Agata Suchocka: kobieta renesansu [Wywiad]

0
783
Agata Suchocka kobieta renesansu
fot. materiały prasowe

Agata Suchocka – kobieta renesansu. Autorka książek z cyklu Daję Ci wieczność, które najpierw ukazały się w wersji anglojęzycznej. W Polsce ukazały się dwa pierwsze tomy serii: Woła mnie ciemność i Twarzą w twarz. Pani Agata ma na swoim koncie również dwie powieści obyczajowe: Jesienny motyl i O jeden krok za daleko, audiobook science-fiction DICE oraz opowiadania. Piosenkarka, multiinstrumentalista, tłumaczka, animator kultury. Zawodowo związana ze szkołą muzyczną PRELUDIUM; pasjonatka malarstwa, rysunku i bluesa, udzielająca się wokalnie w Formacji Bluesowej Gorszy Sort. Ja miałam przyjemność porozmawiać z nią, między innymi o pisaniu, muzyce i jej planach na przyszłość. Zapraszam!

Dlaczego zaczęła Pani pisać?

Od małego lubiłam się sprawdzać. Podobno potrafiłam czytać mając dwa lata, ale nie pamiętam tego. Pamiętam za to, że w domu zawsze były książki i czytanie stało się dla mnie naturalną rozrywką. Gdy jakiś tekst mnie zainspirował, zaraz chciałam stworzyć własną wersję. Tak powstała jedna strona komiksu plagiatującego Tytusa, Romka i A’tomka, dwa rozdziały powieści YA (choć wówczas, prawie trzydzieści lat temu, to pojęcie jeszcze nie istniało) inspirowane Musierowiczką, jakiś prolog historii o kundelku napisany pod wpływem lektury Puca, Bursztyna i gości. Nie potrafiłam tego NIE robić, więc chyba ta potrzeba pisania była we mnie od zawsze. Pierwszą poważną próbą literacką stało się stworzenie zarysu Woła mnie ciemność po seansie Wywiadu z Wampirem. Ten film wiele w moim życiu odmienił. Wprawdzie z oryginalnego pomysłu zostały tylko szczątkowe wątki i książka, która się ukazała, jest zupełnie inna od mojego pierwotnego zamysłu, ale śmiało mogę stwierdzić, że to właśnie od gryzmolenia w zeszytach w kratkę ponad dwadzieścia pięć lat temu zaczęło się moje poważne pisanie.

Jak scharakteryzowałaby Pani swoje książki? Mają ze sobą coś wspólnego, czy też każda jest inna?

Każda jest inna, bo nie lubię się powtarzać. Ich wspólną cechą jest typ bohaterów: to zawsze autsajderzy, jednostki wybitne, ale i wyalienowane, często obciążone traumatyczną przeszłością, mające zaburzenia psychiczne i nałogi. To nie są postaci, z którymi czytelnik może się łatwo zidentyfikować. Nigdy nie pociągały mnie jednak rzeczy zwykłe ani zwykli ludzie. Wolałabym skonać, niż stać się przeciętna! Tacy też są moi bohaterowie: piękni, szaleni, straceni.

Ma Pani w dorobku zarówno powieści, jak i opowiadania. Czy pisanie krótkich form mocno się różni od tworzenia pełnej książki?

Zasadniczo się różni. W zeszłym roku zaproszono mnie do czterech antologii i po lekturze opinii czytelników na temat tych zbiorów, a także samych tekstów w nich zawartych, stwierdzam z przykrością, że zarówno sztuka pisania opowiadań, jak i ich czytania, umiera. Czytelnicy oczekują spójności, ciągłości, rozbudowania dekoracji, a w krótkiej formie chodzi raczej o uchwycenie ulotności chwili, jeden aspekt szerszego założenia, czasem opowiadania w zasadzie nie mają fabuły, a są tylko zapisem strumienia świadomości. Autorzy piszą jednak tak, jakby miał nastąpić jakiś ciąg dalszy, a przecież to nie tak działa. Owszem, zakończenie może być otwarte, niedomówione, skłaniać do refleksji, jednak ciągu dalszego nie będzie. Czasem „opowiadanie” to po prostu rozdział wycięty z powieści. Cieszę się, że w środowisku grozy opowiadania mają się świetnie. Ta forma wymaga chyba literackiej dojrzałości, a tego wielu autorom brakuje. Ja pisałam opowiadania przez dwie dekady, zanim na nowo napisałam powieść. Cieszę się, gdy czytelnicy zauważają dojrzały styl i moją miłość do języka.

Dlaczego powieści z cyklu Daję ci wieczność najpierw ukazały się po angielsku?

Po debiucie zajęłam się przekładem Woła mnie ciemność na język angielski, żeby nie wyjść z wprawy. Ta zabawa tak bardzo mi się spodobała, że przełożyłam cztery tomy, a szósty napisałam oryginalnie po angielsku. W kraju mój debiut przemknął niezauważony, więc postanowiłam spróbować sił za granicą. Powieść znalazła wielu czytelników anglojęzycznych i zebrała niezłe recenzje, a ja zyskałam argument, z którym udałam się do krajowych wydawców. A potem już jakoś poszło.

Jak powstała Woła mnie ciemność – pierwszy tom wampirzego cyklu?

Na to odpowiedziałam już częściowo powyżej. Pierwsza wersja była jednak żałośnie infantylna i przypominała raczej Zmierzch… choć było to dziesięć lat przed Zmierzchem. Hmm…  Może gdybym wówczas to opublikowała, stałabym się polską Stephanie Meyer?? Dobra, kiepski żart. Pierwotny pomysł porzuciłam, postaci jednak dojrzewały w mojej głowie i w końcu przemówiły, gdy po latach przerwy, macierzyństwa, znalazłam czas na pisanie. Zyskały niezależność, a ja pisząc nie mogłam uwierzyć, co wyprawiają! Wszystko w pewnym momencie wymknęło się spod kontroli, pisałam bez planu, szłam na żywioł. Wyszło cudnie! Jestem bardzo dumna z tej powieści i uważam, że to moja najlepsza książka.

Czy teraz, po pewnym czasie, zmieniłaby Pani coś w swoich powieściach?

Fabularnie raczej nie, może językowo. Być może wyrzuciłabym końcową część z Woła mnie ciemność i przeniosła ją do kolejnego tomu, ale pisząc tę historię nie byłam na sto procent pewna, czy kolejne tomy powstaną, więc chciałam w niej upchnąć jak najwięcej, nie zostawiać aż tylu niedomówień.

Z napisania której książki jest Pani najbardziej dumna?

Z DICEa. Gdy teraz jej słucham, nie mogę uwierzyć, że napisałam coś takiego. To była niesamowita przygoda, ogrom researchu i świetna zabawa motywami, które wypełniały moje dzieciństwo. Dorastałam z cyberpunkiem, więc jak nabrałam rozpędu, to szło już gładko.

Dlaczego powieść DICE jest dostępna jedynie jako audiobook?

Powieść powstała prawie pięć lat temu. Cyberpunk był wówczas bardzo niszowy. Po tym, jak przez kilka miesięcy słałam ją w przestrzeń bez odzewu, po prostu o niej zapomniałam. Dopiero po hypie na grę coś się w tej materii ruszyło literacko, bo wcześniej mogliśmy poczytać niemal wyłącznie przekłady zagranicznych bestsellerów. Mam nadzieję, że po sukcesie zbioru Cyberpunk Girls i świetnym przyjęciu mojego opowiadania Nitro w końcu znajdzie się chętny wydawca. Bardzo się jednak cieszę z tego audiobooka, bo przeczytał go najlepszy w moim (i nie tylko moim) mniemaniu rodzimy lektor – Filip Kosior. Nawet, jeśli książka papierowa miałby się nigdy nie ukazać, to i tak nie żałuję decyzji wypuszczenia DICEa w wersji audio. To świetna rozrywka i sama przyjemność!

Jakiś czas temu panowała moda na wszelkie wampirze księgi – wyżej wspomniany Zmierzch, Pamiętniki wampirów, Akademię wampirów, itd. Czy te kilkanaście lat później, w 2021 roku, czytelnicy nadal mogą być zainteresowani tym tematem? Czy jednak zainteresowanie ich historią o krwiopijcach jest trudniejsze?

Zacznijmy od tego, że wszystkie te wymienione tytuły nie są żadną literaturą wampiryczną. To bajeczki, trochę śmieszne, mało straszne. Postaci w nich są wręcz groteskowe i tak dalece odbiegają od swojego romantycznego bądź demonicznego pierwowzoru, że budzą wyłącznie politowanie. Koncept wampira się zdewaluował. Wampir stał się rozrywką dla piszczących nastolatek. Smutne to wielce. I faktycznie, gimnastykuję się, by udowodnić, że moje powieści to poważna literatura piękna, literatura grozy, poruszająca ważne i trudne tematy, a długowieczność postaci jest niejako pretekstem do umieszczania ich w różnych płaszczyznach czasowych i kontekstach kulturowych. Moje powieści w NICZYM nie przypominają tej pseudowampirycznej papki.

Co Panią inspiruje do pisania?

Wszystko. Nic. Nie ma reguły. Zdarzało się, że nie pisałam całymi miesiącami, latami nawet, a potem wpadałam w literacki cug. Często jest to muzyka, teksty piosenek, z których powstają całe fabuły. W tym roku ukaże się latem właśnie takie opowiadanie.

Jak, w Pani przypadku, wygląda proces pisania? Czeka Pani na wenę, czy regularnie siada i pisze?

Teraz już zmuszam się do regularności, bo oprócz pisania własnych tekstów zajmuję się zawodowo przekładem. Deadline’y są bezlitosne, a zagraniczne bestsellery grube. Nie mam jednak rytuałów czy ulubionych pór na pracę.

Czy nadaje Pani bohaterom jakieś swoje cechy?

No pewnie! Każdy z nich jest po części mną. Każdy autor jest ekshibicjonistą, a jeśli twierdzi inaczej – kłamie. Oczywiście, nie powiem, jakie to cechy, i co jest prawdą, a co tylko fikcją literacką! 😉

A jak jest z imionami bohaterów? Są one przypadkowe, czy jednak mają jakieś znaczenie?

Kieruję się głównie brzmieniem. Jest kilka imion, których nigdy nie nadam postaciom. Za to prawie w każdej mojej książce jest jakiś Robert 🙂 W przepełnionej symboliką Woła mnie ciemność (gdzie też jest Robert, a jakże!), wielkie znaczenie ma nazwisko narratora – Jardineux. Oznacza ono „kamień szlachetny ze skazą” i doskonale charakteryzuje tę postać.

Pani powieści poruszają trudne i niekiedy kontrowersyjne tematy – aborcja, prostytucja, bezdomność, miłość homoseksualna… Czy chce Pani w ten sposób wywołać jakąś reakcję u czytelników, zwrócić ich uwagę?

Oczywiście, że chcę! Przede wszystkim poszerzać horyzonty, zrzucać z oczu przysłowiowe łuski. To, że się o czymś nie mówi, nie znaczy, że tego nie ma. Na miłość mam konkretny pogląd: dla mnie nie ma płci i może być we wszystkich kolorach tęczy. Wielu ludzi boi się przyznać, że miłość homoseksualna może być piękna, szczera, zwyczajna. W tych trudnych czasach trzeba o tym mówić jeszcze głośniej, tak samo jak o aborcji i ludziach wyrzuconych na społeczny margines, którzy są dla rządu czy służb socjalnych niewidzialni, dopóki nie wydarzy się jakaś spektakularna tragedia, o której potem trąbią media.

W książce O jeden krok za daleko poruszyła Pani kwestię traktowania zwierząt na wsi, a główna bohaterka była amazonką wspierającą akcje na rzecz praw zwierząt. Czy ta kwestia jest Pani bliska?

Bardzo bliska. Nie potrafię być obojętna na krzywdę dzieci i zwierząt. Pies głównej bohaterki, Zuza, to moja pierwsza schroniskowa suczka, a więc postać autentyczna. Teraz mamy już trzecią taką bidę. A znieczulica wobec zwierząt, okrucieństwo wobec nich są wyznacznikiem ludzkiej podłości. Zwyrodnialcy krzywdzący istoty słabsze i bezbronne powinni być bezlitośnie karani. Wówczas z pewnością świat byłby lepszy.

Czytając cykl Daję ci wieczność, nie da się nie zauważyć inspiracji twórczością Anne Rice. Któryś z pisarzy – rodzimych czy zagranicznych – jeszcze Panią inspiruje?

Uwielbiam oszczędną w wyrazie prozę Harukiego Murakamiego. Ostatnio spodobał mi się Guillaume Musso, dość podobną stylistykę mamy. W kraju na chwilę owładnął mną Wojciech Gunia. No i Colette, Cheri to mój ukochany romans!

Oprócz pisania, zajmuje się Pani przekładami, muzyką i rysunkiem. Jak zaczęła się Pani przygoda z muzyką?

Tak samo, jak z czytaniem. Śpiewałam piosenki, zanim skończyłam dwa lata. W moim domu zawsze słuchało się Trójki. Pierwszą gitarę kupiłam, gdy skończyłam piątą klasę, milion lat temu. Dwadzieścia lat temu chciałam zostać gwiazdą rocka, zagrałam kilkadziesiąt koncertów z ówczesną kapelą, której liderowałam. To były czasy przedinternetowe, więc nie udało nam się wybić. I tak powoli marzenie umarło.

Gdzie możemy posłuchać Pani muzycznych utworów?

Zachęcam do obserwowania fb Formacji Bluesowej Gorszy Sort. No i podczas live’ów na stronie autorskiej często podśpiewuję, podgrywając sobie na ukulele!

A jak było z rysunkiem? Kiedy to się zaczęło?

Moja Mama kiedyś pięknie rysowała, była dla mnie wielką inspiracją. Chciałam ujrzeć twarze swoich postaci, więc musiałam opanować sztukę portretowania. Stąd właśnie ilustracje we wszystkich moich książkach. Kiedyś przez kilka lat pasjonowała mnie stylistyka mangowa. Cieszę się, że córka odziedziczyła tę pasję i przechodzi ona na kolejne pokolenie.

Studiowała Pani anglistykę. Skąd taki wybór?

Angielskim władałam już w podstawówce, a o to starał się mój Tata. Przez dwa lata był w Stanach, jednak nie opanował języka i chyba w ten sposób chciał się zrehabilitować, a może zrealizować. Zachęcał mnie do rozmów z cudzoziemcami. I zaczęłam tę możliwość porozumienia się ze wszystkimi postrzegać jako supermoc. To jest naprawdę świetne, rozumieć wszystkie filmy i teksty piosenek, czytać w oryginale i móc dogadać się z każdym.

Czego czytelnicy, którzy jeszcze nie sięgnęli po Pieśń słowika, mogą się spodziewać?

Przede wszystkim ogromnego ładunku emocji, zmysłowości, i lekcji muzyki barokowej! 😉

Czy Pani nowa książka będzie kontynuacją cyklu Daję ci wieczność, powieścią obyczajową czy też czymś kompletnie innym?

Kolejny tom cyklu ukaże się w Halloween, ale przed nim jeszcze dwie powieści obyczajowe. Jedna z nich znowu bardzo mocna, a druga bardzo erotyczna, oscylująca gdzieś między dramatem a realizmem magicznym.

Czytałam wywiady z Panią i dość często mówi Pani o tym, że mieszkała przez 25 lat we Wrocławiu. Zresztą, Jesienny motyl rozgrywa się we Wrocławiu… Ale czy któraś z Pani przyszłych powieści będzie się rozgrywać w tym mieście?

Obie nadchodzące premiery, choć nie jest to powiedziane wprost. Wrocław to świetna sceneria, miasto duże, wielokulturowe, ale nie przytłaczające. Kluby z powieści, która ukaże się w marcu, to autentyczne miejsca, w którym dwie dekady temu bywałam.

A może Pani zdradzić, ile będzie książek z cyklu Daję ci wieczność?

To żadna tajemnica, wszystkie zaplanowane tomy są wypisane w Pieśni słowika. Na tę chwilę planuję dziesięć, ale niewykluczone, że będzie ich więcej, bo zostawiam sobie furtki, buduję cykl na bazie rozrastającego się drzewa, fraktala.

Co jest najtrudniejsze w Pani pracy? Zarówno, jeśli chodzi o pisanie, jak i o pozostałe Pani aktywności?

Cierpliwość. Nie mam jej za wiele, wszystko chciałabym „na już”, a praca nad powieścią to żmudny proces, szczególnie końcowy etap, redakcja, korekta, gdy w krótkim czasie trzeba przeczytać ten sam tekst kilka razy. Często po premierze nie mam już sił zaglądać do książki. Musi odleżeć swoje, bym co nieco zapomniała.

W jednym z wywiadów powiedziała Pani, że „pisarstwo to rzemiosło, jak każde inne, wymaga wielu lat żmudnych ćwiczeń i nieustannej dążności do samodoskonalenia”. Co zatem robić, żeby być dobrym pisarzem? Jak ćwiczyć swoje rzemiosło?

Pisać. To jedyna droga. I czytać klasyków literatury, bo nie bez kozery przetrwali wieki. Trzeba też mieć sporo samokrytyki, trochę pokory, a gdy już zyska się własny styl, wiarę w niego. Najgorsze to płynąć z mętną falą i kopiować cudze bestsellery marnej jakości. Pogardzam autorami, którzy tak robią, dla mnie nie są nic warci jako pisarze.

Zmieniłaby coś Pani w swoim życiu?

Chyba nie, bo jeśli wierzyć w efekt motyla, jedna zmiana w przeszłości sprawiłaby, że byłabym teraz zupełnie gdzie indziej. A akurat tak się składa, że rok pandemii doprowadził mnie dokładnie tu, gdzie chcę być. Jeśli miałabym coś zmienić teraz, to uporządkowałabym i odgraciła przestrzeń wokół mnie, bo przygniatają mnie przedmioty i papiery. Muszę się chyba po prostu do tego zabrać.

Czego mogę Pani życzyć?

Wysokich wyników sprzedaży i tego, aby czytelnicy docenili nie tylko to, co mam im do powiedzenia, ale przede wszystkim formę, w jakiej to robię.

To tego Pani życzę. Pięknie dziękuję za rozmowę 🙂

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments