Całkiem niedawno na polskim rynku, dzięki wydawnictwu Rebel, zadebiutowała gra Challengera: Drużyna marzeń. Jest to produkt bardzo dziwny i trudny do jednoznacznej oceny. Zapraszam Was do recenzji tego tytułu.
Challengers: Drużyna marzeń to imprezowa gra karciana z mechaniką budowania talii, w której musimy stoczyć siedem pojedynków, w każdej rundzie ścierając się z innym przeciwnikiem. Na kartach znajdziesz ponad 70 różnych postaci o wyjątkowych zdolnościach: od kosmitów po potwory z oceanicznych głębin. Naszym celem będzie znalezienie wśród nich takiej kombinacji, która zapewni najlepsze połączenie umiejętności i pozwoli wygrać z całkowicie różnymi przeciwnikami.
Przed każdą rundą dobieramy odpowiednią liczbę kart z danego pojemnika i wybieramy tą, która interesuje nas najbardziej. W tym momencie możemy też odrzucić z gry jakąś inną kartę z naszej talii. Trzeba tutaj odpowiednio zarządzać talią, żeby nie była ona zbyt rozbudowana, ale żeby znalazły się w niej odpowiednio silne postaci. Różne rodzaje kart mają różne zdolności, niektóre zwiększają swoją siłę gdy przechwycimy flagę, inne pozwalają dobrać kartę z talii. Jeszcze inne są silniejsze, jeśli mamy już zagraną kartę tego typu. Generalnie możliwości jest sporo i daje nam to fajną możliwość kombowania kart. Rozgrywka odbywa się w formie turniejowej. Rozgrywamy mecze 1vs1, w. których będziemy przejmowali flagę. Przegrywa ten któremu braknie kart w talii lub wszystkie miejsca na rezerwie bedą już zajęte i kolejny poległy bohater nie będzie mógł wejść na rezerwę.. Pomysł jest o tyle fajny, że w rozgrywce może wziąć udział nawet 8 graczy, co spowoduje, że w jednym momencie będą odbywały się 4 pojedynki. Zwycięzca każdego pojedynku zdobywa trofeum z określoną liczbą kibiców. Po 7. rundzie gracze podliczają swoje wyniki, a dwójka, która zebrała najwięcej kibiców, wchodzi do finału rozgrywki.
Tutaj zaczynają się schody
Cały zamysł budowania możliwie najlepszej i najbardziej efektywnej talii jest super. Umiejętności kart są fajnie zrobione i można faktycznie stworzyć zabójcze kombinacje. Problem jest jeden… Absolutnie nie mamy wpływu na to jakie karty wejdą do rozgrywki. Karty dobieramy z zakrytego stosu jak w klasycznej wojnie. Owszem, niektóre umiejętności kart pozwalają na modyfikacje kolejności co może trochę pomoc w planowaniu ruchów, ale to w mojej opinii trochę za mało. W mojej opinii taka mechanika całkowicie marnuje potencjał decbuildingu. Bo co z tego, że stworzę sobie fajną talię z ciekawymi zależnościami, skoro karty dobieram losowo i nie mam na to praktycznie żadnego wpływu.
Wykonanie i oprawa graficzna
Największym atutem gry jest jej oprawa graficzna i jakość wykonania. Bardzo podoba mi się kreskówkowa szata graficzna kart. Całość jest bardzo estetyczna – jest na czym zawiesić oko. Docenią to przede wszystkim młodsi gracze. Na plus – to 4 neoprenowe maty zamiast klasycznej planszy oraz plastikowe podajniki na karty z miejscem na karty odrzucone. Rozłożenie gry zajmuje zaledwie chwile, a doznania z gry na macie są bardzo zadowalające. Szkoda, że twórcy więcej energii włożyli w estetyczną stronę produktu, nie udoskonalając tego co najważniejszego – mechaniki.
Podsumowanie
Challengers: Drużyna marzeń to w mojej opinii produkt niedokończony. Bardzo fajne ilustracje i jakość wykonania elementów w zupełności nie przykrywa głupio zaprojektowanej mechanice. Budowanie talii nie ma żadnego sensu, bo całość jest totalnie losowa. Jest to bardzo irytujące. Można stwierdzić, że jest to nowe wydanie klasycznej Wojny z lepszą oprawą graficzną. Do zagrania z najmłodszymi spoko, ale w mojej opinii – może się szybko znudzić.