Jednym z najbardziej niedocenianych gatunków literackich od wielu lat pozostaje groza. Jeśli już sięgamy po horrory, raczej wybieramy sprawdzone nazwiska amerykańskich autorów i dobrze utarte schematy. Szkoda, bo nasi rodzimi autorzy też mają coś do zaoferowania. Mój dom spod pióra Tomasza Sablika to propozycja z pogranicza gatunku. Czy takie rozwiązanie ma szansę się sprawdzić?
Od piwnicy aż po dach
Historie z przeszłości jak i obecne wydarzenia, relacjonować nam będzie Edward, który już jako dziecko zamieszkał w domu dziadków razem z rodzicami. Lata mijają, ludzie dorastają. Zdawać by się mogło, że tylko te mury pozostają niezmienne. Mój dom to swoisty pamiętnik, a czytelnik powraca z narratorem do jego czasów szkolnych, by dowiedzieć się co skłoniło bohatera do powrotu do tego miejsca. Poznajemy najważniejsze w jego życiu osoby i jesteśmy świadkami wydarzeń, które na zawsze go zmieniły. Obserwujemy jak zawiera przyjaźnie z chłopcami ze szkoły. Patrzymy jak pierwszy raz się zakochuje. Poznajemy jego dziadka i zastanawiamy się co stanowi jego sekret. Jednocześnie wiemy, że w tym miejscu stało się coś złego. Może nadal się dzieje? Czy te wszystkie tajemnice i niewyjaśnione sprawy doczekają się ujawnienia?
Cegła po cegle
Mój dom jest mieszanką powieści obyczajowej i horroru, ze znaczną przewagą tego pierwszego. Od początku wiemy, że cała historia zmierza do czegoś strasznego, ale podczas czytania łatwo można zapomnieć o tym, że zaraz wydarzy się jakieś nieszczęście. Takie rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Z jednej strony dzięki rozwiniętej warstwie obyczajowej możemy poznać bohaterów i uwierzyć w nich tak, jakby to byli prawdziwi ludzie. Czytelnik przywiązuje się, więc bardziej mu zależy, a tym samym, finalnie, bardziej się obawia o ich losy. Dzięki temu elementy grozy mogą wybrzmieć mocniej, jeśli już się pojawiają. Wzmaga to poczucie niepokoju, to na pewno. Z drugiej jednak strony, czytelnicy spragnieni horroru mogą się minąć z oczekiwaniami, a brnąc przez kolejne części książki, zwyczajnie mogą nie dotrwać jej końca, a jak wiadomo – w horrorach z reguły grozy najwięcej jest właśnie w finale. Nie żeby książka była nudna. Tego jej zarzucić nie można. Jest jednak w wielu miejscach przegadana.
Kamyk po kamyczku
Z początku nie da się tego odczuć, bo akcja jest płynna i choć lektura nie należy do najkrótszych, to czyta się szybko i przyjemnie. Jednak gdzieś za połową zaczyna nam się dłużyć. Wykreślenie wielu z opisów i niepotrzebnych scen byłoby z korzyścią dla powieści. Za dużo w niej szczegółów. Jeśli bohater jedzie taryfą, narrator wspomina, o czym rozmawiał z taksówkarzem, jak ten miał na imię i w co był ubrany, nawet jeśli postać ta pojawia się tylko na ten jeden krótki moment. Wiemy, co i kto zjadł na śniadanie. Czasami akcję wydzielają przerywniki, które pojawiają się tam zupełnie bez sensu, bo narracja po nich zaczyna się praktycznie w tym samym momencie, w którym skończyła się przez pauzą. Niektóre dialogi bywają sztampowe, zwłaszcza w części, której głównym planem jest relacja Emilii i Edwarda. Sama Emilia natomiast jest bohaterką wyjątkowo irytującą, a chyba nie tak miało być. Myśli jedno, a robi drugie i oczywiście można to zrzucić na uczucia, ale zdecydowanie zbyt często powtarza ona, jak bardzo nie zależy jej na pieniądzach i jak bardzo nie pasują do siebie z Edwardem.
Historia zapisana w murach
Mój dom broni się przede wszystkim szczególną relacją dziadka i wnuczka. Napięcie między nimi, dominacja jednego nad drugim i strach przed nieznanym są napisane tak, że chcemy więcej i więcej. Z biegiem lat ich więzi raz słabną, a raz się umacniają, ale zawsze tym zmianom towarzyszy coś złowieszczego. Bywa strasznie, a ten lęk raz jest subtelny i wywołuje ciarki, a raz jest znacznie bardziej makabrycznie i aż nam się przewraca w żołądku. Cały wątek relacji w rodzinie wyszedł sensownie, ciekawie i jest to bardzo mocna strona tego tytułu. Podobnie mają się historie ze szkolnych lat. Rozmowy nastolatków i ich codzienność stanowią sporą część powieści i naprawdę dobrze się to czyta. Język dzieciaków, którym zależy na tym, by być w towarzystwie kimś, by nie stać się ofiarą, idealnie odwzorowuje zachowania młodzieży, choć oczywiście wielokrotnie będziemy wywracać oczami na ich niedojrzałe odzywki. Duży plus za rozwinięcie losów niektórych z bohaterów. Na pewno nie przejdziemy koło nich obojętnie. Końcówka też nie zawodzi i spodoba się również tym, którzy wcześniej domyślą się o co może chodzić.
Starzy i nowi mieszkańcy
Mój dom będzie odpowiednią lekturą dla tych, którzy zwracają uwagę na portrety psychologiczne bohaterów. I choć książka mogłaby być krótsza, to jej objętości nie powinniśmy się bać, bo potrafi wciągnąć. Forma pamiętnika urozmaica akcję, ponieważ co chwile dowiadujemy się czegoś nowego, a napięcie tylko rośnie. Wskakują na miejsce kolejne elementy układanki. Warto też zwrócić uwagę na to jak książka wygląda. Choć sama okładka ma swoich przeciwników, ja bardzo doceniam, że jest to coś odważnego i świeżego. Wydawcy horrorów radzą sobie w Polsce, no cóż, różnie. Niektórzy lepiej, jak chociażby Wydawnictwo Vesper, inni gorzej. Na okładce nie zawsze musi być kościotrup czy rozwrzeszczana twarz. Może być bardziej subtelnie. Wydawnictwo Czarna Owca zaproponowało wersję powieści Tomasza Sablika w twardej okładce z wyklejkami niczym mury. Barwione brzegi idealnie uzupełniają całość. Egzemplarz na pewno będzie cieszył oko. Jeśli damy lekturze szansę, a warto, ucieszy też nie jedno serce łaknące wolno płynącej między kartkami grozy.
Zachęcamy do zapoznania się z recenzją książki Ten głód.