“Nie warto debiutować za wcześnie (…), bo wtedy się utonie” – rozmowa z Jarosławem Grzędowiczem

0
903

O zagrożeniach dla istoty człowieczeństwa, jak i o personalnych odczuciach towarzyszących wydaniu „Azylu” – w rozmowie z Jarosławem Grzędowiczem. Zapraszamy do lektury wywiadu.

 

 

Piotr: na początku chciałbym zapytać o „Azyl”. Jakie to uczucie – powrócić do tego, co stworzyłeś przed laty? Czy opowiedziałbyś coś na temat zawartych w nim historii, na przykład czy którąś z nich darzysz szczególnym sentymentem?

Jarosław: Byłem i wzruszony i przestraszony. To jak otworzyć kapsułę czasu. Niby sam ją stworzyłem, ale zdążyłem trochę zapomnieć, kim był człowiek piszący tamte opowiadania. Bałem się, co tam zastanę, ale na szczęście stwierdziłem, że te historie nadal się bronią. W końcu to są teksty, które kiedyś przeszły weryfikację i zostały zakwalifikowane do druku w profesjonalnych pismach. Trudno mi powiedzieć, które lubię najbardziej. Każda ma swoją historię. Z reguły autor najbardziej lubi to, co jest mu najbliższe w czasie i pewnie dlatego wskazałbym „Chwilę przed deszczem”. To ostatnie opowiadanie, które stanowi w tym zbiorze klamrę i pokazuje moją dotychczasową drogę – od debiutu do tego, co robię teraz.

Nawiązując do poprzedniego pytania – czy rozwinąłbyś kwestię „benedyktyńskiej pracy ludzi z Fabryki Słów”? Jak właściwie przebiegł proces odzyskiwania opowiadań?

Szczerze mówiąc, nie wiem. To fachowcy i mają swoje sposoby. Miałem wątpliwości – gdzie to, u diabła, znajdą? A oni na to: „spokojna głowa, znajdziemy!” Przeszukali, co się dało, pewnie razem z archiwami Biblioteki Narodowej, i znaleźli.

Azyl

Czy pracujesz już nad nową powieścią lub przymierzasz się do rozpoczęcia prac nad taką? Jeśli tak, to czy mógłbyś zdradzić coś na temat jej zarysu? Nie tak dawno wspominałeś, że potrzebujesz zmiany klimatu, napisania czegoś „pogodniejszego” – istotnie zmierzasz w tym kierunku?

Najogólniej rzecz biorąc, tak. Hel3, przez swój bliski zasięg, wymagał weryfikowania i sprawdzania mnóstwa rzeczy, do tego był dosyć mroczną wizją i, co tu gadać, dał mi w kość. Żadnych zarysów jednak na tym etapie nie zdradzam, z zasady. Zbyt wiele mogę zmieniać.

Szczególnie w „Panu Lodowego Ogrodu” i w „Helu3” zaobserwowałem zarysowanie wszechmocnej „władzy” i rozwoju technologii jako czegoś, co zaburza człowieczeństwo i tylko pozornie przynosi dobre zmiany dla ludzkości. Czy należy się w tych antyutopiach doszukiwać krytyki wobec tego, co dzieje się obecnie na świecie?

To postawa typowa dla SF. Opisujemy przyszłość, więc opowieść często zawiera w sobie element ostrzeżenia. W tej chwili obserwujemy zjawiska odradzania się totalitaryzmu w nowej, pozornie „opiekuńczej” wersji. Do tego technologia, rozwój informatyki i inżynierii genetycznej tworzą nowe zagrożenia dotyczące samej istoty człowieczeństwa. Łączenie układu nerwowego z siecią, budowa sztucznych inteligencji rodzą zagrożenia, na które fantastyka po prostu musi reagować, po to powstała i jako jedyna gałąź literatury może sobie z tym poradzić.

Jedna, drobna kwestia nie daje mi spokoju. Cofając się do PLO – nie zapomnę sceny, w której za pośrednictwem Cyfral przed oczyma Drakkainena aktywował się HUD niemal jak z gry komputerowej. Skąd ten pomysł? Co sądzisz na temat gier, generalnie? Zważywszy na boom wokół prozy Sapkowskiego w formie growego Wiedźmina – czy „Pana Lodowego Ogrodu” też widziałbyś jako tego typu produkcję? A może ktoś Ci już taką możliwość (prócz gry planszowej) proponował?

W zasadzie w nic nie gram, bo w mojej pracy bardzo łatwo wsiąknąć na amen i w efekcie nigdy niczego nie zrobić. Pracuję w domu, siedząc przed komputerem – nic tylko grać. Nie mam więc ani jednej gry. Prócz jakiegoś „Sapera” albo Mahjonga. Efekt jest taki, że nie znam się na grach. Rzecz jasna, jestem świadom ich istnienia i wiem jak wyglądają. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby powstała jakaś adaptacja, na razie jednak nic na to nie wskazuje.

Od strony twórczej – jak wiele z treści Twoich książek jest w planie od początku, a ile wątków i tym podobnych powstaje przy okazji procesu twórczego?

Mogę siadać do książki, kiedy mam podstawową linię fabularną, wiem, jak historia się zaczyna i dokąd zmierza, poprzez podstawowe zwroty akcji, aż do końca. To jak szkielet. Cała reszta, odpowiedzi na pytania „kto?” i „jak?” – to wszystko powstaje w trakcie pisania.

Po książki czyjego autorstwa sięgałeś przez ten rok? Co prywatnie byś polecił?

Po bardzo różne. Dość duże wrażenie zrobił na mnie „Wodny nóż” Bacigalupiego. Albo seria „Dom pani Peregrine” czy „Wyścig śmierci” Maggie Stiefvater. Ale czytałem różne rzeczy, włącznie z przygodami Jacka Reachera.

Przy okazji – jak odnosisz się do rynku literackiego w obecnych czasach? Czy Twoim zdaniem szanse na sukces młodych (doświadczeniem) pisarzy maleją wraz ze wzrostem ilości książek ukazujących się ogółem?

Ani rosną, ani maleją. To dobrze, że jest dużo książek, bo to oznacza, że istnieje rynek i istnieją wydawnictwa, które potrzebują materiału; z drugiej strony, żeby na tym rynku zaistnieć, trzeba wyróżnić się na tle konkurencji. Po pierwsze trzeba pisać, trzeba stawać się dobrym i mieć świadomość, że czasem latami trzeba dobijać się o szansę. Jednak nie wolno tracić nadziei i cały czas nabierać wprawy. Nie warto debiutować za wcześnie, zanim wypracuje się zdolność czarowania przeciwnika, bo wtedy się utonie. Debiut nie jest celem ostatecznym. Tym celem jest pisanie. Trzeba pamiętać, by mieć cos do powiedzenia. I na Boga nie zaczynać od piętnastotomowej serii fantasy.

Zważywszy na Twoje doświadczenie w byciu redaktorem, jak w Twoim odczuciu internet zmienił dziennikarstwo? Z perspektywy wnikliwego obserwatora (czego dowodem jest chociażby świat przedstawiony w „Helu”) – jakie są, Twoim zdaniem, główne zmiany w tej sferze zawodowej na przestrzeni ostatnich 15 lat?

Internet za jedyną wartość uważa masowość. A dla dziennikarstwa oznacza to upraszczanie, trywializowanie, posługiwanie się jak najtańszymi chwytami, szukanie na siłę sensacji i skandalu. Zjazd do poziomu tabloidu. Gdzieś po drodze natomiast znika sens dziennikarstwa, czyli informowanie i szukanie bezstronności i obiektywizmu. Kto chce uprawiać wartościowe dziennikarstwo, będzie musiał iść pod prąd. To możliwe, tyle że trudne. Inaczej zostanie pożarty przez tę bzdurę nie do zniesienia, zwaną „postprawdą” Tymczasem nie ma żadnej „postprawdy” – jest ona tożsama z trzecią odmianą prawdy według ks. Tischnera, czyli „gównoprowdą”

Dziękuję za wywiad!

Bardzo dziękuję.

Rozmawiali: Piotr Kozioł i Jarosław Grzędowicz

Okładka i zdjęcie: Fabryka Słów

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments