Elektroniczny plastusiowy pamiętnik – the Neverhood

0
997

Są takie gry, które potrzebują wielu lat, by do nich dojrzeć. Nie inaczej było z The Neverhood. Wydany w 1996 roku, choć stanowił powiew świeżości na ówczesnym rynku gier, nie zdobył należytego uznania. Jednak z czasem to się zmieniło i gra, choć ma już 22 lata, wciąż ma wielu wiernych fanów. Dlaczego?

Doug TenNapel, amerykański pisarz, rysownik oraz projektant gier komputerowych jest odpowiedzialny za stworzenie The Neverhood, który został wydany 31 października 1996  roku dzięki Dreamworks Interactive. Producentem zostało The Neverhood, Inc. Jest to gra typu point and click. Po świecie poruszamy na dwa sposoby – przemieszczając się między lokacjami obserwujemy wszystko z perspektywy pierwszoosobowej, natomiast w poszczególnych lokacjach widok zamienia się na trzecioosobowy, w którym świat staje się dwuwymiarowy. 

The Neverhood było dość innowacyjną grą jak na tamte czasy – zrobiono ją techniką poklatkową. Co to znaczy? Stworzono ogromną makietę świata gry z plasteliny, której było dobre kilkadziesiąt ton, i robiono zdjęcia, które  następnie łączono w całość. Już choćby charakterystyczny chód głównego bohatera, Klaymena, czy niesamowita mimika jego twarzy świadczą o tym, ile pracy zostało włożone w stworzenie całej gry. Cały proces – lepienia makiety i filmowania gry – zajął twórcom praktycznie rok.

The Neverhood
Klaymen dzielnie walczy z potworem!

Kawałek wspomnień

Przed ponownym uruchomieniem The Neverhood rok temu z rozgrywki, w którą grałam jako mały dzieciak, pamiętałam niewiele – głównie to, że na początku gonił nas potwór i trzeba było go wysadzić w powietrze, co mnie ogromnie przerażało. Bałam się też klimatu gry, niezbyt podobał mi się jej wygląd (miałam swoje poczucie estetyki i potrafiłam czegoś nie lubić tylko dlatego, że było dla mnie brzydkie. Przykład – Muminki nigdy mnie nie interesowały, bo nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie mają normalnych ust i nie wyglądają jak ludzie czy zwierzęta). Pamiętałam też, że gra była dla mnie trudna, ale z jakiegoś powodu także pociągająca i ciekawa. Gdzieś tam w głębi serca czułam sympatię do „Plastusia” i wbrew wszystkim dziecięcym awersjom grę wspominałam zawsze bardzo dobrze.

Kim jest Klaymen i co ma na celu?

Nasz plastelinowy bohater nie bardzo wie, jak się zjawił na świecie. Co jakiś czas znajduje dyski z wiadomościami od niejakiego Williego Trombone’a, który wyjaśnia w nich historię Neverhood oraz zadania, które nas czekają. W trakcie gry będziemy mieć okazję przespacerowania się paskudnie długim korytarzem, na ścianach którego możemy poczytać o początkach świata.  Dowiemy się, kto stworzył Klaymena i w wyniku jakiego błędu popadł w kłopoty. A kto będzie musiał go ratować? No cóż, my. Nie zdradzę Wam nic więcej prócz tego, że możemy wybrać zakończenie gry.

Z dzisiejszego punktu widzenia cała fabuła wydawać może się nieco kiczowata. Jak zawsze, to nasz główny bohater musi ratować świat, i jak zwykle, nie bardzo wie na początku, jak się do tego zabrać. Jednak musimy pamiętać, że The Neverhood ma na swoim karku już dwadzieścia dwa lata, więc jak na tamte czasy, fabuła była dość świeża i interesująca. Poza tym, to nie ona jest najistotniejszym dla gracza elementem w tej grze.

Mocne strony The Neverhood – poczucie humoru

Jeśli kiedykolwiek mieliście styczność z tą grą, to zapewne wiecie, że stoi ona poczuciem humoru twórców i zagadkami logicznymi. Mnie jako dziecko frustrował wspomniany wyżej niekończący się niemal korytarz z zapisaną historią świata gry, który trzeba było przejść w jedną i drugą stronę tylko po zdobycie jednej dyskietki – a trwało to dobre kilka, kilkanaście minut. Jak wiadomo – bez dyskietki Klaymen się nie obędzie.

Jestem pewna, że twórcy śmiali się szyderczo, gdy wrzucali takie momenty do gry – Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie! Jednak poczucie humoru w grze potrafiło być też śmieszno-straszne, czego przykładem niech będzie sytuacja z początku gry, kiedy Klaymena goni ten okropny potwór. Nasz bohater wpada wtedy na muchomora, z którego odpada biała kropka i ląduje w oku bohatera – oko jest tylko szparą w głowie, więc bohater zatyka usta, dmucha i kulka wypada. Z pewnością miało to być zabawne, ale mnie, wówczas małą dziewczynkę, bardzo to wtedy przeraziło. Muchomora zapamiętałam chyba na zawsze.

The Neverhood
Znany wszystkim fanom gry niekończący się korytarz (z historią Neverhood zapisaną na ścianach).

Zagadki logiczne – i bądź tu mądry

Pamiętam też, jak przyszłam niezadowolona do taty, bo nie wiedziałam, co dalej. Łamigówki to zdecydowanie kolejna mocna strona gry, a jednocześnie nie raz diabelnie trudna. Jedną z takich łamigłówek było wlewanie wody do dzbanków, by otworzyć drzwi, czy też na przykład późniejsze włączanie działka (czy tam rakiety, czy jak się zwie takie śmieszne urządzenie). Wiele z nich opierało się na pamięciówkach – zapamiętaj znaki na jednym końcu planszy, a potem powtórz je na drugim. W takich wypadkach polecam notes i długopis pod ręką.

Generalnie jako dziecko całej gry nie przeszłam, choć przy drugim podejściu moja pamięć krzyknęła radośnie Ej! Pamiętam to! (A trzeba Wam wiedzieć, że kondycja mojej pamięci jest dość wątpliwa i dlatego wspomniane pamięciówki były moją zmorą). Zdecydowanie spędziłam nad grą trochę czasu – przy drugim podejściu, przyznaję bez bicia, korzystałam z solucji. Jedak za pierwszym razem poziom trudności przerósł małego dzieciaka, bo z pewnością byłam małym brzdącem, gdy w to po raz pierwszy grałam. Na pewno w czasach podstawówki już wałkowałam The Sims i jeszcze namiętniej The Sims 2, ale tam za wiele zapamiętywać i myśleć nie musiałam.

The Neverhood
A oto działko/rakieta/teleskop, zwał jak zwał. Redaktorka przeprasza, że nie wie, jak określić to plastelinowe coś.

A do czego służy ten plastelinowy przedmiot?

Jak to w przygodówkach zwykle bywa, po drodze Klaymen zbiera różne przedmioty. Jak to zwykle w przygodówkach nie bywa, nie mamy tutaj typowego inwentarza. To nie my decydujemy, jaki przedmiot w danym momencie użyć – Plastuś sam doskonale wie, co i kiedy mu jest potrzebne. My mamy przede wszystkim zbierać i zapamiętywać (lub zapisywać) zagadki i ich możliwe rozwiązania. A do tych nie raz musimy szukać podpowiedzi, na przykład za oknem, dlatego polecam wyglądanie przez każde z nich.

Jak na tamte czasy świat The Neverhood był całkiem spory. Przede wszystkim mam tu na myśli przeróżne lokacje, a także przejścia między nimi. Mam jednak wrażenie, że gdyby Klaymen biegał, zamiast człapać niezdarnie, świat wydałby się nam o wiele mniejszy. Tempo marszu bohatera narzuca w pewien sposób ilość czasu, którą musimy poświęcić na przemieszczanie się z jednego końca planszy na drugi. Pamiętajmy jednakże, że ów świat był jedną wielką plastelinową makietą, która i tak była naprawdę pokaźnych rozmiarów i ciężko byłby wymagać od twórców, by jeszcze ją powiększyli.

Nie raz słyszałam od swoich znajomych, że nie chcą zagrać w jakąś grę, bo grafika jest przestarzała. Tak mi powiedziała jedna znajoma o pierwszym Tomb Raiderze, a druga o Wiedźminie. Jednakże w przypadku The Neverhood nie ma opcji, by powiedzieć, że “gra się zestarzała”. Bo jak? Plastelina od zawsze była i na zawsze będzie plasteliną, nie ma jak się zestarzeć. Także śmiało można powiedzieć, że pod względem graficznym Plastuś i jego świat są nieśmiertelni. Co więcej, wątpię, żebyśmy jeszcze kiedyś uświadczyli gry wykonanej techniką poklatkową, i to z plasteliny.

Muzyka tworzy klimat

Muzykę do The Neverhood stworzył Terry Taylor. Utrzymana w klimacie bluesowo-jazzowym, nadaje grze niepowtarzalnego charakteru, szczególnie gdy wokalem jest charakterystyczne dla gry “blablanie”. Niektóre zagadki to zadania muzyczne, ale spokojnie – te są na tyle proste, że nawet osobie, której słoń nadepnął na ucho, nie będą sprawiały większych problemów. Wracając do soundtracku – wszystkie utwory zostały zebrane na jednej płycie i wydane jako Imaginarium – Songs from the Neverhood.

Mistrzów docenia się po śm… po kilku(nastu) latach

Niestety, w przypadku The Neverhood nie było inaczej. Po premierze gra sprzedała się w małym nakładzie, niedoceniona, zbyt nowatorska i być może zbyt “specyficzna” dla przeciętnego Kowalskiego. Dopiero po paru latach ją doceniono, gdy studio Neverhood Inc. upadło po wydaniu jeszcze dwóch gier – SkullMonkeys oraz BoomBots. Te dwie ostatnie gry to kolejno zwykła zręcznościówka oraz bijatyka; w obu spotkamy Klaymena i jemu podobnych. Wracajac do The Neverhood – zainteresowanie tą grą jest duże po dziś dzień. Uznana jest za swego rodzaju mistrza gier przygodowych point and click, w którego grzech nie zagrać.

Graliście? Lubicie? Jakie są Wasze wrażenia lub wspomnienia związane z tą grą? Dajcie znać w komentarzach!
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments