Od ostatniej odsłony przygód kultowego detektywa minęło niespełna 5 lat. Ukraińskie studio Frogware zdecydowało się w tym czasie na zupełne odmłodzenie marki – w najnowszej produkcji próżno tym samym szukać choćby skrawka londyńskiej ulicy, nie mówiąc już nawet o mieszkaniu przy Baker Street 221B. Zamiast tego odwiedzamy malowniczą wyspę Cordonę, gdzie Sherlock… a raczej „Szerluś” próbuje rozwikłać tajemnicę śmierci swojej matki. Czy taka zmiana wyszła serii na dobre? Przekonajmy się.
Pogodzić się z przeszłością
Powrót do miejsca, w którym spędziło się całe dzieciństwo okazuje się być dla młodego detektywa nie lada wyzwaniem. To bowiem tutaj, na Cordonie, przeszło 10 lat temu – 11 letni wówczas Sherlock Holmes musiał pożegnać swoją tragicznie zmarłą matkę. Zatarte wspomnienia oraz głęboko skrywane urazy zdają się wychodzić na jaw już podczas pierwszych minut akcji, kiedy to na grobie Violet Holmes znajdujemy zegarek należący do rodzinnej kolekcji.
To z pozoru błahe zdarzenie szybko zamienia się jednak w zawiłe śledztwo, podczas którego na światło dzienne wychodzą coraz to nowsze fakty. Sam detektyw zaś – z każdą godziną rozgrywki zaczyna odsłaniać skrywane dotąd obrazy przeszłości, przypominając sobie leżące głęboko w podświadomości sceny z domu rodzinnego.
Dom dla zmyślonych przyjaciół Sherlocka Holmesa
Co ciekawe, całość akcji toczy się na długo przed wydarzeniami przedstawionymi chociażby w książce, serialu, czy nawet poprzednich odsłonach serii. Oznacza to, że nasz tytułowy detektyw nie poznał jeszcze swojego najwierniejszego asystenta – dr Johna Watsona. Czy zatem podróżuje on sam? No nie do końca.
Podczas rozgrywki towarzyszy nam bowiem Jon, będący wymyślonym przyjacielem Sherlocka z dzieciństwa. I o ile na początku rozgrywki można odnieść wrażenie, że jest on realną postacią – każda kolejna minuta skutecznie oddala nas od takiego stwierdzenia. Przykład?
Wchodzisz do pokoju – Jon siedzi na trzymetrowej półce. Wychodzisz z pokoju – Jon zdążył już zasiąść w fotelu na werandzie. Idziesz na zewnątrz – Jon lewituje przy kwiatkach (to chyba akurat był glitch). Otwierasz lodówkę… Wiadomo. Nie muszę więc raczej nadmieniać, że Jon zdecydowanie nie ma cech idealnego partnera.
W pełni otwarty świat – tego jeszcze nie było
Przechadzając się po uliczkach Cordony można odnieść wrażenie, że miasto tętni życiem. Nie spotkamy tu może tłumów, natomiast zawsze pojawi się ktoś w pobliżu, aby poplotkować (o tym za chwilę). To co jest dużą zmianą w porównaniu do poprzednich odsłon to właśnie otwarty świat. Ma on niestety pewne mankamenty, gdyż na dobrą sprawę nie ma w nim za dużo do roboty. Są co prawda pewne misje poboczne w postaci oczyszczania obozów bandytów, czy też znajdźki (zbieranie kolekcji monet), ale nie jest to coś co przykułoby naszą uwagę na dłużej.
Mocną stroną otwartego świata w tej produkcji są natomiast (pewnie głupio to zabrzmi) przechodnie. W kilku misjach z głównego wątku mamy bowiem za zadanie odnaleźć jakiś budynek lub konkretną osobę mając do dyspozycji jedynie opis lub fotografię. Wchodząc w interakcję z przechodniami możemy tym samym dowiedzieć się np. przy której ulicy zlokalizowany jest nasz cel.
System ten, choć pomysłowy, ma niestety pewną uprzykrzającą życie przypadłość – nie zawsze dostaniemy informacje od przechodniów, jeśli uprzednio nie dobierzemy odpowiedniego stroju. Każdy z ubiorów posiada bowiem odpowiednie atrybuty – zakładając na siebie przykładowo elegancki garnitur zwiększymy co prawda szansę na wyciągnięcie poszlak od dystyngowanych gości, natomiast sprawimy również, że uchodźcy ze slamsów nie pisną nam ani słówka. Tym samym, zamiast skupiać się na rozgrywce i aktualnie wykonywanym śledztwie – siedzimy pół godziny w garderobie, aby wydobyć jedną, mało znaczącą informację.
Fabuła
Przejdźmy natomiast do najważniejszego, czyli do fabuły – a raczej do sposobu, w który przeprowadza się śledztwa, gdyż jest to coś na co warto zwrócić uwagę. To właśnie ten moment, kiedy pełni niewiedzy trafiamy na miejsce zbrodni jest czymś co definiuje tą produkcję. Każde z głównych śledztw fabularnych (a jest ich 5) potrafią skutecznie zamącić w głowie, przez co nasze początkowe tropy urywają się w połowie i jesteśmy zmuszeni na nowo analizować fakty – tak aby finalnie osądzić jednego z podejrzanych oraz wybrać to czy jego czyn ma przesłanki łagodzące (np. czy działał w afekcie), czy też był w pełni świadomy tego czynu i zasługuje na szubienicę.
Samo zbieranie dowodów przypomina swoim działaniem mechanikę wykorzystywaną w produkcjach point & click. Przy użyciu kursora nakierowujemy na przedmiot, który następnie możemy obrócić lub przeczytać (w przypadku kiedy jest to list). Zebrane w ten sposób materiały trafiają do naszego dziennika, a my możemy wykorzystywać je chociażby w celu zadania kilku niewygodnych pytań naszym podejrzanym, dzięki czemu zdobywamy kolejne informacje.
Podczas zbierania poszlak mamy również do dyspozycji mechanizm, który można przyrównać do „wiedźmińskich zmysłów” – ma to na celu odkryć pewne poszlaki, które z pewnością zostały by przeoczone przez zwykłego śmiertelnika (a w końcu my jesteśmy najwybitniejszym detektywem i nic się przed nami nie ukryje). Kiedy uruchomimy specjalny tryb i nakierujemy kursorem na dany przedmiot zostaną obok niego wyświetlone znikające rozważania Sherlocka, np. “Zbyt płytkie”, “Fałszywe dno” – dzięki czemu odkryjemy, że pudełko skrywa dogłębnie schowane skarby.
Całość wygląda jeszcze lepiej, kiedy po zebraniu wystarczających poszlak jesteśmy w stanie wejść do tzw. „Pałacu pamięci”. Wówczas nasz główny bohater kładzie się wygodnie na ziemi (nadal na miejscu zbrodni), a my jesteśmy w stanie ułożyć potencjalny przebieg danego zajścia, sugerując się zebranymi tropami. Kiedy jesteśmy w Pałacu pamięci – wcielamy się chwilowo w rolę Jona i przy jego pomocy wybieramy jakie zdarzenie miało miejsce (np. jakim przedmiotem zaatakował napastnik) oraz w jakiej kolejności odbywała się sekwencja (np. czy ofiara upadła od razu, czy może przeszła jeszcze kilka metrów itd.)
Same wątki główne są również genialnie rozpisane i każdy z nich posiada drugie dno, przez co ciężej jest nam wydać ostateczny wyrok (np. kiedy podczas śledztwa odkrywamy, że pomimo iż nasz winowajca popełnił zbrodnię umyślnie – może przyczynić się dla dobra mniejszości etnicznej w mieście).
Trochę wad
Choć fabularnie stoi to całkiem nieźle – nie da się ulec wrażeniu, że gra jest zwyczajnie za krótka. 5 głównych śledztw, które starczą maksymalnie na 15 godzin rozgrywki pozostawia lekki niedosyt (nawet pomimo questów pobocznych).
Dodatkowo, tak na dobrą sprawę produkcja ta miała być pewnym oderwaniem się od poprzedniczek i rozpoczęciem nowego cyklu serii – tym razem z większym rozmachem. Zamiast tego otrzymaliśmy lekko podrasowaną wersję gry z 2016r. Być może nie jest to odgrzany kotlet, ale na pewno panierka była ta sama.
Inną kwestią jest to, że do gry wprowadzone zostały elementy, które nie do końca do niej pasują i wydawały mi się lekkim zapychaczem. Przykładem tego jest chociażby walka z bandytami, która opiera się w głównej mierze na strzelaniu w podświetlone elementy otoczenia lub pancerz przeciwników – tak aby naszych wrogów unieszkodliwić, lecz nie zabić. Niby fajnie, że sobie trochę postrzelamy w przerwie od śledztwa, ale więcej z tym zachodu niż rzeczywistej frajdy.
Podobnie ma się rzecz z wcześniej wspomnianymi przebierankami. O ile z założenia był to pomysł dobry, tak z każdym kolejnym doborem strojów na „chybił-trafił” – zaczęło to najzwyczajniej w świecie denerwować.
Ostatnim mankamentem tej produkcji są niestety kwestie techniczne. Podczas biegania po mieście obraz potrafił się zacinać, wchodzenie do budynków powodowało dość często crashe, natomiast czasem występowały problemy aby w ogóle uruchomić grę. Dodatkowo polskie tłumaczenie chyba nie do końca zostało poddane korekcie, gdyż zdarzały się tam pewne literówki lub przekręcenia wyrazów.
Podsumowanie
Kończąc, Sherlock Holmes: Chapter One to naprawdę kawał dobrej gry. Jest to produkcja, na którą w szczególności powinny zwrócić uwagę osoby, które uwielbiają wszelkiego rodzaju kryminały, dochodzenia, czy też zagadki. Tak naprawdę to właśnie rozbudowane śledztwa stanowią największą zaletę najnowszego Sherlocka i mam wrażenie, że gdyby spędzono na tym aspekcie trochę więcej czasu to mielibyśmy hit. Na ten moment jest tylko dobrze, choć zdecydowanie widać potencjał w dalszych losach serii. Ocena 7/10.
Grę do recenzji udostępnił Gog.com. Znajdziecie ją tutaj.
Diabeł tkwi w szczegółach – Sherlock Holmes: The Devil’s Daughter [recenzja]
Diabeł tkwi w szczegółach – Sherlock Holmes: The Devil’s Daughter [recenzja]