Ostatnia bajka o ziemi to krótkometrażowy film zrodzony z miłości do sztuki i potrzeby tworzenia. Obraz w reżyserii studentów Wydziału Radia i Telewizji na Uniwersytecie Śląskim – Magdaleny Seweryn i Igora Połaniewicza – powstał dzięki wsparciu akcji crowdfundingowej, stając się najlepszym dowodem na to, że z prawdziwą pasją nie ma żartów.
13 lipca, w deszczowy, letni dzień, udałam się do Kina Muranów w sercu Warszawy. Niewielkie kino, które swym niezwykłym klimatem mogłoby obdzielić kilka podobnych obiektów, wydało mi się idealnym miejscem na kameralny seans. Za kilka chwil miał się przede mną rozegrać pokaz filmu Ostatnia bajka o ziemi. Po raz pierwszy od dawna wybrałam się na film niewiele o nim wiedząc i nie mając wobec niego żadnych oczekiwań. Wolna od natrętnych rozmyślań nad tym, czego mogę się spodziewać, dostałam prawdziwą ucztę i na długo zaspokoiłam głód estetycznych wrażeń.
Postapokaliptyczna wizja świata
Film opowiada o ojcu i dwójce dzieci, którzy cudem przetrwali kataklizm. Skażona Ziemia przestała być gościnnym miejscem, a nasi bohaterowie chronią się w znalezionym w środku lasu bunkrze. Wszelkie próby nawiązania kontaktu z innymi ludźmi kończą się niepowodzeniem; wygląda na to, że nikt inny nie ocalał z katastrofy. Pewnego dnia, podczas zabawy z bratem, dziewczynka słyszy dźwięk dobiegający z pobliskich zarośli. Budzi się w niej nadzieja, że na świecie przetrwał ktoś jeszcze. Mimo ostrzeżeń ojca postanawia sprawdzić, czy miała rację.
Trzonem obrazu stają się relacje w rodzinie rzuconej w ekstremalnie trudne warunki. Próba zachowania normalności stojąca naprzeciw niebezpieczeństw, lęku i niepewności jutra. Wybór rodzica między ochroną własnych dzieci a zmianą beznadziejnej sytuacji.
Fikcja naukowa coraz mniej fikcyjna
Twórcom udało się nadać filmowi aktualnego i uniwersalnego wymiaru. Groźba świata zmierzającego w kierunku zagłady od pewnego czasu coraz dotkliwiej przemawia do wyobraźni. W końcu degradacja środowiska naturalnego sprawia, że katastrofa staje się coraz mniej abstrakcyjna. Składam tutaj głęboki ukłon za podtrzymanie atmosfery zagrożenia, przy wykorzystaniu bardzo oszczędnych środków. Niedopowiedzenia i subtelności przemawiają do mnie dużo bardziej niż straszaki rodem z horrorów, dlatego przez cały seans siedziałam jak na szpilkach, wiedząc, że już za chwilę wydarzy się “coś”. Uchwycenie tej złowróżbnej aury stanowi mocną cechę charakterystyczną produkcji.
To był naprawdę ładny film
Zachwyciła mnie także wizualna strona projektu. W opowieść wprowadzają nas bowiem cudowne kadry lasu skąpanego we mgle. Gra światła, surowa kolorystyka i dopracowana scenografia mogłyby obronić się nawet, gdyby w filmie nie padło ani jedno słowo. Jedynym elementem zgrzytającym w tym pięknym obrazie była trzęsąca się kamera, mająca zburzyć niejako dystans między akcją filmu a rzeczywistością widza, zminimalizować wrażenie wyreżyserowania, dodać realności. Ten zabieg chyba nikogo nie pozostawia obojętnym – albo się go kocha albo nienawidzi. Otwarcie przyznam, że choć nie jestem fanką, w pewnych sytuacjach potrafię to zrozumieć, jednak statyczne sceny we wnętrzu bunkra, na przykład, kiedy ojciec obserwuje swoje śpiące dzieci, spokojnie mogłyby się obejść bez tego zabiegu.
Nie ma rzeczy niemożliwych!
Ostatnia bajka o ziemi to dowód na to, jak wiele można przekazać krótką formą, a także jak wiele osiągnąć, gdy ma się wytyczony cel. Wspaniały, skłaniający do refleksji obraz, stworzony przez grupę ludzi, kierowanych miłością do kina i sztuk wizualnych. Artyści, studenci, pasjonaci przez rok pracowali nad dziełem, które doprowadziło ich na ekran Kina Muranów i bez wątpienia zaprowadzi ich jeszcze dużo, dużo dalej.
Film Ostatnia bajka o ziemi jest objęty patronatem medialnym Kulturalnych Mediów
Zapraszamy również na fanpage projektu.