Najnowsza ekranizacja Frankensteina z 2025 roku budzi wiele emocji, choć niestety nie są to emocje, na jakie liczyli widzowie oczekujący wiernej, głębokiej reinterpretacji powieści Mary Shelley. Film, mimo imponującego budżetu i znanych nazwisk, pozostawia po sobie wrażenie niedosytu — zarówno fabularnego, jak i emocjonalnego
Reżyseria – mroczna wizja bez głębi
Reżyser Guillermo del Toro, twórca znany z niezwykle plastycznej wyobraźni, baśniowo-gotyckiej estetyki i umiejętności nadawania potworom ludzkich emocji. Tym większe zaskoczenie, że jego Frankenstein okazuje się dziełem wizualnie dopracowanym, ale fabularnie i emocjonalnie niekonsekwentnym. Del Toro próbuje połączyć klasyczną grozę z nowoczesną narracją. Jednak balans ten wypada chaotycznie. Wątki moralne i psychologiczne — zwykle jego najmocniejsza strona — zostały zepchnięte na drugi plan na rzecz efektownych, choć momentami przesadnie przestylizowanych scen. Sceny dramatyczne często tracą rytm, a kluczowe momenty są podawane zbyt szybko, przez co widz nie ma czasu, by w pełni przeżyć emocjonalne napięcie. W rezultacie film traci spójność, zwłaszcza w środkowej części, gdzie historia zaczyna wyraźnie zwalniać, by potem przyspieszyć w sposób równie nienaturalny.
Scenografia i kostiumy – wizualny majstersztyk
Choć Frankenstein rozczarowuje pod względem narracji, nie można odmówić mu jednego: to jeden z najlepiej zrealizowanych wizualnie filmów ostatnich lat. Scenografia, przygotowana z iście obsesyjną dbałością o detal, jest prawdziwym pokazem kunsztu. Del Toro — wierny swojej miłości do gotyckiej estetyki — połączył mroczny, steampunkowy klimat z nowoczesnymi, chłodnymi wnętrzami laboratoriów. W efekcie powstał świat pełen kontrastów, który równocześnie fascynuje, niepokoi i wciąga widza w każdą kolejną scenę. Równie imponujące są kostiumy, zaprojektowane z typową dla del Toro teatralną elegancją. Postaci noszą stroje łączące klasyczne, XIX-wieczne fasony z futurystycznymi materiałami i detalami, co nadaje filmowi unikalny, hybrydowy charakter. Ubrania bohaterów nie tylko definiują ich status i osobowość, ale często opowiadają część historii za nich — zwłaszcza w przypadku samego Stworzenia, którego kostium stanowi jeden z najciekawszych elementów całego filmu.
To właśnie kostiumy i scenografia najczęściej chwalono wśród krytyków, i trudno się dziwić: pod względem wizualnym produkcja osiąga poziom, jakiego wielu twórców mogłoby del Toro pozazdrościć. Gdyby fabuła dorównała tej warstwie artystycznej, Frankenstein mógłby stać się prawdziwie wybitnym dziełem.
Muzyka – poprawna, ale bez charakteru
Za muzykę do Frankensteina odpowiada Alexandre Desplat, kompozytor wielokrotnie nagradzany i znany z niezwykłej wrażliwości muzycznej. Tym większe zdziwienie budzi fakt, że jego ścieżka dźwiękowa w tym filmie wypada zaskakująco zachowawczo. Desplat stworzył kompozycje subtelne, pełne smyczkowych pasaży i charakterystycznych dla siebie delikatnych, melancholijnych tematów, jednak tym razem brakuje im wyrazistego motywu przewodniego, który mógłby nadać opowieści emocjonalnej głębi. Muzyka co prawda podkreśla atmosferę niepokoju i naukowego chłodu, ale rzadko wybija się ponad tło, pozostając bardziej ilustracyjna niż narracyjna. Brakuje tu dźwiękowej pamiętliwości, z której Desplat słynie — melodii, które zapadają w pamięć na długo po seansie.
Zakończenie – płytkie i rozczarowujące
Największym zawodem pozostaje jednak finał. Zamiast głębokiej refleksji nad odpowiedzialnością człowieka za stworzenie życia — jak u Shelley — otrzymujemy szybkie, pobieżne zamknięcie wątku, które zdaje się bardziej uspokajać widza niż zmuszać go do myślenia. To proste rozwiązanie obnaża powierzchowność całej konstrukcji fabularnej.


