Już 2 sierpnia na ekrany kin w Polsce wejdzie Pavarotti w reżyserii Rona Howarda. To jego drugie podejście do dokumentu muzycznego po The Beatles: Eight Days a Week. Czego dowiemy się o Luciano Pavarottim, człowieku, który wprowadził operę do mainstreamu?
Pavarotti – film dokumentalny
Na film dokumentalny o Pavarottim składają się nagrania z koncertów, zdjęcia, ale też nigdy niepublikowane materiały archiwalne, w tym prywatne filmy z domowej kamery, którą przez lata nagrywała tenora jego druga żona Nicoletta. Liczne opowieści najbliższych osób i wybitnych postaci świata muzyki dają okazję na wejrzenie w jego życie prywatne. Przy okazji stanowią całkiem przystępną lekcję historii opery dla laików. Poznajemy wczesne lata mistrza, jego dzieciństwo w czasie wojny i początki kariery. Wszystko aż do osiągnięcia międzynarodowego sukcesu i powstania zespołu Trzech Tenorów oraz działalności dobroczynnej w projekcie Pavarotti & Friends, gdzie występował z m.in. Bono czy Bryanem Adamsem.
Pavarotti-artysta i Pavarotti-człowiek
W jednej z pierwszych scen filmu widzimy rozczochranego Pavarottiego w szlafroku, nagrywanego przez żonę, która zadaje mu dwa pytania. Jaki chciałby być Pavarotti-artysta a jaki Pavarotti-człowiek? I na tym właśnie podziale zostaje zbudowany cały film. Ujęcia z występów, kiedy tenor stojąc na scenie ubrany we frak zachwyca swoim głosem, przeplatają się z Pavarottim gotującym w dresie wielki gar spaghetti czy bawiącym się z jedną ze swoich córek.
Nie sposób nie polubić naszego bohatera. Jest nie tylko ogromnie utalentowany, ale zawsze uśmiechnięty i potrafiący obrócić wszystko w dobry żart. Film ogląda się z uśmiechem i poczuciem wewnętrznego spokoju – nic tu nie mąci dobrego samopoczucia, nic nie martwi. Nieliczne złe momenty, takie jak rozwód z pierwszą żoną i związek z młodszą o 40 lat Nicolettą rozwijający się w świetle tabloidów, są tylko krótkim, ledwo zarysowanym przerywnikiem. Nawet wątek śmierci dziecka tenora zostaje wspomniany w zaledwie kilku zdaniach. Gdy za chwilę na ekranie znów pojawia się jego wielki uśmiech z błogością zapominamy o złych rzeczach, a ręce same układają się do oklasków.
Prawda czasu, prawda ekranu
Gdyby był to film fabularny, pewnie szybko można by przestać wierzyć w tę historię. Bo kto całe życie się uśmiecha i na wszystko patrzy z optymizmem? Czyje życie jest pasmem nieustających sukcesów i cudownych chwil na łonie rodziny? Ale oglądamy dokument, i nawet mając przypuszczenie, że Ron Howard nie mówi nam wszystkiego, chce się w wierzyć w to, co widzimy. Bo tym właśnie jest ten film. Podnoszącą na duchu, momentami zabawną i nieroszczącą pretensji do bycia czymś więcej laurką dla życia jednego z największych muzyków operowych naszych czasów.
Jako film dokumentalny, Pavarotti nie spełnia oczekiwań. Pomimo początkowych założeń nie podejmuje próby analizy tego, jakim człowiekiem był naprawdę, ani raczej nie sprawi, że wyjdziesz z seansu z głową pełną przemyśleń. Ale jednego można być (prawie) pewnym – wyjdziesz z niego uwielbiając Pavarottiego. I jeśli nie za jego głos, to za wielki, zaraźliwy uśmiech i nieustanny optymizm.