Czy może być coś piękniejszego od opowiadania, w którym świat magii i rzeczywistość przeplatają się prawie niezauważenie? Czy historie, którym racjonalny człowiek nie dałby wiary, mogły się jednak przytrafić naprawdę? Dwanaście opowiadań tułaczych pokazuje, że można uwierzyć w niemożliwe.
Mistrz realizmu magicznego – gatunku, którego nie sposób określić inaczej, jak „magia zamknięta w rzeczywistości” – po raz kolejny pokazuje nam, że świat nie jest tak naturalistyczny, jak mogliśmy sądzić.
Gabriel Garcia Marquez – autor wielu dzieł, z którego najsławniejszym jest Sto lat samotności, laureat Literackiej Nagrody Nobla – w książce Dwanaście opowiadań tułaczych zabiera nas do świata, w którym jeszcze żaden z jego bohaterów się nie znalazł. Wydarzenia, które autor opisuje w dwunastu (jakże różnych, a jednak jakże podobnych) opowiadaniach, to zlepek historii, które przydarzyły się jemu i spotkanym przez niego osobom. Europa to dla niego jakby nieodkryty ląd – dziki świat, w którym mogą zdarzyć się magiczne rzeczy. I tak też pisarz przedstawia nam Barcelonę, Paryż, Genewę i Rzym. Bez względu na to, w jakim miejscu znajdował się bohater powieści, czy siedział, czy może jadł – Marquez potrafi z najbardziej błahej, ludzkiej rzeczy uczynić magiczne święto.
Tak też poznajemy chłopców, którzy pływali w morzu światła po zbiciu żarówki. Spotykamy dziewczynę, która swoją krwią mogłaby zaprowadzić zagubionego wędrowca z Mediolanu do Paryża. Poznajemy srogą nianię, która – pełna pasji i namiętności – jedynie w nocy oddaje się uciechom.
– Ammazza! – wrzasnął wówczas mistrz tak donośnie, że pewnie słychać go było w całej dzielnicy. – Najbardziej wkurwia mnie u stalinistów właśnie to, że nie wierzą w rzeczywistość.
Realizm magiczny ma to do siebie, że jest gatunkiem, który albo się kocha, albo nienawidzi. Cała kwintesencja zawiera się w tym, że bohaterowie nie zwracają zupełnie uwagi na rzeczy magiczne, które zwykły człowiek, w naszej szaroburej rzeczywistości, uważałby za całkowicie nierealne. Bohaterowie opowiadań cieszą się zaś z najbardziej błahych dla nas rzeczy; takich, na które my – czytelnicy – w naszym świecie nie zwrócilibyśmy najmniejszej uwagi.
Znając inne dzieła Kolumbijczyka można było spodziewać się także tego, że nie będzie on przebierał w słowach. Przepiękna charakterystyka krajobrazu; krótkie, ale jakże dobrze oddające emocje dialogi; brak jakichkolwiek zahamowań w napisaniu czegoś, co niekoniecznie może być dobrze przyjęte. Język noblisty jest pełny i nie brakuje w nim porównań, onomatopei czy hiperbolicznych opisów. Emocje także oddane są ze stuprocentową sprawnością literacką.
Dwanaście opowiadań tułaczych to kolejna książka Marqueza, która zabiera nas w magiczny świat. Pokazuje, jak właściwie możemy cieszyć się małymi rzeczami.