Terraformacja Marsa to jedna z najpopularniejszych i najwyżej ocenianych gier planszowych. Ja od zawsze byłem jej fanem, choć potrafiłem dostrzec w niej trochę mankamentów. Od momentu wydania Ekspedycji Ares, „duża” Terraformacja praktycznie przyspawała się do mojego kallaxa. Na ogłoszoną wersję kościaną czekałem z dużą niecierpliwością. Oczekiwania były wysokie. Czy warto było czekać?
Grę rozpoczynamy od wyboru swojej karty korporacji. Dzięki niej poznamy swój początkowy poziom produkcji surowców oraz żetonów-jokerów. Podczas rozgrywki, naszym zadaniem będzie rozwinięcie naszej korporacji, przeprowadzenie terraformacji Czerwonej Planety oraz zdobycie największej ilości punktów. Same zasady są wyjątkowo proste, a cała gra opiera się niemal wyłącznie o dwie fazy – akcji i produkcji.
Faza produkcji to moment, w którym pozyskujemy nowe surowce z odpowiednich kości. Surowce te będziemy potrzebowali do zagrywania kart projektów, które zapewnią nam punkty zwycięstwa i zwiększą liczbę produkowanych w przyszłości surowców.
Faza akcji pozwoli na wykonanie akcji pomocniczych i głównych. Będziemy mieli możliwość zdobycia nowych kości, wydania posiadanych surowców na podwyższenie poziomu parametrów Marsa. To moment w którym możemy też dobrać nowe karty projektów. Gra kończy się w momencie, gdy którykolwiek z graczy spełni dwa z trzech warunków niezbędnych do terraformacji Marsa.
Na papierze to wszystko wygląda bardzo dobrze, ale rzeczywistość jest nieco inna. Kościaną wersja Terraformacji Marsa ma sporo minusów i elementów, które skutecznie psuły mi zabawę. Ale zacznijmy od początku.
Upierdliwa losowość
Bardzo irytowała mnie w tej grze losowość. Losowo obieramy karty, turlamy kośćmi, których wyniki decydują jakie surowce na start otrzymamy. Niestety bardzo często na początek otrzymywałem karty, których zrobienie graniczyło z cudem. Aby zagrać kartę, należy wydać odpowiednią liczbę kości. Nie dość, że musi się zgadzać kolor kości, to jeszcze pojawiający się na niej symbol! Owszem, gra ma zaimplementowane mechaniki kontroli nad losowością, czyli manipulacje kośćmi, jednak aby to zrobić, należy wykorzystać akcję pomocniczą, co przekłada ewentualne zagranie upragnionej karty na kolejną turę. Jeśli naszym przeciwnikom, na początku karty i surowce dopiszą – ciężko będzie ich dogonić. Trudno w tej grze o planowanie taktyk, gdyż mamy bardzo niewielki wpływ na karty i kości. Gdy jesteśmy w połowie rozgrywki, a ja dalej nie mogę zagrać karty otrzymanej na początku gry – odechciewa mi się grać dalej…
Efekt śnieżnej kuli
W moich rozgrywkach zaobserwowałem tez pewną zależność. Jeśli graczowi podejdą karty i kości na samym początku. Czyli wylosuje fajną korporację na start i będzie mieć szczęście, że szybo będzie w stanie zagrać kolejne karty zwiększające produkcję. Jego gra nabierze rozpędu. Będzie to klasyczny efekt śnieżnej kuli. Gracz w zasadzie będzie miał na tyle surowców, że będzie mógł zagrać niemal każdą kartę, a swoich współgraczy zostawi daleko w tyle. Pewnie, jeśli to nam się poszczęści – nie będziemy narzekać, ale w przeciwnym razie… Śmierci rozumiecie.
Niesatysfakcjonujący system nagród
Kolejny, w mojej opinii, bardzo nietrafiony pomysł. W trakcie przygotowywania rozgrywki, wybieramy po jednej kości z każdego koloru, po czym losowo wybieramy trzy z nich. Następnie nimi rzucamy, a symbole, które się wylosowały przenosimy na planszę do strefy nagród. Ten gracz, który podczas rozgrywki zagra najwiecej kart z danymi symbolami na kartach – zdobędzie nagrody, czyli dodatkowe punkty. Symboli na kartach jest bardzo dużo, więc strategia zagrywania kart pod kątem nagród – może delikatnie mówiąc, nie wypalić. Jak się komuś poszczęści to gra dodatkowo tego gracza nagrodzi. Podobno nie kopie się leżącego, prawda?
Jest trochę pozytywów
Jak już zdążyliście zauważyć – nie jestem wielkim fanem tej gry. Natomiast muszę ją w kilku aspektach pochwalić. Kościana wersja Terraformacji to zdecydowanie najprostsza gra z tej serii. Próg wejścia jest idealny, więc można łatwo wprowadzić kogoś dopiero wchodzącego do hobby. Jeśli komuś się spodoba, to będzie mógł sprawdzić kolejne, bardziej zaawansowane gry o Czerwonej Planecie. Dużym atutem jest też czas trwania rozgrywki. Grę spokojnie można ukończyć w 40-50 minut, co jest miłą odmianą, szczególnie w porównaniu do dużej Terraformacji.
Na wysokim poziomie stoi również wykonanie produktu. Szczególnie fajnie prezentują się customizowane kości. Tekturowe żetony tez nie zostały zrobione po kosztach i powinny wystarczyć na długo. Grafiki na kartach są zdecydowanie lepsza niż w oryginale, choć na pewno nie jest to najwyższa półka, a czasami stockowe grafiki potrafią zakłuć w oko. Trochę dziwi też rozmiar kart. Pudełko jest dosyć duże, więc spokojnie można było zastosować rozmiar CCG. Generalnie wykonanie jest na bardzo akceptowalnym poziomie.
Osobiście cieszy mnie również powrót do “Tytułów”, znanych z pierwszej TM, a których zabrakło w Ekspedycji Ares. Wprowadzają one odrobinę więcej regrywalności, oraz mogą faktycznie ukierunkować naszą strategię w grze (choć oczywiście, znów musimy liczyć na uśmiech losu).
W pudełku znajdziemy też dodatkowy mini-dodatek. Ery Korporacyjne dodają nowe tytuły oraz karty. Na niektórych kartach. korporacji oraz niebieskich projektach, znajdują się specjalne efekty i zniżki. Warto bardzo szybko włączyć te dodatki do gry, gdyż urozmaicają one rozgrywkę i mocno ją dynamizują. Trochę nie rozumiem, czemu zostało to wrzucone w mini-dodatek. W mojej opinii te karty powinny znajdować się podstawowej wersji gry.
Czas podsumowań
Cóż, niestety się nie udało. Terraformacja Marsa: Gra Kościana to twór propodobny, który wykłada się niemal na każdym elemencie rozgrywki. Jest irytująco losowa, a sam gameplay nie porywa. Dla początkującego gracza, może być to przyjemne wejście w świat nowoczesnych planszówek. Bardziej zaawansowany gracz niewiele tutaj znajdzie dla siebie. Być może produkt uratują ewentualne dodatki, bo w pudełku mamy sporo powietrza, które można jeszcze zagospodarować. Niestety, naprawianie gry kolejnymi, płatnymi dodatkami nie uważam za rozwiązanie fair w stosunku do konsumenta. Ja odpuszczam kosmiczne turlanie kośćmi i wracam do zdecydowanie lepszej – Ekspedycji Ares.