Niewidzialny człowiek to film, który chce być jednocześnie horrorem, psychologicznym thrillerem i opowieścią o ucieczce przed toksycznym związkiem. Niestety żadna z tych warstw nie została rozwinięta w sposób, który faktycznie budziłby emocje. Zamiast inteligentnej gry napięcia dostajemy schematyczną fabułę pełną dziur logicznych, a atmosfera grozy szybko ustępuje miejsca irytacji.
O czym jest film?
Film opowiada historię Cecilii Kass (Elisabeth Moss), kobiety uwikłanej w toksyczny związek z przemocowym geniuszem, Adrianem Griffinem. Po jego rzekomej śmierci zaczyna się seria dziwnych zdarzeń. Jej były partner wcale nie umarł. Stał się niewidzialny i kontynuuje swoje psychiczne oraz fizyczne znęcanie się nad nią. Choć punkt wyjścia wydaje się intrygujący, scenariusz szybko popada w schematy i nielogiczności. Przede wszystkim tempo filmu jest nierówne. Pierwsza godzina to powolne budowanie napięcia, które w założeniu powinno działać na korzyść historii, ale w praktyce staje się rozwlekłe i nużące. Sceny mające wzbudzać paranoję bohaterki ciągną się w nieskończoność, nie wprowadzając niczego nowego poza kolejnymi powtarzalnymi ujęciami pustej przestrzeni, które rzekomo skrywają niewidzialnego antagonistę.
Bohaterowie – czy warci uwagi?
Największą wadą filmu jest sposób, w jaki przedstawiono bohaterów. Elisabeth Moss stara się jak może, ale jej rola sprowadza się głównie do dwóch emocji: przerażenia i desperacji. Nie ma tutaj żadnej głębi psychologicznej, która pozwoliłaby widzowi lepiej zrozumieć jej przeżycia. Jej trauma i lęk przed Adrianem są jedynie powierzchownie zarysowane. Zamiast pogłębionej analizy psychiki ofiary przemocy, dostajemy kolejne sceny krzyków, ucieczek i niedowierzania ze strony otoczenia. Sama postać Adriana jest jeszcze bardziej problematyczna. Antagonistę poznajemy niemal wyłącznie przez opowieści innych, a jego ekranowy czas jest ograniczony do minimum. W efekcie jego motywacje są płaskie i niewiarygodne. Nie wiadomo, co go napędza, poza prostą chęcią kontroli, którą twórcy przedstawiają w tak jednowymiarowy sposób. To wręcz karykaturalny złoczyńca rodem z taniego horroru, a nie postać, która mogłaby stać się symbolem manipulacji i psychicznej przemocy. Bohaterowie drugoplanowi to już całkowicie zmarnowany element filmu. Nie wnoszą absolutnie nic do fabuły. Przyjaciel Cecilii, James, który początkowo wydaje się osobą, na której można polegać, w połowie filmu traci jakiekolwiek znaczenie. Jego córka służy jedynie jako narzędzie fabularne, a twórcy traktują siostrę protagonistki w sposób absurdalnie sztuczny, co prowadzi do jednej z najbardziej nieprzekonujących scen w całym filmie.
Efekty specjalne
Jedyne, co można częściowo pochwalić, to niektóre sekwencje budujące napięcie oraz efekty specjalne. Sceny, w których niewidzialny Adrian atakuje, są technicznie poprawne, ale problem polega na tym, że ich siła oddziaływania słabnie wraz z rozwojem fabuły. W pewnym momencie film przestaje straszyć, a zaczyna śmieszyć swoją przewidywalnością. Whannell próbuje budować atmosferę grozy, stosując długie ujęcia pustych pomieszczeń, ale gdy robi to po raz dziesiąty, efekt przestaje działać. Po prostu wiadomo, że zaraz coś się wydarzy, co odbiera całej konwencji element zaskoczenia.