Najnowszy sezon Formuły 1 rozpoczął się już na dobre. Z tej okazji, jak co roku, Netflix już tydzień przed pierwszym wyścigiem sezonu 2025 wypuścił kolejny sezon swojego hitu Jazda o Życie. Jak najnowszy, siódmy już sezon dokumentu o królowej sportów motorowych wypada na tle pozostałych? Czy twórcy w końcu posłuchali fanów i poprawili błędy prześladowały Jazdę o Życie od początku?
Jest „mięsko”
Sezon 2024 obfitował w ogromną ilość kluczowych wydarzeń: ogłoszenie przejścia Lewisa Hamiltona do Ferrari, wygrana Charlesa Leclerca w domowym wyścigu w Monako, czy walka o tytuł mistrzowski między Lando Norrisem a Maxem Verstappenem, to tylko kilka historii które śledzili fani motorsportu na całym świecie. Na szczęście, kamery Netflixa znalazły się we właściwym miejscu, we właściwym czasie więc większość z głównych historii sezonu jest w dokumencie przedstawiona, dodając zakulisowe spojrzenie gdzie poza ekipą Jazdy o Życie nie miały wstępu żadne kamery. Dodatkowo serial poświęca uwagę historiom nieco zapomnianym, takim jak wyciek prywatnych wiadomości Christiana Hornera tuż przed startem sezonu czy zmagania kierowców z ekstremalnymi warunkami w Singapurze. W poprzednich sezonach dokumentu problem pomijania niektórych, często kluczowych historii był częsty, miło więc widzieć poprawę pod tym względem.
Narracja też jakby lepsza
Pod względem narracji również widać poprawę. W poprzednich sezonach dość wyraźne było zadziwiająco „kreatywne” ustawianie wycinków z wyścigów i fragmentów wywiadów tak, aby tworzyć swoją własną narrację, kreować rywalizacje które nie istnieją czy też tworzyć obraz konkretnych kierowców jako „czarne charaktery” sezonu. W tym sezonie jest tego mniej. Wywiady wydają się mniej pocięte, materiały z wyścigów odpowiadają akurat opowiadanym historiom a kierowcy nie są już sztucznie kreowani na „tych złych”. Ekipa Netflixa w końcu posłuchała fanów, wzięła niemal gotowy juz materiał źródłowy, i bez zbędnych „ulepszaczy” przerobili sezon F1 w serial. Oczywiście, nie może być idealnie, nadal są miejsca w których ta „kreatywna” strona Netflixa wychodzi, ale w tym sezonie jest to raczej nieszkodliwe podkręcanie akcji a nie sztuczne kreowanie własnej narracji.
Jest łyżka dziegciu w tej beczce miodu
Oczywiście, jak zawsze z produkcjami od Netflixa, nie może być idealnie i Jazda o Życie nie jest wyjątkiem. W siódmym sezonie, zamiast reżyserowania narracji, problemem okazuje się reżyserowanie scen. Szczególnie sceny w których dzieją się kluczowe wydarzenia, wyglądają jakby odgrywane były po kilka razy według skryptu.
Innym problemem jest fakt, że ekipa Netflixa momentami pokazuje… za dużo. Najlepszym przykładem jest odcinek śledzący Grand Prix Singapuru. Ze względu na wysoką wilgotność powietrza, tropikalny klimat, i fizyczność sportu jakim jest Formuła 1, kierowcy zmagają się z ekstremalnym obciążeniem organizmu. U jednego z kierowców, George’a Russella, wycieńczenie, zarówno fizyczne jak i psychiczne, doprowadziło do ataku paniki który nagrała ekipa Jazdy o Życie. Nie spodobało się to internautom, którzy zwracają uwagę na fakt, że niektóre, tak intymne momenty, nie powinny znaleźć się w końcowym nagraniu.
No więc, czy warto?
Siódmy sezon Jazdy o Życie to krok w dobrą stronę dla fanów Formuły 1, którzy od dłuższego czasu wyczekiwali bardziej autentycznego podejścia do dokumentu o ich ulubionym sporcie. Netlfix w końcu zdaje się wsłuchać w głosy krytyki, oferując widzom solidną porcję zakulisowych historii i lepiej wyważoną narrację, która nie próbuje na siłę kreować rzeczywistości. Owszem, nie obyło się bez wpadek – reżyserowane sceny i momentami zbyt intymne ujęcia, mogą budzić mieszane uczucia. Niemniej jednak, w porównaniu do poprzednich sezonów, jest to produkcja bardziej dopracowana i bliższa temu, czego oczekują miłośnicy motorsportu. Czy Netflix znalazł złoty środek? Nie do końca, ale z pewnością zmierza w tą stronę, a dla fanów F1 to wystarczający powód, by zasiąść przed ekranem i jeszcze raz przeżyć emocje sezonu 2024.