Martyna Kaczmarek jest feministką, aktywistką, influencerką oraz marketerką. Prowadzi konto na Instagramie, na którym edukuje w temacie ciałopozytywności i feminizmu. Wzięła udział w 11.edycji programu Top Model. Napisała również trzy książki – FeMYnizm. Dlaczego potrzebujemy feminizmu, Droga (e-book) oraz Ciałokochanie. Właśnie o tej ostatniej książce, ale też o ciałoakceptacji, udziale w Top Model i planach na przyszłość jest ta rozmowa. Zapraszamy!
Opowiedz mi proszę o tym, jak zaczęła się Twoja ciałoakceptacja? Jak przeszłaś od negatywnego myślenia o swoim ciele do akceptowania siebie?
To na pewno był proces – to nie jest tak, że jednego dnia się nie akceptujesz, a drugiego już tak. U mnie było to mocno skorelowane z czasem, kiedy zaczęłam się mocno identyfikować jako feministka i zaczęłam w wieku 19-20 lat zgłębiać tę tematykę. Jakby nie patrzeć, feminizm jest mocno połączony z ciałopozytywnością, wyzwoleniem ciała i pozbyciem się wstydu związanego z ciałem. To były początki tego procesu. Na pewno przełomowym momentem było to, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego [październik 2020 rok – przyp.red.] zaczęto bardzo dużo mówić nie tylko o prawach reprodukcyjnych, ale ogólnie o ciele. Wzmocnił się wtedy głos ciałopozytywności, wzrosło zainteresowanie ludzi i mediów tym tematem. Dla mnie, jako dla osoby tworzącej tego typu treści, również było to przełomowe. Innym przełomowym momentem była moja terapia, niezwiązana z zaburzeniami odżywiania. Usłyszałam na niej, że owszem, mam takie zaburzenia. Podświadomie zdawałam sobie sprawę z tego, że one są, ale nigdy nie powiedziałam sobie wprost, że je mam. Nikt wcześniej też mi tego nie powiedział. Stwierdziłam wtedy: „Okej, chcę zamknąć ten temat – wyleczyć się i iść dalej do przodu”. Można powiedzieć, że po tych latach nastoletnich, które spowodowały u mnie wiele kompleksów i zaburzeń, ten czas po 20stce stał się czasem leczenia. Dzisiaj mogę powiedzieć, że w 100% akceptuję swoje ciało. Chociaż wiadomo – to, że się akceptujemy, nie znaczy, że nie mamy gorszych dni czy chwili słabości. Natomiast nadal w pełni akceptuję moje ciało.
Za co jesteś najbardziej wdzięczna swojemu ciału?
Najbardziej za to, że przez te lata, kiedy traktowałam je w sposób przemocowy, nie poddało się. Buntowało się przez ten czas. Wysyłało sygnały alarmowe. Dawało znać, że cierpi i, że coś jest nie tak. Ale nie zbuntowało się w tym sensie, że nie odmówiło współpracy. Zgłaszało po prostu, że musimy zmienić sposób działania. I to jest niesamowite – że ono się nie poddało, tylko walczyło cały czas.
Czym dla Ciebie jest ciałokochanie? Poza tym, że jest to tytuł Twojej nowej książki?
Ciałokochanie jest dla mnie podejściem do ciała, w którym akceptujemy je bezwarunkowo. Godzimy się z tym i na to, że nasze ciało jest nam dane raz na zawsze – tak jak pisałam w książce, jest naszym domem. Nie możemy się z niego wyprowadzić – możemy zmienić to, jak wygląda. Tylko pytanie brzmi: czy to, jak chcemy, żeby ono wyglądało, jest też dla nas dobre. Często pod wpływem presji mediów lub reklam chcemy zmieniać nasze ciało – tę „elewację”, czyli nasze zewnątrz. Chcemy przemalowywać je pod panujące trendy. Co też jest abstrakcyjne – w XXI wieku nadal mamy trendy na ciało… Chciałam, żeby osoby, które przeczytają tę książkę, miały poczucie, że ciało jest nam dane raz na zawsze i dobrze jest zacząć żyć z nim w zgodzie. I o tym właśnie jest Ciałokochanie.
Czy na Ciebie media też tak wpłynęły? Kiedy byłaś nastolatką?
Oczywiście! Myślę, że nie ma osoby, która nie odczuwa tego wpływu. Nawet jeśli to wypieramy i mówimy, że na nas to nie działa, to i tak z każdej strony jesteśmy bombardowane tymi przekazami. Sam fakt, że istnieją kanony – różne w różnych miejscach na świecie, w różnych czasach. Ja na przykład pamiętam, jak czytałam Bravo Girl i inne kolorowe gazety, to niezależnie od tematu artykułu, były pokazane sylwetki dziewczyn i podawane ich imiona, wzrost i waga. Liczyłam BMI tych dziewczyn i zawsze było ono niższe od mojego – oczywiście, zazwyczaj pokazywano szczupłe dziewczyny. Na pewno takie porównywanie się do tego, co widziałam w mediach – do tych dziewczyn – zdecydowanie na mnie wpłynęło. Ważne jest też to, że nasze ciała się diametralnie od siebie różnią. Przykład: byłam niedawno z koleżanką na basenie. Zapytała: „Ile Ty ważysz w ogóle?”. A ja: „Zgadnij!” I powiedziała, że uważa, iż ważę prawie 10 kilo mniej, niż w rzeczywistości. Możemy postawić dwie osoby obok siebie i może się wydawać, że wyglądają tak samo, a okazuje się, że jednak nie – że totalnie się różnią.
Dlatego poszłaś do Top Model? Żeby ludzie zobaczyli reprezentację też innego rozmiaru?
Tak. Top Model jest jednym z programów i środków przekazu, który – szczególnie wśród młodych osób – kształtuje poczucie własnej wartości i swojego ciała. Ja noszę rozmiar przeciętnej Polki, więc moje ciało jest reprezentacją bardzo wielu innych kobiet w Polsce. Nie było wcześniej takiego rozmiaru w domu modelek, dlatego zależało mi, żeby tam pójść i pokazać, że też może być.
Nawet ostatnio, w podcaście Grube historie, mówiłaś, że byłaś na pokazie mody, w którym udział brała tylko jedna modelka curvy – pozostałe były w takich typowych modelkowych rozmiarach.
Tak. Byłam ostatnio, w jednym tygodniu, na dwóch pokazach polskich projektantów. W jednym z nich szła moja koleżanka, która ma rozmiar 38-40 i to był największy rozmiar. Nie było żadnej innej reprezentacji.
A czy to prawda, że zagrożono Ci, że stracisz kontrakt, jeżeli nie będziesz retuszować swoich zdjęć i chodzić umalowana na eventy?
Straciłam kontrakt (śmiech). Miałam kontrakt z agencją modelingową, który podpisałam w grudniu. Pod koniec stycznia trafiłam na dywanik i usłyszałam, że nie mogę chodzić bez makijażu i, że mam retuszować swoje zdjęcia. Że reklamowanie wubratorów w Polsce jest nie na miejscu [Martyna ma podpisany kontrakt reklamowy z marką EasyToys i współpracuje z nią od prawie 2 lat – przyp.red.]. Ja natomiast powiedziałam, że nie zgadzam się i przez to straciłam kontrakt modelingowy.
A czy wpłynęło to mocno na Twoją pracę jako modelki?
Aktualnie nie pracuję jako modelka. Chciałabym tak pracować, bo lubię to. Szczególnie pokazy mody są dla mnie niesamowitym doświadczeniem. Śmieję się, że mogłabym je robić za darmo, po prostu dla zabawy. Uwielbiam emocje, które mi towarzyszą, kiedy wychodzę na wybieg. Jak szłam do Top Model i postanowiłam podziałać jako modelka, miałam takie podejście, że wchodzę w tę branżę tylko dlatego, iż jestem w stanie zrobić to na własnych zasadach. Czyli nie jestem finansowo uzależniona od tego, czy będę modelką, czy nie. Czy będę miała zlecenia, czy nie. Znam swoją wartość. Wiem, jakie mam granice i wiem, jak je stawiać. Okazało się, że muszę postawić tę granicę, czego się, szczerze mówiąc, nie spodziewałam. Miałam nadzieję, że już się dużo zmienia. Agencja, która postanowiła mnie wziąć pod swoje skrzydła, zdawała sobie sprawę z tego, jakie mam wartości i, jaką jestem osobą.
Co dał Ci udział w tym programie?
Na pewno dał mi dużą platformę do tego, żeby mówić o ciele, o akceptacji, o reprezentacji i różnorodności. To jest niesamowita moc mediów. Ten program widziało wiele milionów osób – słyszeli oni nasze historie. Każdy z nas miał swój przekaz. Myślę, że udało mi się wykorzystać tę platformę w fajny sposób. Jestem bardzo wdzięczna sobie, że podjęłam tę decyzję, żeby spróbować i absolutnie nie żałuję. Ten program dał mi o wiele więcej, niż odebrał. Wiem też, że mój udział był ważny dla innych. Niemal codziennie, kiedy wyjdę z domu, ktoś mnie zaczepia i mówi, że mój udział dużo dał innym osobom.
A co Ci odebrał w takim razie?
Na pewno są pewne elementy związane z udziałem w tym programie, które są kontrowersyjne. Na przykład to, że byłam przez producentów nazywana modelką plus-size, a według nomenklatury stosowanej w branży modelingowej jestem mid-size, czyli jestem średnim rozmiarem. Z jednej strony wiem, że sam mój udział w tym programie był ważny dla wielu osób – niezależnie od tego, jak mnie tam nazywali, ale z drugiej, były takie osoby, które widząc moje ciało, nazywanie ciałem „plus-size” i porównując się do mnie, czuły się gorzej. Dlatego starałam się w moich kanałach na social mediach używać tej nomenklatury „mid-size” lub „curvy”. Ale pewnych rzeczy nie byłam w stanie zmienić – na przykład tego, jaką decyzja podejmnie produkcja i jak będzie mnie nazywać. Nie masz wpływu na to, jak Cię zmontują i pokażą. Byłam tego świadoma. Program na pewno odebrał mi trochę prywatności (śmiech). Ale akurat to mi nie przeszkadza. Uwielbiam spotykać się z ludźmi w miejscach publicznych, którzy chcą podziękować lub pogadać. Jestem za to wdzięczna. Dodał mi trochę siwych włosów w czasie emisji, ponieważ było to stresujące przeżycie. Nie samo nagrywanie programu, bo naprawdę dobrze się bawiłam na planie. Spędziłam tam 32 dni – bez telefonu, bo nie mogliśmy ich mieć. Miałam detoks od social mediów, bez kontaktu ze światem, a do tego codziennie coś nowego się działo. Dla osoby w spektrum ADHD to jest coś niesamowitego. Ale emisja już była stresująca – bo nie wiesz nigdy, jak Cię zmontują. Potem się okazuje, że ten montaż jest… specyficzny – niekoniecznie chronologiczny i mocno wyjęty z kontekstu.
Czy, Twoim zdaniem, będziemy kiedyś żyć w świecie, w którym my, kobiety nie będziemy wpychane w te kanony? Nie tylko w modelingu, ale ogólnie w społeczeństwie?
Myślę, że nie. Świat musiałby zostać zresetowany(śmiech). Trudno to sobie wyobrazić. Nie da się ukryć, że są pewne rzeczy w naszych ciałach, które, z ewolucyjnego i biologicznego punktu widzenia, mają służyć temu, żeby uwieść samca – na przykład to, że, według badań, kobiety w trakcie owulacji są bardziej promienne. Są elementy związane z tym naszym wyglądem, które czemuś służą. Ale nie chciałabym, żeby to była główna narracja o nas. Bo niestety jest. To, jak wyglądamy, to, jaka presja jest na nas wywierana, to, ile czasu poświęcamy temu, jak wyglądamy… To wszystko zaprząta nam bardzo dużo czasu. Ile fantastycznych rzeczy my, dziewczyny mogłybyśmy osiągać, gdybyśmy chociaż trochę odpuściły to obsesyjne skupianie się na wyglądzie. Zamiast skupiać się na wyrywaniu ostatniego włoska, aby brwi były idealnie wyregulowane, poświęciły ten czas, na przykład, na znalezienie leku na raka. Chciałabym, żebyśmy znalazły balans w tym skupianiu się na naszym wyglądzie.
Co powiedziałabyś dziewczynom, które zaczynają myśleć źle o swoim ciele? Tym, które Ci się zwierzały w Twojej książce?
To, co mówię cały czas na profilu. Po pierwsze, to, że nasze ciało nie jest tylko po to, żeby wyglądać. Ma ono wiele innych, wspaniałych funkcji i możliwości, których czasami w ogóle nie wykorzystujemy. Bo właśnie skupiamy się na naszym wyglądzie. Na przykład, będąc na plaży, koncentrujemy się na tym, żeby być wyprostowaną i mieć wciągnięty brzuch, żeby wyglądać idealnie. Nie skupiamy się na relaksie i dobrym spędzaniu czasu. Po drugie, chciałabym, żebyśmy częściej mówiły sobie komplementy niezwiązane z wyglądem. Zwróć uwagę, jak często mówimy: „O, jak pięknie wyglądasz!”, kiedy na przykład widzimy się z koleżanką. Nie chodzi o to, żebyśmy teraz przestały to robić. Ale żebyśmy nie skupiały się tylko na tym. Żebyśmy na każde jedno „Ale pięknie wyglądasz!” powiedziały “Bardzo mądrze mówisz!” albo „Ale to było empatyczne z Twojej strony!”. Po trzecie, to, co starałam się przekazać w rozdziale Szuflady kanonu w mojej książce – nigdy nie będziesz wystarczająco „dobra”, bo, nawet jak osiągniesz sylwetkę zgodną z aktualnym trendem, to on za chwilę się zmieni i okaże się, że nie jest dla Ciebie możliwe, żeby mieć ciało zgodne z najnowszym kanonem.
A co powiedziałabyś tej Martynie, której trenerka powiedziała, że powinna schudnąć?
Żebym postawiła granicę. Taki komentarz mógłby paść z ust, na przykład, lekarza medycyny sportowej, ortopedy, fizjoterapeuty – kogoś, kto się zna i powiedziałby to na podstawie badań. I powinien mi to przekazać w inny sposób – na przykład zasugerować, że to będzie zdrowsze dla mojego ciała. Poza tym, byłam zarąbista w tym, co robiłam i gdyby nie ta sytuacja, być może dzisiaj byłabym sportowczynią. Jak jeżdżę na mecze tenisa, którego jestem fanką, czy zadając się właśnie ze sportowczyniami, to patrzę na nie z podziwem i pozytywną zazdrością: „Kurczę, mogłam być w tym miejscu”. Ale z drugiej strony myślę, że może tak miało być? Może to doświadczenie miało sprawić, że teraz to ja jestem tą osobą, która nigdy by nie powiedziała czegoś takiego drugiej osobie. Mogę wykorzystywać swój głos w mediach społecznościowych, żeby uchronić od tego inne dziewczyny.
Co dał Ci aktywizm? Prowadzenie social mediów odnośnie feminizmu i ciałopozytywności?
Na pewno możliwość wyjścia ze swojej bańki. Kiedy obserwuje Cię tyle tysięcy ludzi, to poznajesz mnóstwo różnych historii i perspektyw. Jest to wspaniały sposób na to, żeby zdjąć klapki z oczu. Wyjście z tej bańki pozwoliło mi stać się osobą bardziej empatyczną, wyrozumiałą oraz wrażliwą na potrzeby i perspektywę drugiego człowieka. Na przykład kiedyś, po wyborach parlamentarnych, mogłabym powiedzieć: „Jeju, jak można głosować na PiS?! Jak oni mogą? Jak można głosować na XYZ?”. Teraz nie zastanawiam się „Jak można…?!”, tylko dochodzę do tego, dlaczego. Co stoi za decyzją danej osoby? Myślę, że gdyby więcej ludzi miało taką empatię i wrażliwość na drugiego człowieka, łatwiej byłoby nam prowadzić dialog społeczny.
W Twojej książce jest dużo wyznań o tym, kiedy dziewczyny zaczęły źle myśleć o swoim ciele. Kiedy na przykład wujek albo mama powiedziała, że dana dziewczyna wygląda jak świnia. Co byś poradziła tym dziewczynom, kiedy usłyszą coś takiego?
Na pewno bym poradziła, żeby po prostu stawiać granice. Nie bać się tego. To nie jest nic „niegrzecznego” – wielokrotnie, kiedy stawiamy lub stawiałyśmy granice, słyszałyśmy, że to niegrzeczne i nie na miejscu. Mamy prawo bronić siebie – nie ma w tym nic złego. Na pewno trzeba zwracać uwagę na to, że takie komentarze mają lub mogą mieć wpływ na obraz naszego ciała i naszą relację z jedzeniem. Taki komentarz może być dla kogoś takim: „A, po prostu tak sobie powiedziałam!”, a dla innej osoby będzie oznaczał wiele lat do przepracowania w kontekście zaburzonej relacji z jedzeniem lub oceny własnego ciała, którą popsujemy, bo usłyszymy, że „wyglądamy jak świnia”. Ważne jest, żeby uwrażliwiać innych na to, że każdy z nas ma swój sposób reagowania na takie rzeczy.
Wszędzie Cię pełno – prowadziłaś swój podcast Ciałość, byłaś w Top Model, prowadzisz swoje social media… Nie masz takiego poczucia wypalenia, jeżeli chodzi o Twoją działalność? Momentów, kiedy Twoje ciało mówi: „Martyna, zwolnij!”?
Tak. Ale z drugiej strony poznawanie siebie – na przykład to, że we wrześniu dowiedziałam się, że jestem w spektrum ADHD – pozwoliło mi zrozumieć, dlaczego przez cały czas potrzebuję różnych bodźców i dlaczego szybko niektóre rzeczy mnie nudzą. Po usłyszeniu diagnozy przestałam się za to biczować. Wiem, że jestem osobą, która potrzebuje próbować w swoim życiu różnych rzeczy i podejmować różne wyzwania. Ściągnęłam z siebie poczucie na zasadzie: „Okej, skoro się za coś zabrałaś, bo musisz spędzić nad tym 5 lat życia, bo inaczej powiedzą, że nie jesteś konsekwentna/skaczesz z kwiatka na kwiatek/nie wiesz, czego chcesz”. Jeżeli ktoś chce zrobić jedne studia i pracować całe życie w jednym zawodzie, to jest to jak najbardziej w porządku. Nie oceniam, a trzymam kciuki 🙂 I chciałabym, żeby to działało w dwie strony. Żyjemy w takich czasach, kiedy warto próbować różnych rzeczy. Ten świat daje nam możliwość przebranżawiania się, podejmowania nowych wyzwań. Nie chcę na nikogo naciskać, natomiast ja żyję w taki sposób. Ostatnio nawet napisałam na Instagramie: „Mam najlepszą pracę na świecie (dla mnie)”. Każdy ma swoje potrzeby, zasoby, możliwości. Chciałabym, żebyśmy nawzajem to akceptowali. Natomiast ciągły pęd i ambicja sprawiają, że czuję się wypalona. Ale wtedy wiem, że muszę zwolnić – to po pierwsze. Po drugie – to jest moment, żeby zrobić krok w tył, spojrzeć na wszystko dookoła i zapytać: „Co dalej?”. Co zrobić, żeby to było dobre dla mnie i dla innych?
Jakie masz plany na kolejne miesiące? Będziesz pisać nową książkę, nagrywać nowy podcast? Co dalej?
Jestem teraz w takim miejscu, że wszystkie plany na pierwszą połowę roku zrealizowałam. Kosztowało mnie to dużo pracy, odwagi i zaangażowania, więc chciałabym teraz w lipcu usiąść, zrobić ten krok do tyłu i odpocząć. Zastanowić się, co dalej. Ale przede wszystkim odpocząć. Przed naszą rozmową miałam półgodzinną drzemkę – staram się trochę wychillować i pocieszyć latem. Pocelebrować rzeczy, które udało mi się zrobić i, za które jestem wdzięczna. Na pewno moim celem będzie mocniejsze wejście w telewizję, której grupa odbiorców mocno się różni od tej w mediach społecznościowych. Chciałabym to, co przekazuję na Instagramie, przenieść na ekran telewizora, żeby móc z tym przekazem docierać szerzej. Chciałabym spróbować poprowadzić lub współprowadzić program telewizyjny. Chciałabym też ponownie wziąć udział w jednym z programów rozrywkowych – z jednej strony się bawić, ale z drugiej skorzystać z okazji dotarcia do szerszej grupy odbiorców. Zobaczymy, czy się uda.
ja stosowałam już wiele suplementów niby które miały sprawić że w miesiąc schudne 10 kg głupio w to wierzyłam przyznam …. sporo kasy wydane i nie pomogło. Jakiś czas temu byłam u nas w Poznaniu w centrum nie opodał św, Marcina na ul Ratajczaka jest sklep konopny konopna farmacja zaszłam tam i kupiłam dwie rzeczy yerba mate z konopiami i Muscle Care Green Tea wszystko kosztowało nie całe 40 zł znajdziecie ich w sieci ….Yerbe piłam 6 razy dziennie kapsułkę stosowałam jedna na dzień. w miesiąc może nie schudłam 10 kg ale 3 kilo ze mnie zeszło więc polecam jak ktoś chce pomału natruralnie gubić z wagi