Oto rozmowa z Michałem Gołkowskim; ojcem apokalips większych i mniejszych, stalkerem, czasem memiarzem, a przede wszystkim – pisarzem. A w niej: tegoroczne plany wydawnicze, kilka garści przemyśleń różnorakich i sporo, sporo więcej.
Piotr: Pozostał miesiąc do oficjalnej premiery Spiżowego gniewu. Skąd pomysły na kreację Zahreda, na świat przedstawiony? Palenie domów, cięcie drzew, gładze… mord synów. Jaka koncepcja kryje się za tą krwistą otoczką?
Michał: Pomysł narodził się w przeddzień wyjazdu na urlop, kiedy siedziałem z szefem Fabryki Słów na pizzy. I tak zaczęliśmy luźno gadać, że on to by przeczytał fantasy jakieś, takie w starym stylu, dobrej szkoły… prosiłem, żeby przestał, ale on gadał i gadał, no i w końcu mnie tym swoim gadaniem zapłodnił. Wytrzymałem cztery dni wakacji, piątego zacząłem pisać.
Koncepcja jest jedną z najstarszych w nurcie: bohater, dużo słońca i piachu pustyni, lazur nieba, szmaragdowe wody morza, krzyki białych mew mieszają się z krzykami mordowanych cywili, kolumny dymu unoszą się w niebo, krew spływa po kamiennych stopniach… ahem, zagalopowałem się trochę. Kolejne pytanie poproszę, muszę się uspokoić.
Bardzo dbasz o kontakt z fanami i o dopracowaną promocję swoich dzieł, Twoje spotkania autorskie nie nużą – na jakich wydarzeniach można wypatrywać Cię w nadchodzących miesiącach, czego sam najbardziej wyczekujesz?
Dla mnie czytelnik jest absolutnym centrum wszechświata książki – bez niego to tylko znaczki postawione smołą na martwych drzewach. Sezon konwentowy powoli się zaczyna, razem z nim spływają zaproszenia, a ja mam zamiar uczynić 2018 czymś, co przyćmi nawet Rok Komornika. Wypatrujcie, zapraszajcie, pytajcie i bierzcie, a będzie wam dane.
Czy tak intensywne prowadzenie licznych prelekcji nie jest czasem męczące? Jak Twój wewnętrzny „samotnik i mizantrop” się z tym godzi?
Lubię to. Uwielbiam to uczucie, kiedy wychodzę do ludzi i mam ich niczym nieograniczoną uwagę, a oni spijają mi słowa z ust. Tak, to rodzaj narkotyku, niektórzy mogą nazwać to „parciem na szkło”. Ale po prostu wiem, że jestem w tym dobry, i ta świadomość niesie mnie na szczycie fali…
…a potem wracam do domu, nalewam sobie szklankę kranówki, otwieram ostatnią wersję dokumentu i stukam opowieść dalej. Cisza, spokój, za oknami kołyszą się drzewa, czasem zaszczeka pies. Nikt mi nie zagląda przez ramię, nikt niczego ode mnie nie chce. Jestem sobie sam, szczęśliwy. Zbieram siły na kolejny wielki skok.
Odnoszę wrażenie, że pomysły na kolejne książki wyciągasz notorycznie niczym asy (bardzo dobre asy) z rękawa. Czy uchylisz rąbka tajemnicy i powiesz, nad iloma projektami pracujesz w obecnej chwili?
Na ten moment jestem w trakcie pisania Bogów Pustyni, czyli drugiego tomu opowieści o Zahredzie. Mam przygotowaną jeszcze jedną atomową niespodziankę w międzyczasie, potem biorę się za Ottona, który wyjdzie 11 listopada 2018 roku, i zamykam ten rok czterema książkami.
Jako zagorzały fan wszystkiego, co okołostalkerskie nie mógłbym nie spytać – odnosząc się do poprzedniego pytania – czy w najbliższym czasie wracasz do literackiej Zony? A jeśli tak, to czy możemy się spodziewać kontynuacji Sztywnego (А ну, чики-брики и в дамки!), czegoś o Misiu, czy może całkiem nowej historii i protagonisty?
Człowiek może wyjść z Zony, ale Zona z człowieka – nigdy.
Pozostańmy na chwilę w obrębie Strefy Zamkniętej. Wszak zwracam się do ojca Fabrycznej Zony. Czy jesteś zadowolony z tego, jak bardzo się ona w ostatnich latach rozrosła? Spodziewałeś się takiego przyrostu autorów i popytu na tego typu literaturę? Jak myślisz, z czego wynika ten ostatni?
To moje najukochańsze dziecko, które w tej chwili jest już pełnoletnie, poszło w świat i doskonale sobie radzi. Moim marzeniem było przeczytać S.T.A.L.K.E.R.a po polsku i teraz wreszcie mam tę możliwość – nie musząc czytać ani własnych książek, ani przez siebie tłumaczonych!
Dopiero się rozkręcamy, zapamiętajcie te słowa.
Co według Ciebie najmocniej odróżnia kanon literacki S.T.A.L.K.E.R.a od kultowych już gier ze stajni GSC?
Kanon literacki, siłą rzeczy, musi być inny niż książki. Nie jest sztuką pisanie produkcyjniaków na zasadzie „zabili go i uciekł” i ciągłe poszerzanie uniwersum o nowe lokacje, wypuszczanie dodatków i DLC. Zona jest zamknięta, ograniczona – i to stawia bardzo ciekawe wyzwanie, bo większość wydarzeń musi mieć skalę mikro, dotyczyć tylko bohatera i jego najbliższego otoczenia.
Nie ma miejsca na epickość, szturmy na Sarkofag, strzelanie do hord wrogów i niszczenie baz, bo wtedy zbyt szybko zabrakłoby nam tematów.
Zona rzeczywista a Zona fikcyjna to dwa różne światy. Jakimi uczuciami darzysz tę pierwszą? Czy przepadasz za eksplorowaniem opuszczonych miejsc, podobnie jak ołowiano-światowy Misza? Zawsze traktowałem jego zapuszczanie się w nieznane jako próbę odszukania siebie, spokoju ducha w tych odizolowanych od cywilizacji placówkach. Jakie są Twoje odczucia względem tej kwestii?
To jest rodzaj antyczno-średniowiecznej anachorezy, pustelniczego odejścia od świata. Ja wychowałem się na tradycjach rycerskich, na legendach Okrągłego Stołu – i Zona, niezależnie która, jest dla mnie rodzajem lasu Broceliandzkiego, miejsca poza światem, gdzie błędny rycerz wkracza w poszukiwaniu przeznaczenia… a więc samego siebie, odpowiedzi na pytanie o to, kim jest i ile jest wart.
Nie trzeba do tego anomalii i mutantów – to kwestia wyjścia na pustkowie i spojrzenia we własną twarz, odbitą na tle nieba w kałuży.
Kiedyś mówiłeś o sobie „autor” – twierdząc, że bycie „pisarzem” nadejdzie w swoim czasie. Czy dziś czujesz się nim już w pełni? Co jest dla Ciebie największą wadą, a co zaletą w byciu nieustępliwym twórcą kolejnych światów?
Chyba nigdy nie „poczuję tego”. Nie jestem pisarzem, chociaż coraz częściej nim bywam… Zaletą jest to, że nie wszystek umrę – „wzniosłem sobie pomnik ponad spiż wiecznotrwały”. A wadą to, że doba ma zaledwie 18 godzin, które można wykorzystać na pracę.
Dziękuję za poświęcony czas. Dobrej Zony!
I wam nie chorować!
Rozmawiali: Piotr Kozioł i Michał Gołkowski
Oprawa wizualna: Fabryka Słów