O antysemityzmie, o trudnym starciu wyobrażeń z historyczną rzeczywistością, o polskim społeczeństwie, idealizmie, rasizmie i polskich grzechach głównych – garść myśli przy lekturze Dziedzictwa Henryka Grynberga.
Grynberg – kronikarz losu Żydów polskich, współpracownik służb, pisarz i eseista. Jego książki zwykły stanowić iskrę zapalną w dyskusji o relacjach polsko-żydowskich. Nie inaczej jest z pozycją wydaną ponownie po latach przez Wydawnictwo Czarne. Dziedzictwo to zapis rozmów nagrywanych podczas produkcji filmu dokumentalnego Pawła Łozińskiego Miejsce urodzenia.
Pisarz po wielu latach wraca w swoje rodzinne strony, by poznać losy swego ojca i brata, zamordowanych w czasie wojny. Śledztwo prowadzi do wstrząsających odkryć szczegółów straszliwych zbrodni, jakie dokonały się w pozornie sielskiej okolicy wschodniego Mazowsza. Grynberg serwuje nam całą gamę postaw moralnych, wyrażonych prostym językiem prostych ludzi. Może właśnie dlatego obraz jest tak realistyczny, ale i tak przerażający.
Ta książka wyciska z człowieka łzy i niedowierzanie, krzyczy na nas, ledwie poruszając ustami. Forma – rygorystyczna; przekaz – powalający. Absolutnie. Po lekturze Dziedzictwa nie patrzy się już w ten sam sposób na wszelkie historyczne doniesienia, które wtłaczano nam do głów przez całą klasę trzecią ce. Nie każdy Polak był zatem takim Leopoldem Sochą, nie każdy Polak był zawsze wspaniałomyślny i wykuty ze złota? Jak to?
Mój dobry znajomy, Polak, katolik, bardzo znany i szlachetny człowiek, powiedział do mnie po obejrzeniu filmu: „Jak pan może po tym wszystkim mówić i pisać po polsku?”. „Jak to? – zdziwiłem się – przecież co najmniej połowa tych ludzi na filmie mówi, że udzielali schronienia i pożywienia, że robili, co mogli”. „Kłamią” – odpowiedział krótko mój znajomy. Oczywiście nie da się tego ani potwierdzić, ani temu zaprzeczyć.
(fragment z: H. Grynberg, Dziedzictwo)
W Polsce naszych czasów, w której zaczyna się robić coraz groźniej, bardziej nieprzychylnie i nieprzyjemnie, ten temat wydaje się coraz bardziej aktualny, a w głowie pozostaje jedno pytanie – co gdyby wojna wydarzyła się dzisiaj? Ilu dumnych ze swego pochodzenia i zawziętych w swej prawej postawie Sarmatów-Sebastianów podążyłoby wydeptaną i dobrze znaną ścieżką prowadzącą do niemieckiego posterunku, by esesmanowi szepnąć na ucho: „chowają Żyda”? Czy godna najwyższej pochwały postawa tak wielu Polaków, którzy nie bali się ratować żydowskiej społeczności nawet kosztem własnego życia czy bezpieczeństwa, wygrałaby w starciu ze społeczeństwem, które z jednej strony białoczerwieni się od amatorów bluz z Żołnierzami Wyklętymi w roli głównej, z drugiej zaś choruje na groźną epidemię fanów powrotu polityki Hitlera, który (cytuję) „zrobiłby wreszcie porządek”? Czy my, Polacy, jako naród, ale i po prostu jako ludzie, potrafimy w ogóle zmierzyć się ze swoją przeszłością i uświadomić sobie, że ideał Polaka-żołnierza, Polaka bez wad, Polaka-szlachcica i wielkiego obrońcy chrześcijaństwa może być jedynie bezpodstawną ideą, marzeniem, które – jeśli nawet kiedyś miało coś wspólnego z prawdą – już dawno straciło na aktualności?
Wystarczy śledzić kilka facebookowych fanpejdży, czytać komentarze pod artykułami paru portali, by utwierdzić się w przekonaniu, że Polska nigdy nie wyleczyła się z antysemityzmu i nigdy nie zamierza tego zrobić. Z Grynbergiem można walczyć na tysiąc sposobów, wypominając mu przygodę z agenturą, zawziętość i brak chęci pojednania. Czy jednak na pewno nie mamy nic do zarzucenia samym sobie? Proponuję potraktować Dziedzictwo nie tylko jako solidny kubeł zimnej wody wylany na nasze rozgorączkowane i dumne głowy, ale i jako pretekst – do zastanowienia się, jak wygląda nasza polskość dziś. Z dziedzictwem nie ma co walczyć.