami setliście. Całość to iście hollywódzka produkcja, pełna pirotechniki, gry świateł i doskonałego, oscarowego performance’u. Było to coś, co trudno opisać słowami, było to coś, czeg zdecydowanie trzeba było doświadczyć!
Polskie perełki na początek drugiego dnia
Dugi dzień festiwalu otworzyły dwie fantastyczne polskie artystki. W namiocie Kasia Lins, a na głównej scenie Rosalie. Mimo że od ich ostatnich płyt minęło już sporo czasu, to pandemia spowodowała, że nie miały tyle okazji, ile powinny, do zaprezentowania swojej twórczości. Dziewczyny i towarzyszące im zespoły zdecydowanie dały radę! To byłą świetna przystawka przed znakomitymi zagranicznymi artystami drugiego dnia.
Foals pozamiatali!
Pierwszy prawdziwy must see act miał miejsce o 19 na Orange Stage. To właśnie wtedy na scenę wyszedł jeden z najważniejszych brytyjskich rockowych zespołów – Foals. Źrebaki, jak to mają w zwyczaju – dały energiczny show, które zapamiętamy na długie miesiące. Zespół przyzwyczaił już, że poniżej pewnego wysokiego poziomu nie spadają. Było pogo, był moshpit i była świetna zabawa w rytmach muzyki. Poza największymi przebojami (My Number, Inhaler, What Went Down), trio zaprezentowało tez nowe utwory (2am, 2001). Utwory, które były największym minusem koncertu. Nowy materiał nie broni się koncertowo. Brakuje w nich energii i tego przysłowiowego pazura. Mam gorącą nadzieję, że nowy album będzie miał w sobie więcej żywiołowych utworów – wtedy z przyjemnością pójdę na kolejny koncert brytyjskiego bandu.
PS. Spanish Sahara w pełnym słońcu nie działa tak jak powinna.
Niewiele później na głównej scenie wystąpił Stormzy. Raper przywiózł świetny spektakl i znakomite chórki, które dopełniły utwory artysty. Nie był to co prawda występ z takim rozmachem, jak podczas pamiętnego Glastonbury, ale całość mogła się podobać i robić wrażenie. Fajnie było posłuchać utwory takie jak Crown, Own It na dużej festiwalowej scenie. Nie ukrywam jednak, że po występie na Open’erze 2019 i solowym koncercie w Stodole w 2020 – czekałem na nowy materiał. Niestety na OWF nie dane mi było go posłuchać.
Norweski wulkan
Highlightem mojego festiwalu wcale nie był występ Tylera, Florence czy Foalsów. Z największą niecierpliwością wyczekiwałem koncertu Norweżki – Sigrid. Ta niezwykle sympatyczna artystka przyjechała do Polski świeżo po premierze drugiego albumu i mam wrażenie, że rozkochała w sobie publikę zgromadzoną w Warsaw Stage. Było tak, jak można się było spodziewać – tanecznie i przebojowo. Sigrid zaczęła z grubego C, od singli It Get’s Dark i Burning Bridges, a wszystko zakończyła petardami Strangers i Mirror. Pomiędzy tymi utworami, artystka umiejętnie żonglowała emocjami, dostarczając taneczne hity oraz momenty wzruszeń. Sama była wyraźnie zaskoczona tak ciepłym przyjęciem publiki. Sigrid przyjechała do Polski ze świetnym zespołem i gorąco liczę, że doczekamy się również solowego klubowego koncertu. Polska na takowy zasłużyła!
Zapraszamy do kultystów kościoła Florence Welch
Drugiego dnia wystąpiło wielu znakomitych artystów, ale większość kupiło bilety, żeby zobaczyć Florence Welch z jej zespołem. Florence + the Machine to zespół wyjątkowo popularny nad Wisłą, więc tłumy pod sceną główną nie powinny dziwić. Zespół przyjechał do Polski w ramach promocji najnowszego albumu Dance Fever. Był to tez pierwszy koncert zespołu od dłuższego czasu. Florence to doskonała wokalistka, co udowodniała już wielokrotnie. Nie inaczej było w Warszawie, gdzie w doskonały sposób zarządzała koncertem. Na steliście znalazły się koncertowe klasyki, trochę zaskoczeń oraz nowy materiał. Bardzo cieszy fakt, że usłyszeliśmy Never Let Me Go, który jakiś czas temu wypadł z koncertowej setlisty. To jeden z moich ulubionych utworów Florence! Artystka, jak to ma w zwyczaju pięknie zachęcała publiczność do zabawy, a utwór Free zadedykowała wszystkim przyjaciołom w Ukrainie, dotkniętym horrorem wojny. Podczas piosenki ktoś z publiczności wręczył Florence flagę Ukrainy, którą dumnie wznosiła w trakcie śpiewania. Takie obrazki zapamiętamy na długie lata!
Kuba Karaś i Piotr Rogucki ratują festiwal!
Organizowanie festiwali zawsze wiąże się z problemami i niedogodnościami. Tym razem ekipa Alter Artu nie miała spokojnych głów. Jeszcze przed startem imprezy pojawiły się problemy logistyczne, które zmusiły na przeniesienie koncertu Earla Sweatshirta do namiotu. Przed rozpoczęciem drugiego dnia festiwalu otrzymaliśmy zmianę w rozpisce godzinowej – Earl został przesunięty na godzinę 00:30. Ostatecznie, mimo wszelkich prób organizatora, do koncertu nie doszło. W takiej sytuacji, jak rycerze w lśniącej zbroi wkroczyli oni – KARAŚ/ROGUCKI i uratowali dzień! Wielki szacunek za to, że zespół zdecydował się dołączyć do line-upu w opcji last minute. Popularny duet dał dobry, choć momentami nierówny koncert na zamknięcie tegorocznej edycji. Single z pierwszej płyty wybrzmiały znakomicie, jednak nowe utwory trochę zamulały. Niemniej dobrze, że się pojawili i zabawili wygłodniała post-covidową publikę.
Do zobaczenia za rok!
Orange Warsaw Festival 2022 przeszedł do historii, a mnie udowodnił, że bardzo tęskniłem za koncertowymi emocjami. Mimo że line-up imprezy nie był idealnie skrojony pode mnie, a teren festiwalu był mało klimatyczny, to jestem wdzięczny, że mogłem tutaj być. Cieszę się, że organizator przetrwał mimo trudnego, pandemicznego okresu, a sponsorzy nie wycofali się ze współpracy. Mam nadzieję, że przyszłoroczna edycja będzie jeszcze bardziej wypasiona. Dzięki i mam nadzieję, że do zobaczenia za rok!
Koncert był mega! Bawiłam się świetnie. Nie powiem sama marzę o tym, że kiedyś wystąpię na takiej dużej scenie. Póki co śpiewam na weselach, a na megascenie kupiliśmy z zespołem lepsze nagłośnienie, ale wystąpić na takim festiwalu to jest coś… Może kiedyś