Jak pies z kotem jako próba pokazania niuansów braterskiej więzi.
Miłość wiele ma odcieni. Nie ma podziału na czerń i biel, a od nienawiści do miłości dzieli nas podobno jedne krok. Oddanie, kompromisy i wzajemne docinki są charakterystyczne dla miłości braterskiej, jaką Kondratiuk obrazuje w swoim najnowszym dramacie.
Niejasny początek Jak pies z kotem
Na samym wstępie, poznajemy dwójkę głównych bohaterów. Są oni chłopcami, którzy błąkają się po polach arbuzów w Kazachstanie. Mają jedynie siebie. Muszą opiekować się nawzajem. Żyją nadzieją, że kiedyś odnajdą swoich rodziców. Później dowiadujemy się, że cała rodzina została przesiedlona. Przenosili się z miejsca na miejsce. Zmuszeni do przesiedleń w skutek nieudanej próby ucieczki zainicjowanej przez ojca.
Przez cały czas zastanawiało mnie jaka mogła być geneza historii ich rodziny. Jest to sprytne przemycenie w tą osobistą opowieść kawałka historii Polski. Z fabuły filmu dowiadujemy się, że rodzina pochodziła z kresów wschodnich. Jest to obszar, z którego masowo wywożono Polaków w latach 40. Najczęściej były to wojskowi, osoby pracujące w leśnictwie oraz byli mieszkańcy Rosji, którzy opuścili ją po wojnie domowej.
Intymność
Kondratiuk daje się poznać. Niechętnie jednak wypowiada się w wywiadach o relacji z bratem (również Andrzejem), którego w filmie gra Olgierd Łukaszewicz.
Mimo niechęci do zawiązywania do tego aspektu swojego życia, Janusz Kondratiuk zaprasza nas do przepełnionego swoją osobistą historią filmu Jak pies z kotem.
Szybkie podsumowanie
W nowym dziele reżysera mamy do czynienia z opowieścią o utracie możliwości odbudowania więzi i próbie wykorzystania czasu jaki pozostał. Czołowymi postaciami jest dwoje braci. Są reżyserami, jednak to i więzy krwi pozostają chyba jedynymi wspólnymi rzeczami. Ciężkie do przeskoczenia różnice uwypuklają się na przestrzeni postępu choroby na jaką zapadł Andrzej i dostał się pod opiekę swojego młodszego brata.
Starszy z nich jest ciężkim przypadkiem osoby zakochanej w sobie, sarkastycznej. Można go śmiało nazwać dekadentem. Wprawia ludzi sobie bliskich w zakłopotanie. Nie ma barier przed obrażaniem ich na każdym kroku, gdy Ci próbują mu pomóc. Ważne są również zwidy jakich doświadcza w wyniku choroby. Są one wyraźnymi metaforami jego życia. Obrazują obawy, jak psy oraz spostrzeżenia więzi, które łączą członków rodziny, jak przepaść w ogródku.
Rodzeństwo prawdę Ci powie
Zawiła relacja braci, jaką poznajemy w trakcie filmu jest wielce pouczająca. Pomimo dzielącej braci przepaści potrafią się dogadać. Mamy przyjemność zobaczyć wiele poruszających scen, szczerych rozmów, czy sile miłości, która pozwala przezwyciężyć trudy choroby, jak i codzienne docinki z jakimi mierzy się cała rodzina. Ciężka do przejścia okazuje się również sytuacja żony i dzieci Janusza, które nigdy tak na prawdę nie poznały wujka Andrzeja. Pomimo tych wszystkich niedogodności bracia przeżywają ze sobą ostatnie wspólne chwile. Są one co prawda słodko-gorzkie, z naciskiem na gorycz. Jednak ostatnia scena pokazująca wspólny czas rodzeństwa pokazuje, że było warto.
Na przestrzeni filmu poznajemy również inny przykład rodzeństwa. Żona Andrzejka – Igunia, nie jest w stanie zajmować się schorowanym ukochanym. Przeszkodą okazuje się alkoholizm i infantylność, jaka siedzi w bohaterce. Jej siostra mając nieposkromioną chęć kontroli nad wszystkim, a zwłaszcza nad życiem nieodpowiedzialnej siostry postanawia ubezwłasnowolnić Igę. Nie wiadomo do końca co nią kieruję. Czy jest to siostrzana troska, czy możę chęć zarobku.
Problem ludzkości
Temat starości, zapadanie choroby oraz niedołężności jest chętnie zamiatany pod dywan. Na co dzień nie mamy ochoty zagracać sobie umysłu kwestiami obowiązku opieki nad osobami nam bliskimi, jak rodzice, dziadkowie, małżonek, czy rodzeństwo.
Jak pies z kotem podejmuje odważny dialog z problemem niedołężności. Pokazuje ciążącą na nas odpowiedzialność, jaka moża zostać na nas nałożona w wypadku niemobilności naszych najbliższych. Ukazuje zmiany jakich będą oni sami musieli doświadczyć. W filmie ani tak mamy do czynienia z rodziną o wystarczających zarobkach i miejscu by móc zająć się chorym. Dodajmy, że nie widać, aby pracowali pod kimś. Jednak sytuacja w normalnym życiu komplikuje się o pierwiastek czysto materialny.
Według mojego skromnego zdania bardzo wyrazisty jest pod tym względem dialog odjeżdżających dzieci Janusza z ojcem. Wyrażają się ubolewająco nad sytuacją w jakiej nalazł się ich ojciec i sugerują oddanie go do specjalistycznego ośrodka. Na te sugestie nasz bohater odpowiada bardzo wymownym: przynajmniej już wiem, co mnie czeka na starość. Jest to boleśnie prawdziwe.
Kunszt
Godne pochwały jest podejście reżysera do tak bliskiego mu zagadnienia. Pomimo ciężkiej i bliskiej jego sercu tematyki film nie trąca żalem i pompatyzmem. Jest brutalnie szczery, można nawet rzec naturalistyczny. Pokazuje wszelkiej maści problemy, również te natury czysto fizycznej. Pogoda, jakby współgra z nastrojem panującym w domu. Sprytne wplecenia planów, jakie snują bohaterowie, które następnie są brutalnie niszczone przez wredną prozę życia. Jedyną scena melancholijną jest chyba scena końcowa. Jest to otwarte zakończenie, w którym możemy się jedynie domyślać co się wydarzyło. Janusz, w osobie Roberta Więckiewicza, stoi sam na tarasie, w ciemnym stroju, spływają po nim strugi deszczu. Moja interpretacja to dzień pogrzebu, uczucie straty i bezsilność. Jednak można dopowiadać sobie inaczej. Zapraszam gorąco do spróbowania.