Nie tego się spodziewałem | Jarosław Grzędowicz – “Hel 3” [recenzja]

0
1986

Dlaczego Hel 3 to materiał na trylogię, a nie na pojedynczy tytuł? Czy nasz świat jest rzeczywiście tak daleki od przyszłości, jaką książka ta przedstawia? Wskazówki znajdziecie w tekście. Uwaga na garść spoilerów.

Dziennikarstwa już nie ma. Artykułów też nie. Są tylko eventy, które ktoś musi nagrać. Konkretniej – ktoś, kto żyje dzięki ludzkiemu cierpieniu, głupocie, dzięki tym wszystkim viralowym filmikom znanym z YouTube, okupowanym przez młodsze pokolenie. Wyobraźcie to sobie – świat, gdzie nie ma takich stron jak ta, na której czytacie tę recenzję, a jedynie odmóżdżające hybrydy wyżej wymienionego YT i LiveLeaka. Główny bohater książki Hel 3 żyje właśnie w takim świecie. Skomputeryzowanym i zautomatyzowanym, gdzie swoim smartfonem (w książce “omnifonem”) otworzysz drzwi, dowiedziesz swojej tożsamości i generalnie – strach żyć bez niego.

Bo odkładając go na chwilę można dostrzec, że wszyscy wokół poruszają się niczym kukiełki, machając kończynami i gadając do siebie za pośrednictwem elektroniki stale będącej przy nich.

W tym świecie żyje główny bohater. I zgadnijcie, czym się zajmuje. Tak, kręci eventy. I to takie z prawdziwego zdarzenia – trupy, przekręty, “prawdziwy obraz świata”. Odkrywa ciut za wiele, niż powinien wiedzieć. Wpada w niezłe tarapaty. W końcu ląduje nawet poza własną planetą – taka praca.

Po powyższym wstępie chciałbym zacząć z nieco bocznej perspektywy. A tak właściwie, nie czarujmy się – od końca.

Co trzy głowy to nie jedna

Bowiem to finał Helu 3 pozostawił po sobie w mojej głowie poczucie skołowania. Pośród tego chaosu rozróżnić jednak mogłem jedną, konkretną myśl, która nie opuszcza mnie nawet teraz, kilka tygodni po jego ukończeniu. Ta książka mogła być dobra, jeżeli byłaby książkami. Trylogią, konkretniej. To po trosze tak, jakby czytać wstępny szkic, scenariusz. Widzę, że zamysł jest dobry, ale odczuwam, jak daleki jest od ukończonego dzieła. Dlaczego tak sądzę? Już spieszę z wyjaśnieniami.

Hel 3 ma tendencję do gwałtownego urywania jednych wątków i rozpoczynania drugich z impetem wspomaganego cyberimplantami, wściekłego nosorożca. Najpierw obserwujemy naszego bohatera w trakcie dosyć “przyziemnych” jak na jego profesję poczynań. Nagrywa to, nagrywa tamto, doznaje szoku, poznaje tajemniczych najemników, wreszcie odkrywa odrażające zwyczaje panujące wśród wyższych sfer, musi zniknąć i… ciach, koniec sceny!

Nagle ląduje w placówce oddalonej nie tylko na dużą odległość od zagrażających mu osób, ale też wszystkich dotychczas rozegranych wydarzeń. Nowe miejsce – nowe nazwisko – nie grozi mu nic, żadne konsekwencje związane z tym, co stało się na pierwszych kilkuset stronach książki. Jest bezpieczny, to prawda, czujemy wraz z nim ulgę, za sprawą – jak na Grzędowicza przystało – świetnej i obrazowej kreacji odczuć postaci i jej wnętrza. Niestety, co za tym idzie, wszystko, co było budowane przez połowę książki, znika. Zostaje kilka niejasnych nawiązań, znajoma grupa najemników.

Na tym etapie książki myślałem sobie “pal licho, i tak jest dobrze”. W końcu wszystkie wątki mogą złączyć się w punkcie kulminacyjnym powieści i dać poczucie czytelniczego spełnienia. Niestety, myliłem się. Drugi “etap” książki – trening protagonisty w “sanatorium”, mający przygotować go do wylotu na Księżyc, to ponowna próba zbudowania jakiegoś napięcia oraz więzi z poznawaną coraz lepiej przezeń kompanią. Idzie całkiem nieźle – wyczekiwany lot poza objęcia Matki Ziemi zapowiada się ekscytująco.

A potem klapa, cięcie, kurtyna… gilotyna.

Najkrótsza część powieści, rozgrywana poza planetą, to dosłownie odrealniony proces wymazywania wszystkich postaci w najdziwniejszy, jak na uniwersum książki, możliwy sposób. Uwaga, spoilery.

Wyobraźcie sobie – skoro zapowiada się konflikt między firmami i mocarstwami o tytułowy hel-3, to można by się spodziewać, że jeśli dojdzie do jakiegoś kosmicznego rozlewu krwi w finale, to będzie on spowodowany tym cennym pierwiastkiem? Otóż nie, dostajemy Inwazję pożeraczy ciał. Znikąd pojawiają się obcy, którzy uznają, że ludzie ze względu na swoją naturę nie mają prawa do życia poza okowami Ziemi. A w tym czasie krwawa łaźnia. Ale zaraz – jak to?

Pan Lodowego Ogrodu przyzwyczaił mnie do bardzo nieoczekiwanych plot twistów w grzędowiczowej akcji – ale co tu się wyprawia? Dlatego moich teorii jest kilka. Po pierwsze, co prawdopodobne, zakończenie miało stanowić satyrę na rodzaj ludzki przedstawiony na kartach powieści. Po drugie, co byłoby przygnębiające – nie starczyło czasu na rozbudowanie powieści, więc została wybrana droga na skróty. Po trzecie, i ta opcja całkiem mi się podoba – żadnych obcych nie było; ich istnienie mogło być halucynacją wywołaną środkiem krążącym w krwiobiegu głównego bohatera. Wszak jest on niestabilny i nieprzetestowany. Może istna rzeź to jednak efekt sporu między państwami, ale w wyniku zniekształceń poznawczych widzimy to w takiej, a nie innej formie?

Hel 3 byłby więc świetną trylogią. Pierwszy tom, traktujący o wydarzeniach do paskudnie potraktowanych przez śmietankę świata biznesu “małpek” (biedne stworzenia, swoją drogą). Drugi tom – poświęcony w całości perypetiom w okolicach górskiego sanatorium. A trzeci – miniaturowa space opera z zakończeniem zmienionym i po wielokroć rozwiniętym.

Można było to zrobić lepiej. Dużo lepiej. Zamysł jest ciekawy, interesujący; przypomina, że przecież lada chwila będziemy sami musieli borykać się z problemem braku energii na świecie, z przeludnieniem i znieczulicą potęgowaną przez to, jak bardzo zatracamy się w świecie internetu.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments