Gdy w 2018 roku na półki księgarni trafił debiut C.J. Tudor, bardzo szybko stał się bestsellerem. Kredziarz rozkochał w sobie fanów powieści z dreszczykiem. Kolejno spod pióra autorki pojawiło się Zniknięcie Annie Thorne i Inni ludzie. Teraz nadeszła kolej na Płonące dziewczyny.
Na stos
Niewielka angielska wioska, której parafię objąć ma pastorka Brooks pochwalić się może krwawą historią. Parę wieków temu spalono tam grupę mieszkańców, którzy do dziś nazywani są męczennikami z Chapel Croft, a jakieś trzy dekady temu zaginęły dwie tamtejsze nastolatki. Pastor Brooks pojawia się tam na zastępstwo za niedawno zmarłego proboszcza. Od początku sprawa jego śmierci jest co najmniej dziwna. Proboszcz pozostawił po sobie wiele pytań, a także podarek dla swojej następczyni – zestaw do egzorcyzmów rodem z horrorów. Jakby makabry było mało, miejscowy zwyczaj upamiętniający „płonące dziewczyny”, czyli ofiary palenia na stosie z XVI wieku zdaje się być czymś więcej niż tylko miejską legendą…
Małomiasteczkowi mieszkańcy
Historia od początku jest bardzo niepokojąca, a C.J. Tudor dba o to, by czytelnik nie kończył żadnego z rozdziałów zrelaksowany. Z czasem ten zabieg zaczyna męczyć, bo co parę stron dzieje się coś, co czasami tylko z pozoru ma paranormalne znamiona. Powieść i bez tego trzyma w napięciu. Kolejne puzzle trafiają na swoje miejsca i kiedy już wydaje nam się, że wiemy o co chodzi, autorka zaskakuje nas jakimś twistem. Fabuła jest przemyślana, a przynajmniej do pewnego momentu, ale bez problemu czytelnik dostrzeże w niej kilka niedociągnięć. Są sytuacje, w których autorka poszła na przysłowiową łatwiznę. Przede wszystkim jej bohaterowie są nadzwyczajnie spostrzegawczy i chyba posiadają zmysł Sherlocka Holmesa. Ratuje ich to, że są naprawdę ciekawi i zwyczajnie nie da się ich nie lubić.
Stara kaplica
Płonące dziewczyny posiadają kilka ciekawych elementów. Najgorzej poprowadzonym niestety zdaje się być ten tytułowy, czyli paranormalny. Jest przerysowany i ostatecznie nie prowadzi do niczego odkrywczego. Miał chyba pomóc budować klimat mrocznego miasteczka, ale wyszło po prostu nijak. Lepiej już wypada historia zaginionych nastolatek. Wstawki, w których autorka wraca do czasów sprzed trzydziestu lat są interesujące. Ponadto od początku do końca nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Atmosferę tajemnicy buduje tu otoczenie – kaplica skrywająca wiele sekretów czy opuszczony dom w okolicy.
Każdy ma coś do ukrycia
Lekkie pióro C.J. Tudor i liczne zagadki sprawiają, że książkę czyta się szybko i mimo kilku przeszkadzających drobiazgów naprawdę przyjemnie. Skupieni na odgadnięciu motywacji niektórych bohaterów może nawet tych niedociągnięć nie zauważą? Płonące dziewczyny nie są tak dobre, jak pierwsza książka autorki, ale nadal jest to ciekawa lektura i przede wszystkim dobra zabawa. W związku z tym ta pozycja na pewno spodoba się tym, którym nie są obce powieści Alexa North.
Zachęcamy do zapoznania się z recenzją książki Klara i słońce.