Kłamstwem nie będzie stwierdzenie, że robienie zdjęć w dzisiejszym świecie jest czymś niemalże naturalnym. Widzimy coś ładnego czy interesującego, wyciągamy telefon, kilka kliknięć w ekran i chwila zostaje uwieczniona. Mamy tyle ujęć, na ile pozwoli nam karta pamięci. A jak to wyglądało dawniej? No właśnie, ta kwestia nieco się różniła. Cofnijmy się więc kilkadziesiąt lat i poznajmy Vivian Maier.
Po powyższym wstępnie nie zdziwi was pewnie, że Vivian Maier była fotografką. Gwoli ścisłości – specjalizowała się w fotografii ulicznej, która jest o tyle ciekawa, że mało prawdopodobne jest uchwycenie drugiego takiego samego ujęcia.
Dlaczego? Bo to sztuka, która nie polega na pozowaniu. Uchwytuje się moment, chwilę, życie toczące się na zewnątrz. Spacerujący ludzie, ci, którzy śpieszą się do pracy, moment wytchnienia w parku, uliczne sprzeczki – dosłownie wszystko, co tylko dostrzeże fotograf i uzna za godne uwiecznienia. Bardzo często jest tak, że osoby fotografowane nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że wycelowane jest w nie szklane oko.
Wśród nazwisk najbardziej znanych i cenionych artystów fotografii ulicznej można znaleźć Henriego Cartiera-Bressona czy polskiego Tadeusza Rolke. Obok nich znajduje się również Vivian Maier, której poświęcona jest książka autorstwa Ann Marks Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii. Niezwykle interesujące są nie tylko jej zdjęcia, ale też jej historia. Zacznijmy więc od początku…
Kim w ogóle była Vivian Maier?
Mało brakowało, a Vivian zostałaby zapamiętana wyłącznie jako niania. Niania, która owszem, może i robiła zdjęcia w międzyczasie i czasem nawet podarowała kilka odbitek swoim pracodawcom, ale to byłoby na tyle.
Jednak napisano o niej książkę, a jej dorobek artystyczny został słusznie doceniony. Wszystko to za sprawą dwóch mężczyzn, którzy niejako przypadkiem weszli w posiadanie jej zdjęć i klisz. Mowa tu o Johnie Maloofie i Jeffrey’u Goldsteinie, którzy wylicytowali jej sztukę podczas licytacji komorniczej w Chicago. Fotografie, które ich zachwyciły, zmotywowały do poszukiwania ich autorki i dowiedzenia się, kim jest owa kobieta. Niestety, nie zdążyli porozmawiać z nią osobiście o jej dorobku czy życiu. Jednak zdeterminowanie i ciekawość nie pozwoliły się poddać.
Kilka lat później do ich przedsięwzięcia dołączyła Ann Marks, która przekopała się przez tysiące dokumentów i skontaktowała się z wieloma ludźmi, z którymi powiązana była Vivian. I właśnie tak powstała książka Vivian Maier. Niania, która zmieniła historię fotografii.
Okazało się, że przez większość życia pracowała jako opiekunka dzieci. Fotografia była dla niej niezwykle ważna, co można wywnioskować po tysiącach zdjęć, które zrobiła, jednak to nie było jej źródło zarobku. Traktowała to jako hobby, a może raczej jako nieodłączną część każdego dnia. Początkowo fascynowały ją krajobrazy, jednak później odkryła swoje powołanie z aparatem na ulicach Ameryki.
Swoich zdjęć nigdzie nie publikowała, a nawet nie była chętna, żeby je komukolwiek pokazywać. Trudno też mówić o bliskich Vivian, bo wiodła raczej życie samotniczki. Jeśli doszukiwać się już jakichś bardziej zażyłych relacji, można wskazać na kilka rodzin, u których pracowała. Mimo to nawet z nimi nie dzieliła się nazbyt swoją twórczością.
Efekt domina
Odpowiedzi na pytanie o to, czemu Vivian Maier zdecydowała się na los samotniczki, można szukać w jej przeszłości. Właściwie nawet nie tylko w jej przeszłości, a należałoby cofnąć się jeszcze dwa pokolenia. Mowa tu o jej babci, od której to wszystko się zaczęło. Życie, które potoczyło się nie tak, jakby chciała, odcisnęło piętno na losach nie tylko jej córki, czyli matki Vivian, ale również na wnuczce. Ich życia przypominają trochę efekt domina – jedno powinięcie się nogi było doskonale widoczne w kolejnych pokoleniach.
Jej matka, która zmagała się z problemami psychicznymi i do idealnej rodzicielki wiele jej brakowało, nie zapewniła jej łatwego startu. Winy należy doszukiwać się także w ojcu, który był alkoholikiem i zostawił rodzinę. Spuścizny, w postaci zaburzeń psychicznych, niestety nie oszczędził także fotografki i jej brata, z którym również nie miała zażyłych relacji.
Między innymi przez swoją przeszłość Vivian Maier była niezwykle sprzeczną postacią pod wieloma względami. Czytając książkę Ann Marks, można pomyśleć, że kobieta miała wiele twarzy. Jej zachowanie potrafiło diametralnie się różnić w zależności od tego, gdzie aktualnie pracowała i jak przedstawiała się jej życiowa sytuacja. Dlatego też trudno określić, czy darzy się ją sympatią czy raczej nie. Mimo to nie można odebrać jej tego, że zdjęcia, które robiła były niezwykłe, a ona sama była ciekawa świata.
Zdjęcia, działające jak pamiętnik
Vivian fotografowała wszystko, co przykuło jej uwagę. Nie były to jednak zwykłe pstryki – każde zdjęcie było przemyślane i różniły się od siebie w zależności od tego, na jakim etapie życia się znajdowała. Widać na nich jej emocje i stany. Nie chodzi tu tylko o obiekty, które fotografowała, ale również o technikę i kreatywność. Zdjęcie, które z pozoru wydaje się przedstawiać prozaiczny przedmiot, pokazywało to, co działo się w życiu artystki.
Śledztwo Ann Marks
Dzieło Ann Marks czyta się jak dobrą powieść. Czasem aż trudno uwierzyć, że to prawdziwa historia. Jednak podziw budzi nie tylko życie Vivian Maier, ale ogrom pracy, jaki włożyła autorka książki w jej stworzenie.
Jej praca nie byłaby tak zadziwiająca, gdyby miała okazję spotkać się z fotografką. Albo nawet posunęłabym się krok dalej – gdyby Vivian miała grono łatwo dostępnych bliskich, z którymi autorka mogłaby się skontaktować i porozmawiać o artystce. Jednak skryta natura Vivian utrudniła sprawę i dotarcie do wielu pracodawców czy dawnych znajomych graniczyło niemalże z cudem. Przeglądanie setek dokumentów, książek telefonicznych, spisów ludności, analizowanie drzewa genealogicznego czy odszukiwanie miejsc uwiecznionych na zdjęciach – to tylko niektóre z czynności, przez które musiała przebrnąć Ann Marks, aby powstała ta książka. Dla lepszego poznania Vivian, Marks zaprosiła wielu specjalistów, którzy pomogli rozgryźć osobowość fotografki.
Oczywiście nie wszystkie kwestie mogły zostać ujawnione w tym śledztwie. Do rozwiązania niektórych spraw po prostu nie udało się dotrzeć – trop się urywał, a autorka trafiała w ślepy zaułek. W takich momentach pozostały tylko domysły i pytania, na które pewnie już nigdy nie poznamy odpowiedzi.
Jednak, mimo to, zaangażowanie Ann Marks fascynuje. Autorka, praktycznie z niczego, zdołała posklejać kompletny życiorys fotografki w sposób, który porwie każdego. Biografia Vivian Maier jest nie tylko cenna pod względem upamiętnienia jej jako artystki, która niejako przypadkiem wpisała się w historię fotografii. To również niesamowicie ciekawa lektura, nie tylko dla miłośników robienia zdjęć. To prawdziwa historia o kobiecie, która była pełna sprzeczności i nie była łatwą osobą. Miała wiele problemów, z którymi radziła sobie różnie. Przez to budziła wiele kontrowersji, jednak jednego nie można jej odebrać – widziała dużo i uwieczniała to w niesamowity sposób. Dobre zdjęcie ma opowiadać historię i właśnie takie były zdjęcia Vivian Maier.