Filmowe adaptacje gier wideo nie cieszą się dobrą reputacją. Wystarczy chociażby spojrzeć na dzieła na podstawie serii Hitman czy World of Warcraft. Ostatnie dwa lata natomiast są miłym zaskoczeniem dla graczy. Pierwszy sezon The Last of Us od HBO i anime Cyberpunk 2077: Edgerunners odniosły wielki sukces i na nowo przywróciły nadzieję środowiska gamingowego.
Nie inaczej jest z najnowszym serialem na podstawie serii gier Fallout. W ostatnim tygodniu był on najczęściej oglądanym serialem w Polsce w serwisie Amazon Prime. Najnowsza odsłona serii – Fallout 4 – zanotowała zaś 75-krotny wzrost sprzedaży. Przypomnijmy, że gra ma prawie dekadę na karku, a za sprawą serialu przeżywa obecnie drugą młodość.
Trzech napromieniowanych muszkieterów
Akcja serialu dzieje się w roku 2296, całe 219 lat od wielkiej wojny atomowej, która zniszczyła znany dotychczas świat. Tylko nielicznym (tym najbogatszym i najlepiej ustawionym) udaje się znaleźć schronienie w 122 schronach rozrzuconych po całych Stanach Zjednoczonych. Pierwszym, z trzech protagonistów, którego poznajemy jest Lucy McLean (Ella Purnell), zamieszkałą w krypcie 33, w skąpanej radioaktywnym słońcem Kalifornii. Szybko dowiadujemy się, że dziewczyna jest wzorem dla innych mieszkańców krypy. Swojej jak i dwóch sąsiednich o numerach 31 i 32. Poznajemy ją w scenie, w której udaje się do czegoś w rodzaju biura matrymonialnego, ponieważ mimo to nie może znaleźć sobie męża, z którym dołożyliby cegiełkę do odbudowy świata na zewnątrz, albowiem ludzie w zniszczonym świecie Fallouta są dość luksusowym towarem.
Następnie poznajemy, Maximusa (Aaron Moten). Rekruta Bractwa Stali – organizacji militarnej, której zadaniem jest odnajdywanie i przechowywanie przedwojennej technologii, oraz walka z wszelkiego rodzaju plugastwami czającymi się na pustkowiach. Poznajemy rygorystyczny trening jakiemu są poddawani nowi rekruci, jak i samego Maximusa. Mężczyznę małomównego, skrytego, ale i życzliwego, i zabawnego, gdy okazja na to pozwala. Postać całkiem ciekawa, ale aktorsko wypadło to nijako. Aaron Moten ma swoje dobre momenty, ale ogólnie postać odegrana trochę bez pomysłu i wszystko to wyszło dość szaro.
Nie można tego natomiast powiedzieć o bodaj, najjaśniejszym (najpewniej od promieniowania) punkcie całego serialu. Ghoul odgrywany przez fenomenalnego Waltona Gogginsa, jest postacią wręcz wyjętą z oryginału. Łączy ze sobą brutalność, bezprecedensowość i osobliwy humor świata Fallout. Już w pierwszej scenie poznajemy go jako bandytę, którego 200 lat życia na atomowym pustkowiu nauczyło dwóch rzeczy. Nikomu nie ufaj, a swój rewolwer miej zawsze załadowany. Postać mocno nawiązuje do spaghetti westernów z Clintem Eastwoodem w roli głównej i nie ma też się czemu dziwić, albowiem niektórzy twierdzą, że Fallout to tak naprawdę postapokaliptyczny western.
Adaptacja idealna?
Fallout to serial wyjątkowy w swoim oddaniu do oryginału. Pomimo małych dziur fabularnych, które absolutnie nie przeszkadzają w odbiorze, dzieło jest adaptacją idealną. Gra tu prawie wszystko. Od muzyki, przez klimat, na aktorstwie kończąc. Tak jak w oryginalnej serii, nawet postacie poboczne i epizodycznie zapadają w pamięć. Te główne lśnią najbardziej, a do tego są od siebie kompletnie różne co nadaje serialowi kolorytu. Na szczególną uwagę zasługują tutaj kostiumy, które wyglądają nieziemsko. Gdy zobaczyłem na ekranie pełny pancerz wspomagany serii T-60, moje nerdowskie serduszko zabiło trochę szybciej. Jako wieloletni fan serii z setkami godzin spędzonymi na pustyni Mojave, wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA, oglądałem to z uśmiechem na ustach i palcem na telefonie, kupując Fallouta 4. Cieszę się, że tak fenomenalny serial rozbudził na nowo miłość do serii starych wyjadaczy. Nowych zaś odbiorców zachęcił do wejścia w ten niesamowicie barwny świat. A zatem wkładajcie swój pancerz bojowy, maskę gazową i załadujcie swój 10 mm pistolet do pełna, albowiem pamiętajcie, że wojna, wojna nigdy się nie zmienia.
Autor: Dawid Luzar