Tajne, polskie służby jeszcze nigdy nie miały rąk tak pełnych roboty. W końcu okazuje się, że muszą działać na niejednym planie astralnym… a w tym wszystkim jeden, biedny student, którego losy śledzą nie tylko postaci wielokrotnie silniejsze od niego, ale także stwór znacznie od nich gorszy; patrzący z powątpiewaniem redaktor. Zapraszam do lektury recenzji książki Astralker, debiutu literackiego Tomasza Sobieśka.
Początki zawsze bolą
Moja relacja z książką przypominała rozstrzeloną amplitudę. Najpierw, czytając zapowiedź, czy jej opis, byłem bardzo zaciekawiony tym, co zaoferuje. Łowcy zjawisk nadnaturalnych rodem z Supernatural, ale w polskich realiach? A może agenci likwidujący niebezpieczne cele nie z tego świata w imię spokoju państwa? Świetnie. Jednak po pierwszych stu stronach mój entuzjazm zblakł na rzecz rozczarowania. Że każde przejście w książce wiąże się z utratą średnio wyrośniętego protagonisty, że bluzgi co i rusz, a i język dość toporny, że wszystko to nie klei się za dobrze ze sobą. Jednak po tej trudnej do przełknięcia setce okazało się, iż jest znacznie lepiej niż początkowo przypuszczałem.
Dzień z życia psionika, czyli specjalne służby specjalne
Dawid, student informatyki pierwszego roku, dostaje propozycję oszukania profesora i tym samym możliwość zdania egzaminu, na który zaspał. Co się z tym wiąże, postanowił on wraz z towarzyszem włamać się do jego domu. Powiedzieć, że wszystko poszło nie po jego myśli, to jak nie powiedzieć nic. Młodzik nie dość, że zostaje parę razy zagrożony widmem śmierci, to w dodatku zostaje, chcąc nie chcąc, wtrącony w szeregi bardzo specjalnych… służb specjalnych. Opętania, projekcje astralne, generalnie raj dla fanów parapsychiki – tyle już można było wyczytać z tyłu okładki książki. W praktyce, faktycznie tych elementów jest naprawdę tu wiele. Zjawiska parapsychiczne i paranormalne są w uniwersum Astralkera na porządku dziennym i przyznaję, że autor naprawdę się wykazał, by wykorzystać ich potencjał w różne niecodzienne sposoby.
Astralny stalker? Astralker!
O nastroju książki świadczyć może też jej (zwykle) niewymuszony humor, pełen nawiązań do teorii spiskowych czy żartów z polskiej natury. Niestety towarzyszy mu, jak wspominałem wcześniej, lekki, lecz toporny język. Wulgaryzmy to jedno, ale czasem konstrukcja zdań wywołuje tu lekki zgrzyt zębami. Humor, wraz z uniwersum o dużym potencjale to dwa elementy, które uważam za najmocniejsze aspekty tej książki. Oprócz języka, do życzenia pozostawiają nudni bohaterowie – a to boli, gdy mieć na uwadze, że to przede wszystkim o ludziach, a nie o stworzeniach nie z tej ziemi jest Astralker. Żeby nie wyjść na naczelnego narzekacza, dodam, że jak zwykle Fabryka Słów postarała się z wizualiami – począwszy od pięknej okładki, skończywszy na wymownych ilustracjach.
Reasumując, mam nadzieję, że kolejne książki autora okażą się warsztatowo lepsze, bo ma on wiele ciekawych pomysłów, które tylko czekają na rozwinięcie. Astralker nie jest wyżyną polskiej literatury. Ale czy ma nią być? Przyjemne czytadło – na jeden wieczór z głębią świata przedstawionego, ale bez głębi postaci.
Dziękuję wydawnictwu Fabryka Słów za egzemplarz recenzencki.