Dni stają się coraz krótsze, noce dłuższe, a konwentów w tym okresie coraz mniej. Na szczęście trafiają się takie perły jak listopadowy, krakowski Imladris.
Kolejna już edycja Imladris miała miejsce w dniach 9-11 listopada. Dużym atutem konwentu okazało się być zróżnicowanie tematyczne prelekcji. Gałęzi fantastyki jest wiele – nie zabrakło więc tematów tak związanych ze słowiańszczyzną, nazistowskimi zombie, Cthulhu… jak i ze wszczepami symulującymi niedziałające zmysły. I mechy! Dlaczego poganin jest jednocześnie satanistą? Gdzie udać się w przypadku zombie apokalipsy? Jak może wyglądać prawdziwy blackout? Jak torturowali kaci? Na te i wiele innych pytań odpowiadali prawdziwi spece i pasjonaci w swych dziedzinach. Konwent ugościł między innymi pisarzy Andrzeja Pilipiuka i Pawła Majkę.
Jesienny azyl dla fantastyki
Nie zabrakło pomieszczeń zaadaptowanych na sleeproomy, pokaźnego gamesroomu oraz wiktu i opierunku. Znalazła się nawet sala na wyłączność od fanów dla fanów Star Treka, a prócz tego dwie strefy RPG. Jedna dla graczy, druga dla prelegentów. Teren szkoły, przywodzący na myśl mniejsze konwenty, został wykorzystany intuicyjnie. Skąd taki wniosek? Ponieważ trudno się było tam zgubić, polując na kolejne prelekcje. W całym tym kameralnym i przytulnym klimacie znalazło się miejsce dla dobrej organizacji (oczywiście drobne zgrzyty się zdarzają, bo trudno jest przewidzieć wszystko, co wydarzy się na konwencie). W dodatku imladrisowy gmach umiejscowiony jest bardzo blisko krakowskiego rynku. Nastąpiło niewiele zmian w rozpisce czasowej atrakcji. Największy minus? Pół żartem, pół serio – niesamowicie skrzypiące drzwi do poszczególnych sal.
W kilku słowach podsumowania, Imladris jak co roku oferował wiele atrakcji i ciekawych prelekcji dla spragnionych konwentowiczów. Odnaleźć się mógł tam zarówno fan fantasy, postapokaliptyki, jak i twardego sci-fi.