„Czasem myślę o umieraniu” — recenzja

0
11

Fran jest introwertyczką o pozbawionym ekscytujących wrażeń życiu, pracuje w niewyróżniającym się niczym szczególnym biurze i często zdarza jej się wyobrażać swoją śmierć. Jej historia opowiedziana w filmie Czasem myślę o umieraniu, nowej produkcji Rachel Lambert, jest oryginalnym spojrzeniem na kwestię społecznej izolacji i radzeniem sobie z codziennością.

Film Czasem myślę o umieraniu w reżyserii Rachel Lambert miał swoją premierę podczas festiwalu filmowego w Sundance w 2023 roku. Na ekrany polskich kin trafił w ubiegłym miesiącu. Za scenariusz odpowiadają Kevin Armento, Stefanie Abel Horowitz oraz Katy Wright-Mead. Jest oparty na sztuce Killers autorstwa Armento oraz stworzonym przez niego i Horowitz filmie krótkometrażowym z 2019 roku.

Główną bohaterką jest Fran Larsen (grana przez znaną z Gwiezdnych wojen Daisy Ridley), mieszkająca w miasteczku portowym. Pracuje w niewielkim biurze i bardzo lubi swoją pracę — głównie za to, że jest w niej dobra. Trudno jednak o stwierdzenie, by podobne zaangażowanie towarzyszyło jej kontaktom ze współpracownikami. Fran jest uosobieniem wycofanej introwertyczki, która najswobodniej czuje się we własnym towarzystwie. Nie w jej typie są small-talki, wymienianie zbędnych uprzejmości bądź wymuszonych żartów czy właściwie jakiekolwiek formy większego kontaktu interpersonalnego. Zapewne przez to właśnie jest wyraźnie odizolowana od pracowniczego towarzystwa. Jakkolwiek pozbawione głębi, będące jedynie produktem zbiegu miejsca i czasu mogą zdawać się relacje w biurze, Fran pozostaje kompletnie poza nimi. Niewłączona, niezauważona, jak cień. Nie wydaje się jednak, by taki obrót spraw nadmiernie jej ciążył. Jej samotność nie jest dla niej niezręczna bardziej, aniżeli niezręczne są próby nawiązania więzi i dopasowania się do towarzystwa, które każdego dnia obserwuje u swych współpracowników. Fran nie zależy na tym, by się dopasować czy spełnić czyjeś oczekiwania.

Życie bohaterki naznaczone jest rutyną, pozbawioną wzlotów i upadków. Zdaje się być pasmem zlewających się z sobą szarych dni, co doskonale podkreśla sposób nakręcenia kolejnych sekwencji produkcji. Całość utrzymana jest w klimacie slow-motion, a przygaszone kadry przeplatają w sobie obrazy niewyszukanej codzienności z sugestywnymi, niekiedy onirycznymi wręcz wizjami. Głównie wizjami śmierci głównej bohaterki.

Fran myśli o swojej śmierci zapewne częściej i w bardziej obrazowy sposób, niż przeciętna osoba. Nie przejawia jednak przy tym szczególnych myśli samobójczych czy oznak depresji. Przeciwnie — myślenie o umieraniu staje się dla Fran odskocznią, a jednocześnie sposobem na odnalezienie się w swojej rzeczywistości. Myśli te reflektują psychologię bohaterki, w której głowie dzieje się zdecydowanie więcej niż to, o czym kiedykolwiek opowiedziała komuś w czasie trwania fabuły.

Gdy na miejsce odchodzącej z pracy lubianej przez wszystkich Carol (Marcia DeBonis) w biurze zatrudniony zostaje Robert (Dave Merheje), staje się to początkiem przełomowych zdarzeń w życiu Fran. W duchu innych wydarzeń w filmie, nie sposób jednak mówić tutaj o przesadnych emocjach, rozdmuchanych dramatach i metaforycznych fajerwerkach na ekranie. Choć pracują niemalże „biurko w biurko”, ich znajomość rozpoczyna się właściwie od korespondencji na pracowniczym czacie. Choć oboje są osobami dość niezręcznymi towarzysko, Robert radzi sobie z tym zdecydowanie lepiej od Fran. Z miejsca zyskuje sympatię nowych kolegów i staje się uczestnikiem codziennych biurowych rozmów. Jednak to właśnie z wycofaną Fran znajduje nić porozumienia i to ją chce bliżej poznać. Jednakże główną trudnością, jaką spotkają na swej drodze, będzie sama Fran, która zdecydowanie nie przywykła do uzewnętrzniania swych myśli i emocji przed innymi osobami.

Film Rachel Lambert nie porwał mnie szczególnie, jednak mimo tego w pewien sposób ujął mnie niezaprzeczalnie. Spodobała mi się postać Fran, gdyż według mnie jest to ten typ protagonistki, który nieczęsto można spotkać. Nie wyróżnia się na pierwszy rzut oka, jej życie pozbawione jest sensacyjnych, kreowanych na siłę dramatów, a mimo to widz staje się zaangażowany w życie tej postaci i kibicuje jej. Kreacja aktorska wcielającej się w nią Daisy Ridley nadała bohaterce realizmu. W swej „dziwaczności” Fran nie stała się przerysowana, a wręcz przeciwnie — jest postacią, w której, jak sądzę, wiele osób może znaleźć cechy tożsame z własnymi. Zmiany, na które się zdobywa, nie są wynikiem prób walki ze sobą czy dostosowania się do środowiska — są otworzeniem się na nowe perspektywy, walką nie z sobą, a o siebie.

Na uwagę w moim odczuciu zasługują również estetyczne walory produkcji. Dość statyczne kadry są jednocześnie zwyczajne i artystyczne, zawsze jednak stanowią przemyślane tło do opowiadanej na ekranie historii. Wraz z oszczędnością oprawy muzycznej pozwalają widzom wsiąknąć w prezentowany świat — choć będący fabularną wizją, to jednak przez swe elementy tak znajomy. Choć sekwencje niejednokrotnie mogą się dłużyć, to mimo wszystko nie zanudzają, wpasowując się w niespieszną, pełną prostoty narrację opowieści.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments